

W końcu to zrobiłem. Zakupiłem dętkę (Rubena) i wydaje się, że kłopot jakim było pompowanie koła przy każdym wyciąganiu roweru z miejsca, w którym nocuje odszedł w niepamięć. Co więcej, odważyłem się (podobnie jak Justa w polu) dopomóc tylnemu kołu. Wsadziłem w jego wejście końcówkę 30 letniej pompki ręcznej, którą sprezentował mi dziadek. Kiedyś ją pokażę. Chciałem tylko napisać, że obydwa koła mają teraz w sobie ilość powietrza o twardości kamienia i jazda jest bardziej hardcore'owa. Mam wrażenie, że przyczepność na szutrze w ogóle nie istnieje. Wcześniej jeszcze jakoś się czuło to podłoże... Emocji co niemiara. Mi w każdym razie bardziej się podoba. Pewno do pierwszej gleby, która poprzez asekuracyjną jazdę zostaje opóźniona w czasie.
Niestety będę coraz częściej przynudzał o rowerze - sezon w pełni. Aha! Widziałem dziś zająca najprawdziwszego. Jakiś brązowy był, chyba niemyty.
A ja ciągle nie wiem jakim wynalazkiem napompować moją dętkę:/ :)
OdpowiedzUsuń