niedziela, 24 stycznia 2010
minus.
środa, 13 stycznia 2010
dedykacja.
piątek, 8 stycznia 2010
dwa lata.
Piątego stycznia 2010 roku minęły dwa lata odkąd ten blog jest w sieci. Życzę sobie, by wszyscy ci, którzy go czytają (o ile są tacy) robili to dalej oraz żeby mogli to robić przynajmniej przez kolejne dwa lata. Jak to na urodzinach, bez niespodzianki obejść się nie może. Przygotowałem zdywersyfikowane prezenty - zależne od płci oraz wieku. Najpierw swój prezent odbierze płeć piękna a później chłopy.
Dla młodszych pań mam Pattinsona.
Z kolei dla tych dojrzalszych, niekoniecznie wiekiem, Rourke, którego wszyscy kochamy za 9 i pół tygodnia oraz Zapaśnika.
Dla młodszych pań mam Pattinsona.

Natomiast, jeśli chodzi o męską część widowni to nie umiałem się zdecydować. Nie wiem dlaczego w pierwszej chwili przyszła mi do głowy Freida Pinto. Zazwyczaj pierwsza myśl jest najlepsza, dlatego oto przed Wami ona we własnej osobie.
To była reprezentantka młodzieży. Trudno byłoby znaleźć panią, która mogłaby zadowolić wielu (oczywiście chodzi o względy wizualne), dlatego dam kogoś pewnie mniej znanego, ale w moim mniemaniu także miłego - Kristin Davies. Niby nic specjalnego, ale jak na 45 lat to nieźle się trzyma.
Nie wybrałem Cruz, gdyż ją "mamy" na co dzień. Mam nadzieje, że choć trochę się prezenty podobają. I jeszcze raz wszystkiego dobrego.


wtorek, 5 stycznia 2010
Wczoraj byłem w Urzędzie Stanu Cywilnego. Był to czwarty stycznia, czyli pierwszy roboczy dzień po Nowym Roku, kiedy można załatwić sprawy związane ze zgonem, zmianą nazwiska, bądź rejestracji pierwszego syna. Co się z tym wszystkim wiąże? Oczywiście kolejki. Mniej więcej w tym samym czasie Justyna przebywała u swojego ulubionego lekarza. Jego cechą charakterystyczną jest zawsze przeciwne zdanie. Przeciwne do tego, które ma inny doktór w tej samej sprawie. Na przykład:
- Panie doktorze, doktor X powiedziała, że to na pewno jest zapalenie gardła.
- Wykluczone. Ona się nie zna. To na 100% nie jest to. Zatoki i owszem, ale nie gardło.
Dlatego trzeba mieć na niego sposób, ale o tym może kiedy indziej. Podobnie jak w USC, w przychodni również jest kolejka i nie wiadomo, w której jest weselej.Coś łączy te trzy sytuacje, choć może to tylko moje zdanie. W kolejce (czy to do pokoju, czy gabinetu) zawsze stoi lub siedzi dużo osób o zróżnicowanych charakterach. Nie będę się zastanawiał nad dobrymi stronami, gdyż może się okazać, iż nie jest ich za wiele. Jedno jest pewne - wśród licznej gromadki zawsze znajdzie się ktoś (nie wiedzieć czemu zazwyczaj jest to kobieta...), kto nieproszony jadaczkę musi otworzyć. Czasem jest to nędzne pytanie "po co?, dlaczego?, jak długo?" a innym razem zwykła prośba o pomoc jak wypełnić to, czy tamto. Ja na przykład najbardziej w takich momentach pragnę by nikt się do mnie nie odzywał. Odczekam swoje i czym prędzej się wynoszę, z kolei ludzie ze starszych roczników traktują pobyt w takich miejscach jak wyjście rozrywkowe. No przecież nie wypada się na kogoś wydrzeć i wtedy mój wizerunek gbura zostaje nadszarpnięty. Po cichu siedzę z miną co najmniej nie zachęcającą do dyskusji, lecz niestety zaskoczony pytaniem o opłatę staram się w miarę grzecznie odpowiedzieć, choć trzeba byłoby zapytać osoby, która prosi o poradę jak to wygląda, bo ja nie jestem obiektywny. W każdym razie w kolejce zawsze spotkamy kogoś, kto może zagaić lub po prostu zadać jedno proste pytanie. Młodzież (a właściwie jej zapewne nieliczni przedstawiciele) nie ma specjalnie ochoty rozmawiać, czyli potem się mówi "ach, ci studenci...". Natomiast wracając do pani odśnieżającej chodnik przed Miejską Biblioteką Publiczną. Od lat, mniej więcej połowy czasu spędzonego w tym blokowisku, mam ochotę zejść i pomóc osobie, która musi się męczyć z usunięciem śniegu. Tak dobrowolnie i bezinteresownie. To wina śniegu, bo już grabić liści i piachu bym nie pomógł. Sam nie wiem co o tym myśleć. Przypominają mi się słowa panny Winehouse: I can't help you, if you can't help yourself. Mniej więcej pasuje, co?
sobota, 2 stycznia 2010
podubranie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)