niedziela, 30 listopada 2008

seriale.

Ostatnio robi się tutaj smutno. Tylko teksty o niczym, które pewnie i tak nikogo nie skłaniają do refleksji.
Dzisiaj będzie o serialach. Chyba każdy z nas obejrzał w życiu przynajmniej kilka odcinków jakiegoś tasiemca. Na początek chciałem wspomnieć wspaniały serial kryminalny polskiej produkcji lat 70. a mianowicie 07 zgłoś się. Wręcz wspaniała rola Bronisława Cieślaka jako porucznika MO. To tylko przykrywka, bo wszyscy wiedzą, że w życiu prywatnym (a może służbowym) wykręcał takie numery, że cała Polska go uwielbiała. W dalszym ciągu pełno przecież aluzji do Borewicza i pomimo, iż był kawałem chama nikt o nim źle nie myśli. Pokrótce należy przytoczyć również niekończącą się opowieść, czyli Modę na sukces. Rozsławione imię Ridge kompletnie nic mi nie mówi, nawet nie wiem na czym cała ta historia się opiera. Niewątpliwie serial ma fanów na całej kuli ziemskiej, ale czy naprawdę można tak ekscytować się tym, co się tam dzieje? Znane są sytuacje, kiedy jedna z bohaterek umiera przez trzy epizody. To dobre dla ludzi na oddziałach geriatrycznych, bo cała reszta już dawno dostała by zawału z powodu tak wysokiego tempa akcji. I wreszcie nasz wspaniały evergreen Klan. Obojętnie kogo zapytam ma jakąś ulubioną/nielubianą postać. Weźmy na ten przykład takiego męża Pawła Lubicza. Kochający ojciec, przykładny mąż. Chociaż... ostatnio jak oglądałem kręci coś z jakąś lekareczką z przychodni. Czyżby mały romansik? Odważne byłoby to posunięcie ze strony scenarzystów biorąc pod uwagę godzinę emisji oraz zróżnicowanie wiekowe widzów. Z drugiej strony pani Ross (szacunek dla tej pani za twórczość muzyczną: "Nie lubię wielkich samochodów/ Limuzyn z eleganckich sfer"), czarny charakter. Zawsze wredna, tylko kiedy coś chce robi maślane oczy. Jak się tak zastanowić to tam chyba każdy ma coś na sumieniu. Polecam rzucić okiem na obsadę. Przesiesiemy się teraz w bajkowy świat serialu Teraz albo nigdy, którego drugi sezon dobiegnie końca dzisiejszego wieczora. Już samo intro powie wiele o samym serialu, gdzie wszyscy żyją radośnie, praktycznie nie pracując a jeśli już to w idyllicznych warunkach. Perypetie miłosne ostrzegają przed zbytnim igraniem z dziewczętami. Zapomniałbym o najważnieszym powodzie dla którego oglądamy tenże serial - krzywonoga Marta Żmuda-Trzebiatowska. Podczas oglądania wyzwala się we mnie dziwna potrzeba posiadania... notebooka. Dlaczego dziwna? Bo jest on mi niepotrzebny i lepiej rozwinąć sprzęt stacjonarny. Z drugiej strony szpanersko jest mieć laptopa i nigdy, ale to nigdy nie wynieść go z domu, prawda? Taki może być przepis na "Jak z fantazją rzucić na chodnik 1000 złotych". W każdym razie kto jest fanem Martusi ręka w górę. Pora na Gotowe na wszystko. Nie wiem dlaczego zawsze tłumaczę się z oglądania losów gospodyń z Fairview. Pewnie dlatego, że jest to serial stworzony z myślą o kobietach, żeby mogły sobie popatrzeć jak to inne mają gorzej. Pewnie na amerykańskich widzkach nie robi to wrażenia a dla polskich gospodyń... serial nadawany jest zbyt późno. Poza tym, że kobiety jeżdzą tam DB9 Volante i 350Z Roadster to nic ciekawego się nie dzieje... Pierwszy sezon Dextera zrobił na mnie ogromne wrażenie. Żeby tak bez pardonu pokazywać jak prawy policjant (to tak jak "spadać w dół") morduje z zimną krwią człowieka? Co prawda nigdy nie zabija niewinnych, ale czy aby częstotliwość tych zabójstw nie jest zbyt duża? I nie potrzeba gwiazdorskiej obsady, by chciało się oglądać. Wreszcie moje ostatnie odkrycie! To znaczy nie bezpośrednio moje, gdyż dostałem cynk co dobre. Widziałem zwiastun w telewizorze i pomyślałem: Duchovny? To się nie może udać. Ktoś, kto zazwyczaj poleca dobre i tym razem się nie pomylił. Niestety, serial sprośny do bólu. Taka przesada czasem wywołuje małe obrzydzenie. Główny bohater podobnie jak Dexter ma dwie cholernie różne natury. [Chyba jest spod znaku bliźniąt]. Najpierw wykorzystuje seksualnie kobietę przypadkowo napotkaną w supermarkecie a później płacze na koncercie swojej dwunastoletniej córki. Jak sądze po Z Archiwum X i tak nie mogła mu się lepsza rola trafić. Pointa jest taka: seriale trzeba oglądać, bo uczą bawiąc. Czy jakoś tak...

sobota, 29 listopada 2008

dziad.

Popatrzcie na tego dziada. W czwartek wieczorem chciałem skorzystać z tego dobroduszności, ale się wielmożny pan obraził. Głaskałem, prosiłem i... plułem, ale za nic nie chciał ustąpić. Tak czy owak musiałem skorzystać z usług jakże przystępnie świadczonych przez KZK GOP ("Zawsze spóźnieni"). Jak się później okazało, z pomocą człowieka bardziej wiedzącego, przyczyną awarii wcale nie jest słaby akumulator. Nie trzeba było mi już nic więcej mówić - wiedziałem, że silnik nie chciał się uruchomić z powodu braku paliwa. Jak ja lubię ten stan rzeczy. Pod tym względem życie dość mocno mnie doświadczyło. Czasem na wesoło, innym razem trochę mniej, ale zawsze skutki były w miarę przewidywalne. Tym razem auto stało na parkingu cztery dni nieruchomo i nagle benzyna się zdematerializowała? No chyba, że ktoś nim jeździ bez mojej wiedzy... Dzięki temu incydentowi mogłem powrócić to czasów liceum i przejechać się taksówką. Och i ach!
Ciekawe co by się stało, gdybym na przykład był takim budżetowym Bondem, bez DBSa i ścigałbym jakiś czarny charakter a mój wóz odmówiłby posłuszeństwa? Aston wjedzie wszędzie, wytrzyma ostrzał z broni najcięższego kalibru, rozwali samochody przeciwników. Jeśli auta klasy GT są takie w rzeczywistości to dlaczego tak niewiele jeździ ich po naszych ulicach? Może dlatego, że nie ma też dziewczyn Bonda w prawdziwym życiu. Takich, które dają się uwieść urokowi osobistemu i idą do łóżka przy pierwszej nadarzającej się okazji. Agenci MI6 mogą śpiewać:
To be famous is a nice
Sick my dick, lick my ass
In limousines we have sex
Everynight with my famous friends.

czwartek, 27 listopada 2008

jak to miło jest móc sobie pospać.

Najpierw jechałem na rolkach, na środku ulicy. Na rondzie odwróciłem się do tyłu i ujrzałem grupę osób na motorach. Ich szefem był Piotr Kraśko a pozostali to jego rodzina, czyli dzieci. Mieli małe motorki i wyglądali jak banda harleyowców. Pomyślałem nawet dlaczego ten prezenter radiowy (którym p. Piotr oczywiście nie jest) jedzie za mną. Pewnie po prostu sobie jechali a nie, że za mną. W każdym razie moim oczom ukazała się ogromna góra, pod która wjechać na rolkach byłby problem. Dlatego skręciłem w prawo na jakiś parking, gdzie nagle znalazła się kupa innych rolkarzy i jeden koleś na białym rowerze. Ktoś niechcący wjechał pod koła roweru i nawet przyjął cała winę na siebie - pamiętam, że mnie to zdziwiło. Potem parking (to był parking?) nagle się skończył i zaczęły się zabudowania domków jednorodzinnych. Skrót do pokonania góry, o której wcześniej była mowa przebiegał tuż obok jednego z takich domów. Niestety nie tylko ja go znałem i gro ludzi podążyło za mną. Do pokonania była drabina sięgająca pierwszego piętra. Taka przeszkoda z rolkami na nogach to i tak niezbyt wielkie wyzwanie. Nieszczęśliwie na jej szczycie zaklinowała się matka z dzieckiem. Dziecko było już w zasadzie bezpiecznie, ale matka zaczynała zmierzać ku dołowi. Zablokowałem jej ciało tworząc przegrodę z mojej ręki, wcale nie naruszając jej nietykalności cielesnej. Zaczęła się rozmowa i trochę nie pamiętam, co się wtedy działo wokół. Okazało się, że jakiś chłoptaś w piżamie podpadł policji. Ta chyba nie do końca umiała sobie z nim poradzić, bo zabarykadował się w domu. Wezwali AT (oddział antyterrorystyczny) i ci albo go zastrzelili, albo podpalili - a może obydwie opcje naraz. Zabawa im się spodobała i zaczęli gonić rolkarzy. Ja chyba zacząłem uciekać z tą nieszczęsna kobietą i jej dzieckiem po jednym z domków. W każdym razie w końcu dotarłem na szczyt tej góry...
[międzyczas: Marcelina Pe. narzeka za zbyt duża ilość wódki na imprezach]
Po raz kolejny uczestniczyłem w kursie na ratownika. Przedzieraliśmy się przez rzekę, taką jak te w Wietnamie. Ktoś przede mną próbował iść po zanurzonych w wodzie gałęziach, lecz niestety spadł. Nawet nie próbowałem powtarzać jego błędu i od razu rzuciłem się w toń, płynąłem stylem nieistniejącym. Woda sięgała mi jedynie do pasa a tułów był względnie wyprostowany. Wydawałoby się, że płynąć tak się nie da a mnie mimo to się udawało. Pozycja ta kojarzyć się może z kaczką... Ni z tego, ni z owego pojawił się przed nami (kursantami) ogromny budynek. Pierwsze dostępne piętro było bardzo wysoko a dostęp był jedynie po bardzo długiej (znowu?) drabinie. Wewnątrz pełno dziewcząt, gadka-szmatka. Przerwano nam zabawę, gdyż odbywała się odprawa i prowadziła ja jakaś nauczycielka z podstawówki. Ci z owsikami w tyłkach wzięli śrubokręty w dłonie i zaczęli rozmontowywać telewizory, na oczach pań przełożonych z domu poprawczego dla dziewcząt. A z okna widać było Miami nocą...

poniedziałek, 24 listopada 2008

śliska się.

Idę sobie i zastanawiam się jako to jest, że kobiety zimową porą nigdy nie mogą chodzić jak wytworne damy. Utykają, ślizgają się, potykają. Dlaczego latem nie ma takich problemów? Czyżby producenci butów niespecjalnie przykładali się do swojej roboty? W mojej opinii obuwie zimowe winno mieć podeszwę w stylu "traktor". A może wszystkie Polki mają obuwie haute couture? Umieszczanie filmu na stronach zostało wyłączone na żądanie, ale polecam obejrzeć ten link. Bo na przykład mężczyźni relatywnie mniej się przewracają na zmrożonych chodnikach. A trzeba Wam wiedzieć, że była w moim życiu taka zima, którą przechodziłem w adidasach (firmy Nike) do gry w koszykówkę. Co prawda przebywałem tylko drogę dom-przystanek-szkoła i z powrotem, ale ryzyko zawsze jest, prawda? Tego roku raz wyszedłem w niestosownych trzewikach i nie powtórzę tego błędu. Po ciemku, z górki, na zakręcie można sobie nieźle pojeździć - prawie jak na Pułaskiego. Nie należy oczywiście przesadzać w drugą stronę i kupować walonek albo trepów dla ciecia (czytaj dozorcy). Skutek tego może być taki, że ktoś się do nas zwróci z prośbą o odśnieżenie obejścia. To już może zaboleć... Nie tak mocno jak złamana ręka, ale zawsze.

niedziela, 23 listopada 2008

zima, zimno, lód.

Miało być coś innego na zdjęciu, ale przez pieprzoną Coca-Colę dostałem czkawki i nie umiałem utrzymać aparatu. W każdym razie chciałem pokazać śnieżycę a wyszło coś... niecenzuralnego. W zasadzie to każdy może sobie wyobrażać co chce, interpretacja dowolna. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że nie mam opon zimowych. Muszę jak najszybciej jakieś zdobyć, bo wierze, że jeśli auto postoi w takich warunkach przez tydzień to potem będę mógł tylko zepchnąć je z urwiska. Gdyby ktoś coś słyszał o 12" zimówkach byłbym zobowiązany. Tymczasem muszę jeździć do pracy autobusami i strasznie marznąć. Później biec do domu, żeby nie było mi zimno też muszę. Jeszcze dwa lata temu bym zaryzykował - teraz już nie. To chyba znaczy, że dojrzałem, co? Dzisiaj przyjedzie po mnie p. Grzegorz. Sam się zadeklarował, chyba mnie "bardzo lubi". Nie miałem serca odmówić. Nie wiem, czy to forma zadośćuczynienia czy tylko chęć spełnienia dobrego uczynku. Dla mnie nie ma to znaczenia.
Na regały rzucili jakieś skrzyneczki przyozdobione brokatem. Wszystkie kobiety podchodzą, otwierają i się cieszą a ich faceci tylko patrzą z uśmiechem. Nie powiem, żeby mnie to nie zaintrygowało. Dwie takie szkatułki zostały ukryte pod ladą przed klientami, bo jakaś kierowniczka chce je kupić, ale widocznie jeszcze nie ma na nie pieniędzy, nie wiem. A co jest w środku? Tona jakichś tanich kosmetyków do makijażu. Masakra. Normalnie każda dziewczyna się tym podnieca. Nieważne, że potem brokat jest poprzyklejany na rękach oraz ubraniu. Na szczęście nie wiem jaką cenę ma to "cudo", lecz nie spodziewam się niczego drogocennego.

sobota, 22 listopada 2008

testy.

13 listopada br. otrzymałem drogą mailową wiadomość od Akademii, że 19 listopada odbędzie się test kompetencji sprawdzający nasze kompetencje analityczne, matematyczne, kierunkowe i językowe. Brzmi fajnie, co? Niestety kiedy pani położyła przede mną karty pytań i odpowiedzi przez pierwsze pięć minut nie umiałem dojść do siebie i czytałem jedno pytanie w kółko. Później dotarło do mnie, że czas nagli i trzeba jakoś dobrnąć do końca a szczerze powiedziawszy nie było to takie proste. Pierwsze piętnaście pytań to była masakra. Same matematyczne i statystyczne dziadostwo. Niektóre zadania zaczynały się dosyć przyjemnie by potem nagle: sprawdź, czy dla podanego X równanie jest prawdziwe. sinα + cosα - tgα = 0 dla α=30˚. Dla mnie równanie nie do rozwiązania a z komórki, kalkulatora ani innych narzędzi nie mogliśmy korzystać. Później w części ekonomicznej pytano nas przedstawicielem jakiej szkoły był Karol Adamiecki. Co z tego, że to patron naszej szkoły? I tak nikt nie wiedział... Przynajmniej na koniec usłyszałem soczyste "dziękujemy" od pani pilnującej. Wyniki w środę.
Na szczęście na teście z Makroekonomii nie było już tak trudno. Zastanawiałem się tylko przy dwóch pytaniach i niestety jedno mi nie siadło. Ale 5,5 na 6 zdobyłem. Niezła byłaby siara gdyby ktoś na przykład odpowiedział tylko na cztery pytania i pani doktor nagłos wyczytałaby jego wynik - chyba by się spalił ze wstydu.
Kolejny test odbył się w autobusie. Troszkę się zmęczyłem rannym wstawaniem, więc w drodze powrotnej słuchałem już tylko empetrójki. Na jednym z przystanków wsiadły dwie dziewczyny, jedna z garbatym nosem w stylu jewish. Teoretycznie nie słyszałem co mówią, bo były w znacznej odległości. Jednak w pewnym momencie ta druga pyta się dziewczyny siedzącej koło mnie, czy ustąpi miejsca, bo koleżance zrobiło się słabo. Dziewczyna schodzi a... Żydówka siada. Rozbiera się i siedzi. Musiałem cały czas udawać, że nie wiem co się dzieje, choć posiadałem informacje, która najpewniej ulżyłaby jej cierpieniom. Wsadzenie głowy między nogi.Przyczyną omdleń jest niedostateczna ilość tlenu w mózgu. Zatem ściągnięcie swetra nie poprawia sytuacji a w zimnym autobusie może prowadzić do przeziębienia. Jednak nie mogłem nagle wyskoczyć z radą, bo jeśli nie zareagowałem na samym początku to później nie miałoby to sensu. Czułem skruchę tylko przez chwilę - do czasu aż zaczęły rozmawiać o chłopakach. Wtedy pewnie czuła się już dobrze. Takie perypetie...

wtorek, 18 listopada 2008

nie piłuj.

Dzisiaj rano obudził mnie sąsiad z dołu śpiewający jeszcze głośniej niż wspaniali wokaliści/wokalistki ukryci w jego znakomitym sprzęcie hi-fi (czyt. hi-fi). Generalnie nie mam nic przeciwko takim pobudkom, bo kiedyś w końcu trzeba się poderwać z pryka. Muzyka zawsze lepsza niż kłótnia syna z rodzicielami, bo i tak bywało. W dodatku zostałem zaskoczony poziomem wykształcenia lingwistycznego tegoż młodzieńca, nie boi się śpiewać w języku obcym. Gdy byłem młodszy też śpiewałem różne piosenki nagłos, tak, że sąsiedzi cierpieli. A skąd o tym wiem? Jedna pani kiedyś pochwaliła mój wokal, opowiadając mojej mamie, iż wykąpać w spokoju się nie może. Od tamtej pory nie śpiewam już tak głośno, bo o całkowitym zaprzestaniu śpiewu mowy tutaj być nie powinno. Nie ma się czego wstydzić, gdyż każdy kto mieszka w bloku ma na swoim koncie jakiś kompromitujący incydent. Ci z domków jednorodzinnych to nudziarze...
Z drugiej strony głównym tematem ma być ostrzeżenie przed oglądaniem piątej odsłony horroru Piła. Już czwarta cześć była gniotem pewnie za sprawą scenarzystów, którzy dają popis również w najnowszej opowieści o pułapkach Jigsawa. Od horroru oczekujemy strachu, takiego który trwa możliwie jak najdłużej (bez wywoływania śmiechu). W Pile V możemy odnaleźć inną definicję gatunku. Hej, zróbmy coś strasznego, co trwa półtorej minuty a później puścimy jakieś smuty z fedziami w roli głównej! Zabieg ten poczyniony został w celu uniknięcia pośmiewiska, jak sądzę. Te strachy nie budzą już takiej grozy jak kiedyś, większość akcji dzieje się w ciemnościach i zdjęcia wyglądają właściwie tak, że nic nie widać. "Gracze" rozwiązują zagadki w mgnieniu oka i w gruncie, rzeczy nie ma znaczenia, czy ktoś umrze czy nie - ani dla widza, ani dla rozwiązania się sceny. W tego typu filmach, trzeba widzieć, żeby się bać, ale widocznie reżyser miał inny punkt widzenia i chciał wypłynąć na ocean zwany "kinem ambitnym". Mnie ten zabieg kompletnie nie przypadł do gustu.

niedziela, 16 listopada 2008

krakowska tradycja - odsłona 08.

Zdjęć nie ma za dużo, gdyż aparat znajdował się na wierzchu bagażu podręcznego, który z kolei leżał za półce nad głową i nie chciało mi się go ściągać. Dlatego też nie ma obrazka ze składu kolejowego, jakże lubianego. Założenie było takie: najpierw zwiedzamy (i nie tylko Galerię Krakowską, bo bez tego to się już chyba nigdy nie obejdzie) a potem wracamy na imprezę o czym za chwilę. Najpierw znaleźliśmy się w pewnej lodziarnio-kawiarni, gdzie jakieś siedem miesięcy wcześniej jedliśmy lody na gałki. Tym razem weszliśmy już do góry, by uraczyć nasze podniebienia czymś bardziej wyrafinowany. Kawiarnia znajduje się na Grodzkiej, więc to chyba do czegoś zobowiązuje i na szczęście nie chodzi tylko o ceny, ale również dobry smak.

Od prawej mamy zatem: 15 i 19 złotych. Moim zdaniem nie jest najgorzej, skoro ciastko na 3 Maja w Katowicach potrafi kosztować 12 złotych... Co więcej, w tej lodziarni jest bardzo duży wybór drinków alkoholowych i atrakcje w postaci tortu dla dzieci lądującego na ziemi. Swoją drogą byłem zaskoczony w jak krótkim czasie paniom udało się przygotować kolejny dla zniecierpliwionych małych gości. Później, z pomocą strażników miejskich, którzy pokazując ręką w lewo mówili "w prawo", udaliśmy się na Gołebią, gdzie znajduje się przyjemna kawiarenka z darmowym dostępem do internetu, lecz nic nam po nim. W gruncie rzeczy szliśmy tam targani wspomnieniami z przeszłości Justyny. Grunt, że na Brackiej nie padało. W końcu znaleźliśmy się w jakiejś galerii sztuki, gdzie akurat wystawiano zdjęcia z World Press Photo 2008 - byliśmy "strasznie zaskoczeni". W dodatku wyszliśmy na wielkich inteligentów, bo Justynka spotkała tam koleżankę z liceum. Też mi wyjątkowe miejsce...

W końcu nadszedł czas tej pierońskiej imprezy, choć kiedy się zaczynała to jeszcze nie wiedziałem, że będzie taka bolesna. Wreszcie dowiedzieliśmy się wszyscy, że Obama to kobieta. Posiadłem umiejętność czytania encyklopedii z pamięci, z zamkniętymi oczami. Ogólnie to byłem... nieuprzejmy, za co serdecznie wszystkich przepraszam - na pewno nikt się nie gniewa. Dostałem światłowstrętu i chciałem wypie... wyrzucić stolik z Ikei, który notabene chcę teraz kupić do swojego pokoju. Szkoda, że weekendy w Krakowie trwają tylko dwa dni...

środa, 12 listopada 2008

przekręt.

Chciałem raz na zawsze wyjaśnić sprawę z tą rzutka, którą, jak niektórzy uważają, przyniosłem swego czasu do szkoły, znaczy gimnazjum. Streszczę dokładnie, jak to było. Miałem w domu tarczę z trzema rzutkami, ale mi się znudziła i ją wyrzuciłem, lotki zostawiłem, bo przecież szkoda, nie? Wychodząc do szkoły wziąłem jedną ze sobą i zanim do niej (szkoły) dotarłem rzuciłem nieszczęsną lotką w szyld sklepu meblowego. Wbiła się ładnie i została na swoim miejscu a ja ze świadkiem tego zdarzenia udałem się do szkoły. Podczas jednej z przerw między lekcjami pochwaliłem się innemu koledze, że ta właśnie rzutka wbita jest w szyld i jeśli ma ochotę to bez problemów może wejść w jej posiadanie, wystarczy, że ją sobie stamtąd ściągnie. Nie pamiętam teraz, czy poszedłem z nim, czy zrobił to w pojedynkę. Niemniej lotka znalazła się na terenie szkoły. W czasie jednej z lekcji, tzw. zastępstwa, pod nieobecność pani nauczycielki, kolega będący nowym właścicielem lotki skierował jej lot w stronę skroni innego kolegi. Ten z kolei nie omieszkał zgłosić tego faktu pani dyrektor, czego skutkiem było wezwanie mnie "na dywanik" w charakterze głównego podejrzanego. Przedstawiłem wtedy tą samą wersję i zostałem oczyszczony z zarzutów. To jest moje oficjalne stanowisko i polecam się go trzymać podczas tworzenia swojej opinii o mnie jako przestępcy.

wtorek, 11 listopada 2008

dwa.

Z okazji naszej wielkiej uroczystości wybraliśmy się na jesienny spacer, na poszukiwanie dzika. Najwidoczniej nie tylko my mieliśmy taki pomysł, bo przy wjeździe do mojego ulubionego rezerwatu buków stało ze trzydzieści samochodów. Musieliśmy się udać do innej części lasu. Były flary i ostre słońce.

Choć tak naprawdę chodzi tylko o to, żeby jak się odejdzie od auta to je zastać po powrocie. Do tej pory nam się udaje.
Jak są jakieś okazje to trzeba kupić prezent. Nie ważne, że dwa tygodnie wcześniej ustaliło się inaczej. Ja na ten przykład uważam, że jeśli chce się komuś coś dać to można to zrobić kiedykolwiek, nie czekać na okazję. Dlatego tymże tropem podążam. I tak: długo, długo nic a potem lawina. Może trochę hiperbolizuję, ale twierdzenie to nie leży po drugiej stronie prawdy. Po minie Justynki można wywnioskować, że tak czy owak jest zadowolona. Przynajmniej ja chcę tak tą facjatę interpretować.

Ku czci byliśmy też U Michała, gdzie średnia wieku klientów zdecydowanie nie była nam bliska i długo tam nie zabawiliśmy. Udaliśmy się czym prędzej do kuzynostwa, bez konkretnego celu a już na pewno nie po żadne dobra materialne. Wtem naszym oczom objawiła się pełna butelka wina domowej produkcji, zmierzająca w moje ręce. Niestety wziąłem tabletkę przeciwbólową, po której kategorycznie nie wolno spożywać alkoholu. Może i dobrze, bo nie wiadomo jakie bzdury mógłbym teraz wypisywać. Za to po raz kolejny ujawnił się mój skrywany talent komputerowy i mogłem pomóc bliźniemu w potrzebie. Szkoda tylko, że znów temu z rodzaju życiowa niesprawiedliwość.
A w ogóle to otrzymałem ten sam prezent, co w zeszłym roku. Mam nadzieje, że już zawsze będę go miał, bo jest... wstrząsający. I na pożegnanie, by utrzymać niedawno powstałą tradycję: 2 + dyptyk.

poniedziałek, 10 listopada 2008

co z nimi.

Muzyka Chromatics wprowadza mnie w stan zadumy. Nie nad tym co było, lecz nad tym, co mogłoby być, gdybym wygrał te 4 miliony złotych. Nie gram, ni razu w życiu nie spróbowałem, ale pomarzyć zawsze można, dzieci powinny mieć taką możliwość. Oczywiście pewną część tej sumy przeznaczyłbym na dobra materialne i wymienię tutaj kilka, na które na pewno bym się skusił.
a) Nikon D3 (15,999) z obiektywem, powiedzmy, 85mm f/1.4D AF Nikkor(4,899) na dobry początek.
b) Obecny samochód albo bym roztrzaskał, albo oddał komuś potrzebującemu. Na pocieszenie kupiłbym Subaru Impreza WRX STI (200,200 przy kursie euro na 11.11). Już niech będzie ten hatchback skoro nie ma wyboru. Można podciągnąć pod hot-hatch.
c) Myślę, że MacBook Pro (9,359) byłby w stanie przynieść mi radość.
d) Bon na bierzące potrzeby dla Justynki (10,000).
e) Część, na tak zwane życie (10,000).
Tyle jestem w stanie wymyślić bez dłuższego zastanawiania się, więc nie jest to jakiś okrutny procent z wygranej. Razem daje to 250, 457, czyli niecałe 16% całości - żaden majątek. Pozostałą kwotę wpłaciłbym na lokatę długoterminową. Zdecydowanie nie w Polbanku ani żadnym Millenium.

Kupiłem (w pewnym sensie kupiłem) Newsweeka, którego głównym tematem jest Barack Obama. Bardzo chciałem coś na jego temat napisać, lecz niestety nie wiem zbyt wiele, magazynu jeszcze nie przeczytałem. Dowiedziałem się jedynie w przeddzień finału wyborów z radia, że wszystkie pieniądze, które pozyskał na kampanię prezydencką pochodzą z datków (ciekawe, czy kiedykolwiek będzie mi dane nacisnąc wspaniały button z napisem 'donate', niekoniecznie na stronie B.O.) ludzi dobrej woli i jeśli przestaną oni być ofiarodawcami (nie ofiarni) to nie będzie miał poważnych źródeł finansowania a partia nie będzie łożyła na jego polityczne zachcianki. Gdy już przeczytam artykuł, może coś jeszcze napiszę o nowym prezydencie USA, bo na razie nie mam zbytnio sprecyzowanego zdania na jego temat. Przyjmuję, że jeśli większość ludu go wybrała nie może być aż tak zły. Chociaż z Georgem W. Bushem bywało różnie. A! W radio mówili też, że Ameryka żyje z wojen, więc Obama pewnie będzie musiał coś w tym kierunku zrobić, w obliczu kryzysu... Tym samym mogą sprawdzić się przepowiednie, że kiedy czarnoskóry zostanie głową US to rozpęta się III Wojna Światowa. Pożyjemy, zobaczymy, jak to mówią...

sobota, 8 listopada 2008

czterdzieści i cztery.

Dzięki uprzejmości Tomasza Ka. mogliśmy po raz drugi spróbować swoich sił w tej jakże pięknej grze zwanej kręglami. Niebieskie kupony zamieniliśmy na rzuty i nawet buty dostaliśmy za darmo. Ciekawe, czy radosne kupony otrzymaliśmy za sprawą małej blondyneczki, która wówczas nas obsługiwała. Wynik gry był z góry przesądzony, więc nawet nie będę go tu przytaczał. Justynka w domu potrenuje z puszkami to może kiedyś mi dorówna. Jest jednak jeden feler - bolące stawy dłoni. I to nie tylko moje ogromne, bo innych też bolą. Punkt 44 nieszczęśliwie jest niedaleko SCC i grzechem byłoby tam nie wpaść, przy okazji. Oczywiście znów namierzyliśmy tyle fajnych rzeczy, że moje dwa konta bankowe by tego nie uniosły. Na szczęście szczypta silnej woli i brak karty debetowej pozwoliły nam odejść z podniesionym czołem. W tym czasie miało też miejsce spotkanie na szczycie. W kolejce po jakże zdrowe cheeseburgery oraz frytki spotkałem pewnego kolegę z klasy licealnej. Było to dla mnie niesamowite, że akurat tam się to stało. I to zaskoczenie stanem rzeczy. Ale nie uprzedzajmy faktów, gdyż ja nie miałem odwagi spojrzeć a cią... A nie będę plotkował!
[zdjęć oczywiście nie ma, bo durny Łukaszek ma fotofobię, czy coś...]

Jeśli macie problem z małym dzieckiem, które nie chce jeść, mogę polecić jedno zdanie-rozwiązanie, które na pewno przyniesie jakiś rezultat. Oczywiście należy je skierować do takiego niejadka i czekać co nastąpi. Rezultat może być nieprzewidywalny i nie ponoszę za to odpowiedzialności. Stosujecie na własne ryzyko. Oto ono: "Jedz, bo tak oberwiesz po grzbiecie, że ci morda spuchnie". Gdybym uraził czyjeś uczucia to przepraszam.

piątek, 7 listopada 2008

tożsame?

Wydaje mi się, że padłem ofiarą spisku marketingowego. W ciągu października używałem pasty 3D WHITE Active Freshness, nie potrafię określić przez jak długi czas. Pasta się skończyła i zdecydowałem się (skuszony reklamą prasową) zakupić jej, jak sądzę, lepszą wersję 3D White LUXE. Wybrałem opcję glamour, gdyż wydaje się najlepsza dla mojego uzębienia. Wszystko było miło, aż nie porównałem obydwu tubek, które kupiłem jednocześnie, w domu (por. zdjęcie). Już pal licho objętość - większa ma 125ml a mniejsza o pięćdziesiąt mniej. Chodzi o to, że według informacji na opakowaniu mają identyczny skład a wiadomo o nim jedynie tyle: 0,321% fluorku sodu. A gdzie reszta składników? Jeśli faktycznie nie ma różnicy to po co przepłacać? Za większą tubkę zapłaciłem 5,94zł a z kolei ta mniejsza ceni się na 11,49. Cena wnet dwukrotnie wyższa... Używając tańszej wersji 3D WHITE nie zauważyłem znaczącej różnicy w kolorze szkliwa a przecież ma za zadanie wybielać. Nowa wersja LUXE ponoć daje rezultaty już po 14 dniach stosowania, ale mając ten sam skład, co większa siostra nijak nie może tego dokonać. Skoro już kupiłem to muszę zużyć i mam nadzieje, że zanotuję jakieś widoczne zmiany. Na pewno zamieszczę informację, jak się sprawa zakończyła.
I to jest moja własna opinia.

czwartek, 6 listopada 2008

liczby.

Dałem się omotać liczbom. Podczas zwiedzania Gliwic uległem negatywnemu wpływowi podróży windą, wpływowi na umiejętność trzeźwego myślenia nie będąc po spożyciu środków to utrudniających. A więc, gdy tylko wysiadłem z windy i zobaczyłem numer 208 cały świat przestał dla mnie istnieć. Nie miało znaczenia, że na kartce, która służyła mi za przewodnik miałem napisane 208B. Liczba ta zamroczyła mnie kompletnie i całe szczęście, że przedstawicielstwo tam mieszczące się świadczyło te same usługi z których chciałem skorzystać, bo aż strach pomyśleć w co mogłem się wplątać... Do końca byłem przekonany, że jestem tam gdzie powinienem i dopiero po podpisaniu umowy oświeciło mnie, że obok są pokoje oznaczone numerami 208A i 208B. Wbrew pozorom całkiem wyraźną czcionką napisane. Ale już tak zwane "after birds" (podsłuchałem w tramwaju) i pozostało tylko przelać pieniądze...
Moje wrażenia z podróży po Gliwicach? Dojazd do centrum przebiegł w miarę bez przeszkód, pamiętałem go jeszcze z czasów L-ki. Tak się swojsko poczułem, że aż nam opony na zakręcie z radości piszczały. Lecz to nieszczególnie spodobało się moim pasażerom a mnie owszem. No dobrze, dojechaliśmy do ścisłego centrum i żeby nie krążyć bez sensu zapytaliśmy przechodniów o drogę. "Tutaj główną drogą w prawo, potem na skrzyżowaniu w lewo, wciąć się w tramwaj i dalej prosto" - dobra, wskazówka do połowy prawdziwa, ale druga część tylko odwodziła nas od dworca. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że pan nie miał złych intencji tylko pomyliło mu się, w którym kierunku jest dworzec. Niestety wtedy nikt z nas nie był w stanie zweryfikować prawdomówności, gdyż nasza znajomość Gliwic kształtowała się w ten czas na poziomie 0,15%. Co mi się rzuciło w oczy to duża liczba przejść dla pieszych z sygnalizacją świetlną i żeby przejść trzeba swoje odstać. Już nie będę się zagłębiał w to, że ludzie nie wiedzą gdzie jest jedna z głównych ulic miasta... Jest jednak coś, co dziewczyny lubią najbardziej, coś co można bardzo łatwo znaleźć. Forum. Poruszanie się po tym centrum handlowym imo jest łatwiejsze niż po SCC, gdyż występuje ruch okrężny, dwupiętrowy i naprawdę trudno się zgubić. Sklepy, które nas interesują są a nie ma za to tych, którymi nie jesteśmy w ogóle zainteresowani a w SCC wprowadzają niepotrzebny zamęt. Z kolei biorąc pod rozwagę czas i koszt podróży górę bierze przyprawiająca o migrenę Silesia.

poniedziałek, 3 listopada 2008

ubuntu 8.04.

Taa, Łukaszkowi się już w tyłku nie mieści. Wszyscy (wszystkie dziewczyny) zachwycają się Vistą a ja sobie zainstalowałem Ubuntu. W zasadzie pierwszą przeszkodę napotkałem już podczas procesu instalacji i za punkt honoru uznałem, że muszę ja sfinalizować - choćby nie wiem co. Metodą prób i błędów w końcu się udało. Wszystko fajnie, 20 minut się pobawiłem i partycje z tymże systemem sformatowałem. W ten czas znalazłem inne... rozrywki i do tematu powróciłem ponownie, instalując ciekawy system po raz drugi. Na razie zdążyłem włączyć GIMPa i z tego wtajemniczenia jednak, z całym szacunkiem, wolę produkt firmy Adobe. Pobawię się pewnie jeszcze kilka dni i Ubuntu usunę, bo przecież nie ma sensu hodować dwóch systemów w nieskończoność.

Dzisiaj otworzyłem sobie rachunek w ING - miałem dosyć problemów z tym zasranym mBankiem. Przez długi czas było wszystko w porządku. Jakiś miesiąc temu zaczęli świrować i gubić moje niezbędne do życia pieniądze. Wyciągnąłem gruby kij a na nim transparent z napisem "dość". Teraz jeszcze poczekam aż wpłynie październikowa wypłata (bo wpłynie, prawda?) i sayonara - likwidacja.

niedziela, 2 listopada 2008

stronger.

Frank. Płyta dojrzewała u mnie od maja br. Obecnie jestem przekonany, że jest lepsza od Back To Black, którą goszczę już od lipca 2007. Aż nie mogę w to uwierzyć, że tak długo znamy się z Amy. Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem ją na MTV w teledysku do Rehab. Pomyślałem o niej jako o dobrze prezentującej się dziewczynie. Nie zagłębiając się zbytnio w jej życie (niekoniecznie towarzyskie) z przyjemnością słuchałem ostatniego albumu. Stała się ikoną z powodu swojego koka a teraz nawet nie wiem, czy jeszcze żyje. Nawet jeśli to pewnie niedługo zejdzie z tego świata, tak jak wszystkie gwiazdy muzyki igrające z narkotykami... A szkoda. Ponieważ Rehab wszyscy znają na pamięć, chcę zaprezentować Stronger Than Me. Zapraszam.


Dziś pracowałem o dwie godziny krócej i nie ukrywam, że z jednego punktu widzenie jest to pocieszające. Chodzi o to, że pracuję o dwie godziny krócej - to jest ta "dobra" wiadomość. Chwileczkę. Jak się mniej pracuje to się mniej zarabia, nie? A jak się mniej zarabia to trzeba więcej pracować. No cóż, koło się zamyka i ta "dobra" strona kompletnie traci swój blask. Trudno, tak już musi być...
Miałem zaplanowany wieczór, ale się upiłem. Sam. Miałem zrobić konspekt na Makroekonomię. Poczytałem, co książki mają do powiedzenia na temat pomiaru PKB oraz Dochodu Narodowego i na tym się skończyło. Przy okazji zamknąłem z impetem szafkę, bo się rzuciła na mnie. Potem usiadłem za kierownicę. Na początku miałem problemy z jazdą na wprost, ale po kilku próbach z maksymalnym obciążeniem ośrodka równowagi w końcu udało mi się postawić w sytuacji prawdziwego kierowcy. W końcu V10 TDI to nie byle co i szacunek mu się należy. Później ułożyłem jeszcze szybko sudoku (wreszcie wiem na czym ta gra polega), po czym udałem się przewietrzyć.

sobota, 1 listopada 2008

lystopad.

1 listopada bardzo pozytywnie nastraja - wystarczy popatrzeć. Ciekawe, czy stracę głowę dziś, czy w przeciągu kilku kolejnych dni. Aha, dla chętnych czytelników konkurs. Można dla własnej satysfakcji zidentyfikować wśród śpiącej trójki moją osobę. Dodam tylko, że był to pojazd jednoosobowy, napędzany siłą mięśni i żeby zasiąść za kierownicą trzeba było stoczyć walkę na ryk i słowa. Chociaż może to drugie mniej, bo wiek osobników wskazuje na pierwotny analfabetyzm.
Jeśli byłby tutaj większy ruch można by zorganizować drugi konkurs - na najlepszą fotografię osoby spotkanej w pelzmantlu na cmentarzu. A tak to mogę się tylko sam pośmiać...