niedziela, 24 lutego 2008

pełne radości.


Bardzo monotematycznie, wiem. Może w przyszłości kopnie mnie zaszczyt i będzie ktoś z równie przyjemną fizjonomią. Chętna?
Po powrocie z szychty nie byłem zbyt wyczerpany i zagościłem ponownie - tak jakby w tygodniu było mało - w pięknej stolicy województwa. Porą wydawało się wczesną. Czar prysnął po wejściu do pierwszego klubu. Szkooda. W kolejnym, jak sie później okazało, przesiadywała niepożądana osoba, więc rychło go opuściliśmy. Potem było czterech ochroniarzy, którzy na wyniesienie niesfornego klienta potrzebują około 4 sekund. Tyle, co trwa rozwinięcie 1/3 rolki papieru toaletowego, szarego. Nikt na szczęście nie musiał korzystać z ich usług, ale i my nie zabalowaliśmy. W końcu utknęliśmy w lokalu, który na pierwszy rzut oka skierowany był do odmiennej niż nasza grupy wiekowej, ale przecież zawsze można stwarzać pozory - nam studentom to dobrze wychodzi. Ceny lekko zaporowe i obsługa nadgorliwa jak dla mnie. Za to w ubikacji bardzo czysto. Sprawdziłem to tylko pod jednym względem, bez obaw. Nie wydarzyło się nic zdrożnego o czym chciałbym napisać. Powrót do domu we względnie bezpiecznej atmosferze. Dla niektórych wraz z kebabem w postaci plamy.
W niedziele wszystkim odbija. Łażą gdzie popadnie, w grupach zorganizowanych, odpędzić się nie można. Mimo wszystko jakoś sie udało. W Guantanamo nie było tak ciekawie, żeby wytrwać do końca. Oglądając, czułem się nie gorzej niż tamtejsi więźniowie.

1 komentarz: