niedziela, 19 kwietnia 2009

niezapomniane.

I pomyśleć, że ja - taki nieśmiały i skromny - służyłem jako fotograf na weselu mojego ulubionego kolegi. W noc poprzedzającą miałem ogromne problemy z zaśnięciem wywołane przeróżnymi obawami związanymi z tym wspaniałym dnie. Później, rano (a wstałem skoro świt, jak na sobotę) naczytałem się jeszcze różnych zwierzeń ludzi, którzy przez nieudane fotografie ślubne tracili znajomych i przyjaciół. Myślę, że w miarę sobie poradziłem i moja ulubiona Para Młoda będzie chociaż w najmniejszym stopniu usatysfakcjonowana. Sądzę, że wyrok zapadnie w ciągu najbliższych kilku dni.
Samo wesele było bardzo udane. Może z wyjątkiem jednego ujka, którego wagon zbyt szybko się wykoleił. Jedzenie się przesypywało, nie było go aż gdzie stawiać. Na mój mały brzuszek przesyt. Musiałem opracować technikę wstawania od stołu i zmierzania ku parkietowi by któraś z cioć przypadkiem nie zaprosiła mnie do wspólnego tańca, gdyż mogłoby to się skończyć tragicznie dla jej stóp. I tak wystarczy, że wykonałem taniec kurczaka... Zdrowia, szczęścia, pomyślności. Przy okazji: nigdy nie dawajcie się wrobić, w żadne fotografowanie, kamerowanie, sprzątanie. Umkną Wam te najważniejsze momenty z tego jakże wyjątkowego dnia. Teoria "dwie na raz" nie ma w takich przypadach racji bytu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz