sobota, 25 grudnia 2010

prezenty.


Dziwne to chwile, gdy nastaje świąteczny czas. Niby niczym nie różni się od normalnego a jednak mamy gdzieś w podświadomości, że coś jest nie tak. Chociażby te naprzykrzające się życzenia, pośpiesznie skopiowane z Internetu. Najlepsze są te, które otrzymujemy od osób, które przez cały rok nie utrzymują kontaktu i nagle ich natyka, żeby czegoś życzyć. No trudno, widać tak już wypada. Warto wspomnieć o choince, bo to właściwie tylko ona jest wyjątkowa - wszystkie inne oznaki świąt równie dobrze można by przypasować do innych okazji. Jeśli choinka to oczywiście prezenty. I tutaj jest ogromne pole do popisu. Ja jestem zwolennikiem teorii, że najpierw lepiej dogadać się z obdarowywanym czego potrzebuje, co by mu się przydało. Wtedy nie trzeba się głowić przez trzy dni nad tym co kupić a można także zdradzić czego nam potrzeba. Nie dochodzi do sytuacji, gdy dostajemy coś kompletnie zbędnego. Niby mówi się, że prezenty takie jak dezodoranty, perfumy nie wskazują na zbytnie wysilanie się, ale szczerze wole je dostać niż jakieś barachło, z którym nie wiadomo co zrobić. Pomijam już fakt, że nie wiadomo jak się zachować odpakowując taki cud. Czasem lepiej by było, gdyby dawanie prezentów było dobrowolne - bez "wypada kupić". Innym, chyba najbardziej charakterystycznym, objawem jest obżarstwo. Nic z tego, że przecież jest to jeden z siedmiu grzechów głównych. Przecież kilka dni temu byliśmy w spowiedzi... Nawet otrzymałem smsa o treści: pękły mi dziś spodnie na pupie z przejedzenia. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, ale godzinę wcześniej moja dziewczyna oznajmiła, że pękły jej majtki. Też na tyłku. I to te, które otrzymała ode mnie w prezencie świątecznym. Dziewczyny, opamiętajcie się. Jest jeszcze niedziela. Nie trzeba wszystkiego na raz zjeść.

dawaj!

Założyłem się z kimś o to, że mam w domu winyle Pink Floyd. O laptopa! Co prawda był to sen, ale bardzo realistyczny, więc proszę tą osobę o zgłoszenie się oraz przekazanie nagrody.

środa, 22 grudnia 2010

co robić?

Miałem tego uniknąć, ale pewnie znów się nie uda. Chodzi o to, że od dwóch miesięcy moją aktywność na blogu można określić pierdnięciem zmarłego. Cały miesiąc cisza, później sobie przypomnę, napiszę dwie notki dzień po dniu i kolejny miesiąc ani widu. Wiadomo, że to nie jest w porządku. Wszyscy mają jakieś postanowienia noworoczne, dlatego ja też spróbuje, postaram się. Postaram się mniej pić. Koniec tematu.
Stałem na przystanku, bo mi autobus uciekł. Przede mną dostojnie kroczy starsza pani (nie typu "stara baba"). Robi zwinny krok w górę i w przód, bo krawężnik wysoki. Bez zająknięcia. Niestety. Napotyka na swojej drodze ławkę. Jak nie pieprznie... Aż się zakupy posypały. Starsi ludzie jakoś tak dziwnie się przewracają. Niby idą wolniej niż reszta, ale jak upadają to z przyśpieszeniem 5G. Niesamowite. Całe szczęście, że nie upadła mi pod nogami, bo niezręcznie byłoby mi ją podnosić. Już sam widok kątem oka za plecami był nieswój. Ktoś ją wziął pod pachy i postawił. To się nazywa ubaw po pachy.

wtorek, 21 grudnia 2010

bev.

Tak, ja go też, ale bardziej Torresa. Kto zgadnie, gdzie to stoi dostanie świąteczne buzi. Tylko do końca roku! Mężczyzn mimo wszystko proszę o zachowanie wstrzemięźliwość, bo nagrody i tak nie będzie.

środa, 17 listopada 2010

stosuj to!

Hurra, wreszcie znalazłem sposób na perfekcyjną randkę. Po takim dniu żadna dziewoja się Wam nie oprze. Do rzeczy. Dobrze jest mieć samochód, aby móc podjechać pod samiuśki dom, gdyż co trzecie wyjście dziewczyny na zewnątrz kończy się zepsutą przez wiatr fryzurą. A im dłuższa ekspozycja tym straty większe. Oczywiście samo posiadanie samochodu nie gwarantuje sukcesu. Już zaparkowanie go ma ogromny wpływ na powodzenie. Można to zrobić w sposób standardowy: tak, że nikt nie odetnie Ci drogi ucieczki. Można też w sposób inspirujący. Wtedy wychodząc na randkę ujrzymy nasz wóz zastawiony przez trzy inne a znalezienie ich właścicieli na pewno zajmie więcej niż trzy minuty. Naturalnie w czasie poszukiwań nie będziemy mieli czasu, by poinformować naszą randkę o spóźnieniu. Gdy w końcu przybywamy na miejsce, spoceni i jeszcze dyszący, mamy stuprocentową gwarancję, że dziewczyna rzuci nam się w ramiona z radością oznajmiając "nareszcie"... Okej, najważniejsze, że jesteście już razem. Całą drogę do restauracji zastanawiasz się, czy tym razem uda się dowlec bez problemów, czy będzie tak jak w zeszłym tygodniu, kiedy po wjechaniu do dziury urwało się koło. Na szczęście dojeżdżacie bez przygód a kobieta nieśmiało informuje Cię o potrzebie skonsumowania czegoś jednocześnie udając się do toalety przypudrować nosek. W tym samym czasie Ty zamawiasz swoje ulubione danie w dwóch porcjach. Siet (wariacja na temat angielskiego słowa "shit"), widzisz po jej minie, że kompletnie jej nie podeszło, ale robi dobrą minę do złej gry. Na szczęście masz asa w rękawie i proponujesz wycieczkę do kina. Wybierasz wariant bezpieczny - komedia romantyczna. Niech widzi, że dla niej jesteś w stanie iść na kompromis. Idziecie do samochodu, otwierasz jej drzwi, by nie zniszczyła swojego idealnego manicure. Wkładasz kluczki do stacyjki, przekręcasz... i nic. Przekręcasz jeszcze raz, dalej nic. Wtedy spoglądasz na włącznik świateł i widzisz, że w ogóle ich nie wyłączyłeś. Wspaniale, akumulator-dętka. Teraz jest pełna dowolność w sposobie doprowadzenia samochodu do stanu używalności. Z dziewczyną wewnątrz, jeśli naprawdę na Ciebie leci, lub bez niej. Powiedzmy, że jakoś się udaje i dojeżdżacie do tego kina, z kilkuminutowym opóźnieniem. Jednak pośpiech i wspólny cel jakoś tam jednoczą... Ty kupujesz popcorn a ona już zmierza do sali. Hu, siedzicie obok siebie, starając nie ocierać się łokciami, więc Ty siedzisz jak ciota z rękami po sobie. Tak czy inaczej jest to moment, w którym istnieje najmniejsze prawdopodobieństwo, że coś pójdzie nie tak. Jupi, seans skończony, projekcja się podobała. W podzięce dostajesz buzi, zmierzacie ku wyjściu. No i się zaczęło... W plecy szczypie Cię Twoja była! Ze swoją świtą w postaci trzech przyjaciółek... Na szczęście Twoja potencjalna kompletnie się tym nie zraża, wypina klatkę piersiową do przodu i całuje po raz drugi. Nie wiem co dalej następuję. Wsiadacie do samochodu, lecz niestety nie jest to amerykański film dla młodzieży i nie całujecie się namiętnie łącząc swoje języki w miłosnym splocie, obmacując się pośpiesznie. Podróż mija pod znakiem ciszy (¦) a gdy parkujesz pod jej domem słyszysz tylko suche "cześć" i zauważasz ogromną żółtą plamę na jej nowych spodniach. To pewnie ten sok, który rozlałeś rano na fotelu jadąc do pracy...

wtorek, 16 listopada 2010

dziad.

Czy w wieku 24 lat można czuć się starym i schorowany? Właściwie należałoby zapytać, czy można jeszcze być zdrowym... Ostatnie dni pokazują, że w dzisiejszych czasach o to już coraz trudniej. W sensie psychicznym nie czuje się staro, wciąż jestem tak samo głupkowaty jak w pierwszej klasie liceum, choć mam nadzieję trochę mądrzejszy. Niestety narządy wewnętrzne i układ kostny boleśnie dają znać o swoim przeciążeniu. Do niedawna kpiłem z ciągłego narzekania na bóle żołądka, ale koniec z tym. Jak to kiedyś mówiono '... dziś sam jestem dziadkiem". Nie ma dnia bez wzdęcia, bólu w kręgosłupie. Nie będę wdawał się w szczegóły, bo jeszcze kogoś przyprawię o mdłości. Pewnie dałoby się tym słabościom zaradzić - jest tylko jeden problem. Nie wierze w skuteczność lekarzy. Nie wierzę, że są w stanie mi pomóc, gdy ich droga do diagnozy jest wyboista a podróż nią trwa kilka dni. Nie wspomnę, że po obejrzeniu siedmiu sezonów dr. House'a teoretycznie jestem w stanie leczyć się sam, a już na pewno mogę z powodzeniem powiedzieć lekarzowi co mi jest (i nie chodzi o same objawy). Powiem więcej: rozwój medycyny niekonwencjonalnej w Polsce pozwala leczyć choroby dotąd uznawane za nieuleczalne, np. rak. Oczywiście kuracja ta ma również negatywne skutki uboczne, ale przecież najważniejsza jest remisja. Wracając do zbliżającego się ćwierćwiecza mojego istnienia na świecie: sądzę, że mój bliżej nieznany stan zdrowia nie ulegnie już poprawie. Nie chylę się co prawda ku grobowi, lecz są dni takie, kiedy koniec wydaje się bliski... I zdarza się to także młodszym.

czwartek, 14 października 2010

lubię gdy sprawdzają cenę.

Tak sobie teraz myślę o czterech dziewczynach, których figury nie pozostawiają wiele do życzenia - są wspaniałe. Tym samym mam świadomość, a przynajmniej tak mi się wydaje, że nie czynią one nic, by w jakiś sportowy sposób zadbać o swój wygląd, czy chociażby tą nieszczęsną kondycję. Jak to się dzieje, że jedne muszą ciężko pracować a inne po prostu żyją (z naciskiem na jedzą) niczym się nie przejmując. Można by wnioskować, że to licealistki, ale niestety są to już dziewczyny w kwiecie wieku. Po dwudziestce. Niemały wpływ na kształt naszego ciała mają zajęcia wychowania fizycznego, nawet te opierające się na zasadzie mata grajta. Wpływ mają pod warunkiem, że bierze się w nich czynny udział a wszyscy wiemy, że gros dziewcząt załatwia sobie zwolnienia z w-fu. Nie wiadomo czym to jest spowodowane. Wstydem? Gwarantuje, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że w niektórych przypadkach już samo tylko stanie pod siatką z rękoma w kieszeniach wpłynęłoby bardzo pozytywnie na popularność w szkolnych murach a nawet poza nimi. Dobra, w szkole nie ćwiczyły to czemu tak wyglądają? Może noszą siaty z zakupami? To z kolei gryzie się z teorią, że faceci powinni robić zakupy zatem uznaję ten powód za podpuchę. Być może należałoby ugryźć problem z drugiej strony i zapytać kobiet z tuszą wieloryba, co robią, żeby tak wyglądać. Bo skoro szczuplaczki nie robią nic to pączuszki muszą robić coś źle. Wielkie Apple rzekłoby "there's an app for that", ale chyba niedostępna w Polsce. Tako to już musi być: jesteśmy i grubi, i chudzi. Gdyby nie było różnic nie byłoby się z kogo śmiać, wytykać palcami tych, pod którymi krzesło się zarywa. A to, że akurat ktoś w pewnym okresie czasu troszeczkę przybrał na wadze jest znakiem, z którą stroną się identyfikuje. A, pozdrawiam serdecznie te dziewczyny, o których pomyślałem jako przykłady.

środa, 13 października 2010

wóz.

W świecie motoryzacji z całą pewnością występują modele samochodów, które uważane są za klasyki. Pomimo upływu lat wciąż się podobają - chce się nimi jeździć i na nie patrzeć. Posiadają również ogromne walory użytkowe. Najbardziej znanymi przykładami są: VW Garbus oraz Mini. Oczywiście ich pierwotne wersje a nie odgrzewane kotlety (niekoniecznie przypalone). Ja ze swojej strony do tego worka włożyłbym jeszcze Suzuki Alto. Pewnie niewiele osób je kojarzy, ale dane mi było poznać jego prawdziwy charakter i jest to autko bardzo przyjazne i zawsze wiernie służy swojemu właścicielowi, niezależnie od tego, czy o nie dba, czy też nie. Tak w ramach powracającego sentymentu. Do informacji tych, którzy mieli okazję kiedyś ze mną podróżować i trząść portami: nie, już nigdy nie kupię drugiego.

środa, 6 października 2010

tak się biją.

Mi się podoba.

poniedziałek, 20 września 2010

dualizm.

Dzisiaj w tramwaju siedziało dwóch ziomków. Na kolejnym z przystanków wsiadła dziewczyna. Jeden z kolegów popatrzał na drugiego z wymownym uśmiechem. Jak sądzę, drugi chłopak go odwzajemnił. To wszystko miało być aprobatą dla aparycji dziewczyny. Nie chcę generalizować, ale mieszkanki tejże dzielnicy raczej nie cieszą się poważaniem wśród mężczyzn. Przynajmniej ja otrzymywałem takie sygnały. Do sedna. Dziś zauważyłem, iż to jest naprawdę normalne. To, że chłopy za babami się oglądają. Pisze to dla tych, którzy w jakimś małym stopniu odczuwają poczucie winy. Nie musicie. Ale piszę to także dla zazdrosnych dziewcząt. Nie ma powodów do zazdrości a tym bardziej do prania torebkami po głowie. To jest przecież tak samo jak z samochodami. Powiedzmy, że jesteśmy w posiadaniu nowego modelu Tata (Taty?). Jesteśmy z niego w pełni zadowoleni i nie mamy ochoty zamieniać go na wóz innego producenta. Jednakowoż idąc radośnie po gazetę zauważamy wspaniały samochód - dajmy na to Subaru. Jest oczywistym, że szczęka opada nam na jego widok. Wlepiamy w niego gały o mały włos nie wpadając pod autobus. Niemniej jesteśmy świadomi jego wad i w głębi (oraz płytkości) serca nigdy byśmy naszej Taty nie oddali. Mniej więcej na takiej zasadzie działa oglądanie się za dziewczynami. Tak ogólnie, bez skupiania się na szczegółach. Mam nadzieję, że w miarę jasno się wyraziłem i nikogo nie urażę - proszę nie interpretować powyższych słów zbyt dosłownie. Jednocześnie sam nie zostanę posądzony o jakieś niemoralne zachowania i poniekąd nakłanianie do ich powielania. Czasem wystarczy wybrać się w sprzyjające okoliczności przyrody i łatwo można zapomnieć o innych modelach.

czwartek, 16 września 2010

lounge.

Cóż można począć, gdy każdego ranka sąsiad puszcza swoją ulubioną muzykę? Ja raczej należę do melomanów, ale słuchanie przez dwie godziny trzech kawałków na krzyż może być irytujące. W dodatku są to utwory z repertuaru Roberta M... Okej, nie są najgorsze, raz można posłuchać, ale nie siedemnaście. I jeszcze gdyby sytuacja nie powtarzała się codziennie... Chyba powinienem już znać słowa tych piosenek na pamięć, lecz na szczęście tak nie jest, bo najpewniej chodziłyby za mną przez cały dzień. Zdecydowanie wolę własną "płytotekę". Ha! To jeszcze nic. W sąsiedniej klatce kiedyś mieszkał koleś, który puszczał na cały regulator Marylina Masona. Był tak zdeterminowany, żeby wszyscy w promieniu 50 metrów również byli słuchaczami, że wszelkie formy sprzeciwu kończyły się groźbami śmierci a nawet rękoczynami. Na szczęście ta rodzina została przesiedlona do centrum Bytomia. A szkoda, że nie prosto do baraków... Pamiętam jak dziś, jak kiedyś czekałem pod klatką na kolegę (w niedziele rano, we wiadomym celu) i szedł ten... element. Poczułem na swojej szyi jego uścisk. Szczęśliwie okazał mi szczątki litości oraz pozwolił żyć. Musiał mnie pomylić z prowodyrem, który dzień wcześniej rzucił doń pewną inwektywę a ja byłem świadkiem. Pewnie uznał mnie za współwinnego... Niemniej żyję i mam się dobrze.

piątek, 10 września 2010

na emeryturze.

Na początku wypadałoby przeprosić za tak długą absencję. Niniejszym przepraszam i mam nadzieje, że stali czytelnicy nie zniechęcili się zbytnio. W każdym razie i'm wyraźnie back!
Przez ostatnie pięć dni odwiedziłem siedemnaście marketów spod znaku wielkiego 'ka' (nie mylić z dawnym niemieckim obozem pracy) zlokalizowanych od Dąbrowy Górniczej do Cieszyna. Często bywałem weń w godzinach przedobiednich, dla niektórych wręcz wczesnoporannych. I kto był najliczniejszą grupą potencjalnych klientów? E-me-ry-ci. Względnie renciści. Napisałem potencjalnych, ponieważ znaczna ich część po prostu szwendała się po sklepie, bez potrzeby zakupienia konkretnej rzeczy. Tylko chodzili i przewracali gały na widok bogatego asortymentu, pod którym półki się uginają. Wyglądali na tak zachwyconych, że najbardziej to im chyba brakowało oczu dookoła głowy, by to wszystko ogarnąć. W sumie spoko, niech sobie chodzą. Wciągu mojej półtoragodzinnej wizyty mijali mnie przynajmniej kilkakrotnie, jakby z nadzieją, że podczas kolejnego okrążenia coś się zmieni. Rozumiem, że po 10 latach siedzenie w domu może się znudzić, ale mi się chyba nie będzie chciało wychylać nosa w deszczowy ranek. Tym bardziej, że gdy nastanie (o ile dożyję) moja emerytura to niewykluczone, że zakupy będziemy robić wyłącznie przez Internet. Tymczasem są wśród nas jeszcze emeryci, którzy nie mają ani Internetu, ani marketu w stosownej odległości. Dopiero oni wykazują się kreatywnością w walce ze stetryczeniem...

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

rosół.

Bo na wsi najważniejsze jest żebyś pił. I nie musisz być ogolony...

poniedziałek, 19 lipca 2010

porównanie.

W upalne dni każdy lubi sobie poleżeć koło wody, by w stosownym momencie do niej wejść i ochłodzić swoje młode ciało. Mieszkamy w mieście, wiec mamy jako taki wybór pomiędzy kąpieliskami odkrytymi (zwanymi basenami), zalewami sztucznymi, naturalnymi lub czasem nawet rzekami. Jednakowoż najpopularniejsze są baseny i zalewy, a konkretnie jeden. Proszę porównać powierzchnię takiego basenu, w którym kąpią się małe dzieci, te starsze oraz młodzież z familoków z duużym zbiornikiem, który posiada zdolność samooczyszczania się. Nawet ja, 25-cio letni pachoł sikam do wody na Chechle, gdyż uważam, że w żaden sposób nie wpłynie to na komfort innych kąpiących. Oczywiście robię to w słusznej odległości od osób postronnych. Moim znajomym to nie przeszkadza (prawda?) i wszyscy razem się kąpiemy. I nawet gdyby robiło TO pięćdziesiąt siedem osób na raz to prawdopodobnie nic by się nie stało. A na basenie? 250 m kw., siedemdziesiąt osób w wodzie i 30% sika. Jakby nie liczyć stężenie moczu jest większe na basenie. Ale jeździjcie na basen, jeździjcie. Będzie więcej miejsca na plażach.

czwartek, 15 lipca 2010

ta noc.

Cóż... Wychodzi na to, że wystarczy raz się spotkać i w tempie ekspresowym można rozwiązać wszystkie zagadki ludzkości. To grupa ekspertów, która jest w stanie odpowiedzieć na każde zapytanie, bez chwili namysłu. Na ostatnim posiedzeniu skupili się na opracowaniu następujących pojęć: peleton i kurort. Najpewniej są to słowa pochodzenia zagranicznego, lecz niestety naukowcom z innych krajów nie udało się poznać prawdy na ich temat. Natomiast nasze piękne rodzime specjalistki nie miały z tym najmniejszego problemu. Serdecznie polecam wszystkim udanie się do nich po poradę z każdej dziedziny. Jedyny mankament ich działalności jest taki, że bardzo szybko się męczą i zasypiają. To dlatego, że mózg potrzebuje tak wiele energii by funkcjonować.

środa, 7 lipca 2010

góra chełm.

Z lat trzydziestu dorosłego życia wydarłem nałogowi piętnaście lat prawie. I jestem tym już bardzo a bardzo zmęczony.
Oczywiście cytat ten dotyczy zgubnego przyjaciela jakim jest alkohol. Na szczęście w moim otoczeniu nie ma nikogo, kto mógłby pochwalić się podobnym dokonaniem. Jest za to sporo osób, które nałóg (inaczej zwany hobby) mają innym, zdecydowanie prozdrowotny. Nie licząc nadmiernego wysiłku, który sieje spustoszenie w organizmach, który jakkolwiek też lubią. Mam na myśli kolarstwo szosowo-górskie. I my własnie w takim wydarzeniu uczestniczyliśmy, jednocześnie je organizując. Była to jedynie wycieczka po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, ale podjazdy były słuszne. Opłaca się spocić, bo jak wiadomo po podjeździe jest zjazd. Co prawda ja się leśnych boję, ale szosowe jak najbardziej. Kto nie był niech żałuje a na pocieszenie zdjęcie gejowskie.

środa, 23 czerwca 2010

hostessy.

Hm, cóż by to było, gdyby za każdym razem po powrocie z wycieczki rowerowej czekały na nas takie panie... Może niekoniecznie z tym szampanem, ale buzi mogłyby dawać, co? I jeszcze wypowiadać jakieś ciepłe słowo w ich ojczystym języku, bądź nie. Hostessy zazwyczaj występują na wielkich tourach, w których jedzie się co sił w nogach z punktu A do punktu B. Na pewno jakiś wpływ na czas przejazdu ma "koronacja" koszulką ewentualnego lidera na podium oraz owa czuła nagroda. Niestety obawiam się, że w przypadku jazdy codziennej z... domu do domu specyficzny finisz negatywnie wpływałby na długość podróży. Nawet nie mam żadnych chętnych, którym chciałoby się mnie witać pod klatką. Chyba nawet nie będę szuukał... Na zdjęciu Alexandre Vinokourov (w środku). Te pani zachowały anonimowość.

czwartek, 17 czerwca 2010

karmienie piersią jest najlepszym sposobem żywienia niemowląt.

Pokarm matki dostarcza dziecku:
  • wszystkich niezbędnych składników odżywczych w optymalnych ilościach
  • naturalnych przeciwciał chroniących niemowlę przed infekcją
Pokarm matki:
  • jest zawsze świeży i jałowy
  • ma właściwą temperaturę
  • zmienia się przez cały okres laktacji,dostosowując się do potrzeb dziecka
Organizm kobiety karmiącej piersią wytwarza około 1 litra pokarmu dziennie.
Dlaczego nie można tych wszystkich zalet wykorzystać w karmieniu dorosłego mężczyzny? Można by połączyć przyjemne z pożytecznym. Gdyby stan laktacji udało się utrzymać przez cały okres życia kobiety uprościłoby to sprawę przygotowywania posiłków mężowi. Choć z drugiej strony mam świadomość jaki ból i cierpienie przynosi matce karmienie piersią a nikt nie lubi kiedy kobieta się smuci. No i dorośli mężczyźni lubią jednak czasem zjeść coś konkretniejszego niż taka biała woda. Niemniej jest to ciekawe zjawisko i myślę, że w przyszłości będę miał okazję przyjrzeć się mu bliżej. Pozdrawiam wszystkie ciężarne oraz karmiące.

środa, 16 czerwca 2010

koń.

Pamiętacie tę reklamę "bo koń to..."? Ona akurat dotyczyła poważnego tematu, lecz uważam, że zwierze to nie powinno być tak niedoceniane. I wcale nie chodzi o bezsensowne siadanie im na grzbiecie i podskakiwanie jakby owsiki nam się dopierały do tego... tam. Kooń, w gospodarstwie potrzebny bardzo jest. Nie świadczy o zacofaniu farmy. W państwach bardziej rozwiniętych niż nasz, tj. we Francji, w Niemczech na nowo odkryto drzemiący w koniach potencjał. Do tego stopnia, że inżynierowie opracowują specjalne maszyny, które tą końską moc wykorzystają. Niesamowite. A ileż to paliwa można zaoszczędzić zaprzęgając takie zwierze do pracy, hyy... Konie, jak to ludzie, też się ze sobą porozumiewają. Kiedyś widziałem nawet aplikację do telefonu, która służyła do tłumaczenia mowy popularnych zwierząt hodowlanych. Zastanawiam się, czy konie rozmawiają ze sobą czasem o tym, dlaczego to właśnie one muszą ciągnąć za sobą te furmanki, pługi, w wyjątkowych okolicznościach karoce. Przecież jest tyle zwierząt na ziemi, aż ciężko zliczyć je wszystkie. W każdym razie daleko szukać nie trzeba. Weźmy pierwszą lepszą z brzegu krowę. Toż to prawie koń, tylko między nogami jakby więcej jej wisi. Cóż wielkiego by się stało, gdyby takiej polskiej czerwonej pług dwuskibowy zaczepić? No przecież by się nie rozpłakała. Można by nawet czaprak, siodło, ogłowie założyć i do kościoła na sumę podjechać. Są i mniejsze zwierzęta. Króliki na ten przykład. Gdyby tak wyuczyć je wygrzebywania ziemniaków. Wpuściłoby się w pole dwadzieścia króli i robota by szła aż miło. Pointując: koni na gospodarce nie należy faworyzować.

wtorek, 15 czerwca 2010

cisza.

Hm, faktycznie. Trochę tu zdechło. Trzeba znaleźć jakiś powód tego stanu. Ja myślę, że niemały wpływ ma na to nasze przyszłe wystąpienie z NATO a być może nawet z Unii Europejskiej. Buzek na pewno by pomógł. A tak w ogóle to siedzę i się obżeram - szkoda, że na razie rośnie tylko brzuch i nic nie idzie w cycki. Trzymam się zasady im więcej. Truskawki tego roku jakieś takie marne, jakby z wody wyciągane. Do jedzenia się nie nadają, ale do picia owszem.

wtorek, 1 czerwca 2010

dede.

Z okazji Dnia Dziecka życzę wszystkim byście w tym szczególnym dniu zostali zatrzymani przez Policję przynajmniej raz.

poniedziałek, 31 maja 2010

elajw.

Nie no, ja się świetnie czuję. Zupełnie nie wiem po co mnie tu trzymają. Mówiłem, że te leki w żaden sposób na mnie nie działają i lepiej dać je potrzebującym. Ale lekarze, jak to lekarze - wiedzą lepiej. Wczoraj wysmarowałem się bitą śmietana, bo w zakładach zamkniętych golić się nie można, więc piany do golenia nie ma. Udawałem czubka przez chwilę, lecz kazali mi to z siebie zmyć, bo jeszcze któremuś z pacjentów przyjdzie do głowy to zlizywać z mojej twarzy. Nuuda. Jak żeśmy spacerowali to urwałem się od grupy i pobiegłem do kafejki internetowej, żeby pokazać Wam to zdjęcie. Tako wyglądałem. Spoko, co? Tak jak pisałem wyżej czuję się świetnie, mam nadzieje wkrótce się stąd wyrwać. Tymczasem muszę uciekać, bo ssskierownik po mnie idzie. To czołem.

środa, 12 maja 2010

jak przeżyć wypadek.

Ostatnimi dniami mieliśmy do czynienia z kilkoma wypadkami komunikacyjnymi. Między innymi wypadek autokaru ze studentami w Słowacji oraz wykolejenie się tramwaju w Łodzi. Wczoraj wpadłem na pomysł w jaki sposób można zmniejszyć liczbę potencjalnych ofiar. Powszechnie wiadomo, że jak alkoholika potrąci samochód to prawdopodobnie nic poważnego mu się nie stanie, najwyżej jakieś zadrapania. A będzie to skutkiem dużej bezwładności jego ciała. Idąc tym tropem, wymyśliłem, by dawać pasażerom autobusów dalekobieżnych (bo one najczęściej ulegają wpływowi sił wyższych) Aviomarin. Uśpi to ich czujność i w razie czego nie będą niczego świadomi. Będą latać po autobusie jak kukły i nic... Co się dzieje, kiedy już w trakcie nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zaczynają walczyć o życie? Zachowują się nieprawidłowo i w ten sposób dokonują na sobie różnych urazów, można to nawet nazwać samookaleczaniem. Istnieje jednak ryzyko, że padną ofiarą kradzieży typu "na śpiocha", ale przecież życie jest ważniejsze. Niestety nie wiem jak można by pomóc kierowcy, ale historia pokazuje, że czasem i bez Aviomarinu udaje im się za kółkiem zasnąć, czyli mają jakieś własne sposoby... Moje rozwiązanie raczej średnio sprawdzi się w przypadku transportu miejskiego ze względu na ogromne prawdopodobieństwo przespania przystanku, na którym trzeba wysiąść. A szef byle jakiego wytłumaczenia na pewno nie zaakceptuje... Aha. W czasie podróży lotniczych zalecam podwójną dawkę ze względu na działanie sił o większej wartości Niutonów.

piątek, 7 maja 2010

get out of there.

Po prostu get out of there. Ale be back...

wtorek, 4 maja 2010

pokręcony.

To, że język polski jest pokręcony wiadomo nie od dziś. Wie to każde dziecko i wie to co trzeci dziadek. Przykłady można mnożyć, ale ja akurat mam taki: nikomu się nie spieszyło. Ogólnie chodzi o to, że wśród osób zgromadzonych żadnej z nich się nie spieszyło, czyli inaczej - miały czas. Rozkładając to na czynniki pierwsze... Nikomu, czyli żadnej osobie. Nikomu w połączeniu z "nie spieszyło" daje tyle, że nie było tam nikogo, komu by się nie spieszyło. A jeśli nie było tam osoby, której się nie spieszy znaczy to..., że wszystkim się spieszyło. A przecież nie to miał na myśli człowiek wypowiadający zdanie-przykład. Dlatego współczuję obcokrajowcom, którzy zmuszeni są do nauki polskiego. Przenieśmy się na chwilę do naszych zachodnich sąsiadów. Ich habe keine ahnung. Można by to przetłumaczyć "mam żadne pojęcie", ale znaczy to "nie mam pojęcia". Jak widać też nie mają łatwo. Być może ja to wszystko źle rozumuje, ale człowiek się uczy całe życie i dlatego... nigdzie się nie ruszam a właściwie należałoby napisać wszędzie się nie ruszam. Będę czytał.

sobota, 1 maja 2010

radości życia pełno weń.

Hee, jak można zaobserwować na powyższym obrazku zaczęła się cudowna pora roku, kiedy to nie posiadam się z radości na samą myśl o wyjściu z domu. Na ten skwar, na ten gorąc, na tą hice. Tak mi coś w środku doskwiera, że aż na zewnątrz wyziera. Takie chyba usłyszałem kiedyś powiedzonko: "ja potem sikam". Piszę chyba, bo nie potrafię przypomnieć sobie okoliczności zasłyszenia, ani tego, czy rzeczywiście dokładnie te dwa słowa w parze ze sobą stały. Tak czy inaczej, na dworze (i to wcale nie chłop z pola idzie na dwór) zrobiło się zdecydowanie za ciepło. Dla panów za ciepło. Natomiast z moich obserwacji jasno wynika, że paniom wreszcie idealna inaczej pogoda pozwoliła szeroko skrzydła (i co tam jeszcze) rozwinąć. Trzeba się tylko zastanowić, czy jest to gra warta świeczki.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

nie!

Wyjaśnijmy to raz na zawsze: nie mieszkam w Radzionkowie! Tym samym nie jestem mieszkańcem Radzionkowa, Radzionkowianem, Cidrokiem. Mieszkam w Bytomiu. By-to-miu. Mój kod pocztowy do 41-933 Bytom. Rejestracja samochodowa to SY. Pomijam już fakt, że w dowodzie mam wpisane Bytom. Na potwierdzenie tych słów, z pomocą Google Maps, poniżej przedstawiam wizualizację odległości jaka dzieli mnie od tablicy oznajmiającej wjazd do miasta Radzionków.

Punkt A to parking, najdalej wysunięty, z którego teoretycznie jest najbliżej spod mojego domu do Radzionkowa. Punkt B to miejscw, w którym znajduje się wspomniana wcześniej tablica. Wyraźnie widać, że jest to odcinek o długości 600 metrów. Co do tego nie ma wątpliwości. Myślę, że wystarczy tych dowodów. Teraz czekam na przeprosiny...

środa, 21 kwietnia 2010

iPad(ł).

Już chyba powszechnie wiadomo, że produkty Apple, mam głównie na myśli iPhone'a, mają jakieś niedociągnięcia, które stanowią mniejsze lub większe niedogodności w użytkowaniu ich. Oczywiście najnowszy wynalazek, czyli iPad również nie jest ich pozbawiony. Wspaniały naród, jakim niewątpliwe są Amerykanie robił w pory od czasu, gdy poznał datę premiery rynkowej gadżetu. Nie pojmuję takiego zachwytu produktami Jobsa. Może widzieliście porównanie iPada z... kamieniem. Tak, kamieniem. Takim zwykłym, który można znaleźć w lesie. Te dwa przedmioty różnią się między sobą tylko dwoma posiadanymi funkcjami: tablet ma ekran dotykowy a kamień ma wielozadaniowość. Innych, podstawowych umiejętności nie posiadają. iPad jest tak pożądany, że w Colorado pewien mężczyzna w wyniku rabunku oprócz urządzenia stracił także część małego palca u ręki, w której trzymał reklamówkę. Może to prawdziwa historia a może tylko bajka. W każdym razie potwierdza regułę, że wszyscy (no, może większość) w Stanach uważają najnowszy produkt za must have. Wszędzie o nim teraz głośno. Nawet w Polsce. W sieci Plus jest/był konkurs, w którym główną nagrodą była możliwość testowania iPada. Już widzę tą liczbę uczestników... Okej, na pierwszy rzut oka widać, że to tylko rozdmuchany do niepoprawnych rozmiarów iPhone, ale nie omieszkałbym się nim pobawić. Wiadomo, że zawsze warto wypróbować jakąś zabawkę. Pomijam cenę, która w Stanach wynosi ok. 500$ i jeśli weźmiemy pod uwagę nie wiadomo skąd biorący się drastyczny wzrost ceny w naszym kraju można liczyć na kwotę grubo powyżej 3000 zł. A myślałem, że to miał być tylko konkurent dla czytnika e-booków Amazona. Jeszcze jedna ciekawostka na koniec. Funkcja, której istnienia w takim urządzeniu nikt by się nie spodziewał - drukowanie...

sobota, 17 kwietnia 2010

bo.

LARA STONE, 27, Mierlo, Netherlands

What is the best thing about your body?

LARA: I guess you want me to say my boobs, but I don’t like them that much. They get quite painful.

I
to jest bardzo dobre usprawiedliwienie dla wszystkich posiadaczek sportowego... wyposażenia. Poza tym tak naprawdę mężczyźni wolą umiarkowane. Właściwie to teraz nie czas, aby się nad tym rozwodzić, ale myślę, że do tematu powrócę. Chciałem tylko opublikować cytat zaraz po przeczytaniu go. Aha, wg. Wiki Lara ma w biuście niby "tylko" 84 a w amerykańskiej skali to "już" wychodzi na 33C... Ciekawe kiedy jest to painful. Nie wiem co o tym myśleć.

wtorek, 13 kwietnia 2010

legenda.

W tym (ul. Kochanowskiego) miejscu na poważniej zaczęła się moja przygoda z kolarstwem górskim. U pana o nieznanym nawet do teraz nazwisku kupiłem rower, który po prostu mi się podobał a niekoniecznie jest/był popularnej marki, choć mogłem wybrać po prostu Meridę. Skusiły mnie szesnastoszprychowe koła, która później okazały się największym przekleństwem. Ich wytrzymałość na wpływ sił wynikających ze zbyt szybkiego (w ich, tych kół, mniemaniu) najechania na jakąkolwiek przeszkodę była równa zeru i kończyło się to najprościej w świecie wyrwaniem szprychy z nypla. W szczęśliwych wypadkach udawało się dojechać do domu ze scentrowanym kołem i nieaktywnym hamulcem, w innych trzeba było rower prowadzić. Krew mnie zalewała, gdyż moje zdolności manualne oraz brak urządzeń technicznych uniemożliwiały mi własnoręczne usunięcie usterki a poza tym rower wciąż był na gwarancji, więc ani mi to w głowie było, by się tym samemu zajmować. Kłopot polegał na tym, że mój domu od głównej siedziby firmy RB Rowerek dzieli dosyć spora odległość, której niestety nie sposób pokonać pieszo pchając rower, w wyniku czego średnio raz na 10 dni musiałem go tam zawozić samochodem. Następnie czekałem kilka dni, dzwoniąc nader często celem dowiedzenia się "czy już zrobione?". Zazwyczaj oczywiście była jakaś wymówka, że to albo tamto i zamiast spokojnie jeździć siedziałem w domu, i zastanawiałem się kiedy odzyskam sprzęt, żebym znów mógł go uszkodzić. I tak wyglądała moja pętla. Tylko pory roku się zmieniały. W końcu poszedłem po rozum do głowy i złożyłem (a raczej powiedziałem z czego złożyć) nowe, porządne koła i do tej pory nie ma z nimi żadnego problemu. Z Katowic! Ale cały fenomen firmy Rowerek opiera się na wszechwiedzącym sprzedawcy, nie mylić z ekspertem, zwanym w pewnych kręgach Balayage. Pseudonim wziął się od tego czegoś co miał na głowie, popularnie zwanego fryzurą. Myślę, że tak naprawdę jest/był wspaniałym specjalistą ds. rowerowych i tylko przy nas udawał głupka, żeby nam nie było przykro, żebyśmy się nie czuli niedokształceni. Jego zapewnienia "to dobre jest" powodowały, że każdą część, którą proponował kupowałem w pełni szczęścia, iż mogę być jego klientem. Zresztą to hasło również przeszło do historii, choć niestety zostało niechybnie zastąpione przez inne wulgarne - nie będę przytaczał. Pewnego razu, w towarzystwie Czesława, weszliśmy do sklepu dokonać kolejnego znakomitego zakupu. Oczywiście w świetnym humorze przywitał nas pana Balayage. Nic nie zapowiadało dramatu jakim miał zaraz nastąpić. Było to ciepłą porą, na dworze bawiły się dzieci. Pech chciał, że przedmiotem ich hulanek stał się zsyp węgla do piwnicy, taki z metalowymi blachami na wierzchu. Kiedy sprzedawca usłyszał rumor dochodzący sprzed sklepu wstąpił w niego demon. Wydarł się na dzieci takim oto pytanio-rozkazem: "Nie masz co robić?! Na trampolinie se poskocz!". Nie ma sposobu by oddać prawdziwy charakter tego pana. Tracąc z nim kontakt poczułem jakbym stracił dobrego znajomego. Dziś postanowiłem coś w tej sprawie zrobić i pomimo iż, od dłuższego czasu zaopatruję się gdzie indziej, udałem się do Rowerka. Już późno a wciąż nie mogę wyjść z żalu, że nie spotkałem tam Balayage'a.
Gwoli ścisłości: bohaterem opowiadanka nie jest pan o nazwisku widniejącym na paragonie fiskalnym. Dziękuję, do widzenia.

niedziela, 11 kwietnia 2010

trepy.

Chciałbym napisać dla wszystkich dziewcząt, które to przeczytają poradnik jak wybrać się na owocne zakupy z obuwiem w tytule. Niestety, pomimo sporego doświadczenia jako osoba towarzysząca nie mam gotowego przepisu. Właściwie to chyba nawet taki nie ma racji bytu. Zwykle przed jakimkolwiek zakupem, którego nie można skonkretyzować, np. chcę Scotta Scale 10, mamy pewne wyobrażenie o tym, co chcielibyśmy mieć. Wychodzimy z domu pełni radości i energii, że znów będziemy mogli wydać pieniądze a następnie cieszyć się z danego dobra. Niestety nierzadko bywa tak, że już na miejscu sytuacja nie jest taka jakiej się spodziewaliśmy i w zasadzie nic, co znajduje się na półkach nie spełnia naszych oczekiwań a już na pewno nie dorównuje naszemu domowemu wyobrażeniu. Czasem udaje się pójść na kompromis i wybrać inną rzecz, która potencjalnie nas usatysfakcjonuje choć tak naprawdę cały czas będziemy mieli w głowie ten wymarzony produkt. Sytuacja taka jest najbardziej dramatycznia w momencie, gdy chodzi o obuwie codzienne. Po prostu nie może być tak, że zakładamy na nogi byle co, żeby tylko dokonać jakiegoś zakupu i zaspokoić potrzebę. Buty rządzą się swoimi prawami. Dlatego też nie należy przed wybraniem się na rajd szczególnie dużo o nich myśleć, gdyż prawdopodobieństwo, iż spotkamy te idealne jest nieskończenie małe. Tak więc jedyne, co mogę radzić to po prostu iść do sklepu, znaleźć jakąś parę, która w miarę ładnie wygląda i ją pokochać. Inaczej to nie zadziała. Jak sądzę ta prawidłowość nie zachodzi tylko w sprawach odzieży. A co dla facetów? Chodaki zwane trepami i dres.

środa, 31 marca 2010

wet.

Pieromba, co za hobby. Na powietrzu 10 stopni, deszcz leje a my jeździmy. Byle najdłuższą drogą do celu. Nie można rzec "jesteśmy hardcore'y", bo teraz już nawet wspinanie się po pioruno... kablu od Internetu jest lightowe. Zatem trzeba powiedzieć, że jeździliśmy o tak o! A jak jest zimno i pada deszcz to mogą człowiekowi przyjść do głowy różne głupie myśli i mi się właśnie tak przydarzyło. Jest to kolejny argument za stwierdzeniem: w parach (jeździ się) lepiej. Podczas drogi powrotnej przypomniała mi się sytuacja, gdy pewien kolega przybył kiedyś bardzo zawiedziony na zajęcia. Skonstatował, iż regulaminy w bankach są zbyt restrykcyjne. Dlaczego? Chciał sobie umieścić na karcie debetowej wizerunek Jenny Jameson - nie pozwolil. Nie wiadomo dokładnie jakie zdjęcie miał na uwadze, lecz można wnioskować, że nie był to zwykły portret. Owe wspomnienie dało mi do myślenia. Jak to jest mieć powyższą personę w gronie realnych znajomych lub co gorsza wśród rodziny. A może ja myślę zbyt stereotypowo? Hm, niech już każdym sam sobie rozsądzi. Albo nie.

poniedziałek, 22 marca 2010

po cóż?

Stojąc przed lustrem i susząc polane wodą ręce zastanawiałem się: po co faceci myją dłonie po zrobieniu siku... Bo przecież tak na dobrą sprawę, jeśli oczywiście mocz bezpośrednio nie znajdzie się na palcach, to nie dotykamy żadnych nieczystości. Moim zdaniem o wiele więcej zarazków jest na klamkach, bądź rurkach w autobusie (kto widział choć raz żula w busie ten sobie może wyobrazić). Jakoś nie zauważyłem, żeby ludzie jedzący fast food kiedykolwiek przed spożyciem dbali o higienę. Się na to nie zwraca uwagi, byleby tylko wepchnąć jedzenie do ust. I nikt z współsiedzących się nie buntuje. A spróbujcie na czyichś oczach wyjść z toalety nie myjąc rąk. Zaraz was zwyzywają od brudasów i chamów. Dlatego ja zawsze myję po wyjściu, choćby nie wiem co, gdziekolwiek bym nie był. I klapę też klapuję, żeby nie było. Przy okazji - to też nurtująca sprawa. Po co kobiety każą składać deskę? Przecież i tak "przed" muszą ją podnieść. Gdzieś słyszałem, że niby zapach im przeszkadza. Że nieestetycznie. Taa, akurat. Ha! Potwierdza się moją teoria, że ta płeć robi wiele rzeczy niepotrzebnie, naokoło i wcale nie ma z tym problemu. Tak, dwa tygodnie po Dniu Kobiet musiałem wyrazić moje oficjalne stanowisko. Trudno.

sobota, 20 marca 2010

plecy się same nie zrobią.

Faak! Myśle, że jakby do niego strzelali z ostrej amunicji to kule po prostu by się odbijały. Albo ma mięśnie ze stali, albo w niektórych ćwiczeniach pomaga mu jakaś niewidzialna ręka. Wymiękam...

wtorek, 16 marca 2010

masz stajla, aaj.

Magazyn GQ opublikował listę błędów jakie mogą popełnić mężczyźni. Znalazł się tam na przykład samoopalacz. Był w liceum pewien kolega, który tegoż specyfiku używał by przypodobać się płci pięknej, choć pewnie odniosło to przeciwny skutek. Nikt (żadna) tego wprost nie powiedział, ale tak było, prawda? Moim skromnym zdaniem nawet dziewczyna, która używa samoopalacza już jest obleśna a co dopiero facet. Chcemy pocałować ją w rękę na przywitanie i na naszych ustach przez cały dzień pozostaje smak oraz zapach spalonego masła orzechowego (?). Gdy ktoś jest nadmiernie opalony, może sobie nabić do głowy, że cały czas jest na plaży i nie ściąga z oczu okularów przeciwsłonecznych. Nawet mimo tego, że już jest wewnątrz jakiegoś budynku a słońce wcale tam nie dociera. Można by orzec go ślepcem, ale przecież niewidomy nie posmarowałby się samoopalaczem równomiernie. Już abstrahując od tego, że nawet ludzie w pełni władz wzrokowych mają z tym problem. Widziałem w jakimś sklepie starszego pana w ciemnych okularach, który prowadził pod rękę damę. Nie wyglądał na ociemniałego a na bitwę w obronie swojej lubej też już raczej nie miał siły. Czemu zatem miał te okulary na nosie? Teraz czas na skórzane męskie spodnie. Ubaw po pachy. Na uczelni stał kiedyś przed nami koleś przyodziany w takie cudo. Nie wiedzieliśmy gdzie wzrok podziać a pysk trzeba było mocno trzymać. Później jeszcze go widziałem w tych galotach. Trzeba przyznać, że ma koleś jaja. Spocone. Do tego wszystkiego można dołożyć jeszcze trwałą ondulację. Znacie jakiegoś faceta, który ma trwałą? Ja na szczęście też nie. Choć nie zaprzeczam, coś a'la loki Keri Russell w serialu Felicty będące zwieńczeniem kobiecej sylwetki jest widokiem niczego sobie. W zeszły piątek mogliśmy podziwiać dwa okazy tej sztuki fryzjerstwa i trzeba przyznać, że można to zrobić lepiej lub gorzej niemniej na męskiej głowie zawsze wygląda to komicznie. I na knockdown - białe majty. .

sobota, 13 marca 2010

dopiero co wstałem.

Do tego sprowadza się moje zainteresowanie kobietami - zamykam oczy i śpię.

czwartek, 11 marca 2010

ostra?


To jest najlepszy teledysk jaki widziałem, od kilku lat. Właściwie to trudno powiedzieć co w nim jest takiego urzekającego. Być może ta pani. Choć wydaje (mi) się jakaś taka jakby mniej kobieca to jest w stanie poruszyć cała męską część publiczności i tym samym wzbudzić zazdrość nielicznych kobiet. Na wspaniałość całego klipu wpływa jak najbardziej klimat miejsca, w którym dzieje się akcja - jakaś tancbuda, w której śpiewa się do kotleta. Nie wiem jak to możliwe, ale aż chciałbym tam być... Po cóż pisać - lepiej oglądać. Kojarzy się z filmem Import/Export.

sobota, 6 marca 2010

wygrana.

To już pewne, że nuda i nadmiar pieniędzy są powodem przykrych zachowań. Dałem się nabrać jak małe dziecko. Zobaczyłem w gazecie krzyżówkę i nagrody nagrody, jakie można zgarnąć po wysłaniu rozwiązania esemesem. Starym sposobem wpisałem tylko słowa niezbędne do otrzymania hasła, które brzmiało "towar". Wielkimi literami miałem to zapisane. W afekcie zabrałem się za pisanie treści esemesa i nie wiadomo skąd wpisałem tam, zamiast prawidłowego hasła, "trawa". Pełen radości wysyłam i w odpowiedzi dostaję informację, że źle... Hmm. Popukałem się w czoło i wysyłam jeszcze raz, tym razem z poprawnym rozwiązaniem. Okej, tym razem się udało. Jeszcze tylko muszę odpowiedzieć na pytanie finałowe. I najlepiej zrobić to błyskawicznie, bo wtedy jest większa szansa na wygraną. Pal licho, jak już zacząłem to muszę dobrnąć do końca. Wysyłam kolejnego esemesa z odpowiedzią a w zamian dostaję informację, iż większa liczba wiadomości zwiększa szansę na wygraną. W tym momencie (późno, nie?) dotarło do mnie, że to wszystko jest bez sensu i już odłożyłem telefon. Wysłałem tylko trzy esemesy o wartość 7,32 zł i mimo wszystko cały czas liczę na wygraną, bo przecież zainwestowałem... Zawsze to lepsze niż dzwonienie po pijaku na sex-telefon, jak to robią inni. Trzymta kciuki!

wtorek, 2 marca 2010

pozor.

Bądź zwinny i szybki, póki przebieralnie nie są zamykane od wewnątrz. Ciekawe, czy takim sposobem da się podrywać w polskich realiach. Umiem sobie wyobrazić fabułę komedii, kiedy to facet rozsuwa kotarę i jego oczom ukazuje się młoda dziewoja. O dziwo nie wydaje się być zdziwiona (tym bardziej rozczarowana). On nawet nie musi mówić, że to pomyłka, gdyż dziewczyna już zaciska dłoń na jego amerykańskim t-shircie i prędko wciąga go do czeluści przepastnej przebieralni rodem z Sweet Sixteen. Śmiem twierdzić, że u nas taki numer by nie przeszedł. Nawet przeprosiny i tłumaczenie, iż najwidoczniej żona jest obok nie pomogą. Skończy się liściem od samej niezainteresowanej, fangą od jej lubego a w najlepszym wypadku inwektywą "zboczeniec". Póki co nie miałem przyjemności znaleźć się w żadnej z tych sytuacji... Pożyjemy, zobaczymy.

niedziela, 28 lutego 2010

zjedz sobie korzeń.

Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn uważasz, że masz problem alkoholowy, nadużywasz narkotyków lub chciałabyś/chciałbyś rzucić palenie papierosów? Co więcej, Twoja "druga połowa" ma podobne zdanie? Istnieje rozwiązanie, które ponoć jest skuteczne, choć osobiście nie znam nikogo kto mógłby to potwierdzić. To nie zmienia faktu, że byłoby mi miło, gdybym taką osobę poznał. Sposób ten jest bardzo zaskakujący i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Powiedzmy, że budzisz się rano a Twój chłopak przynosi Ci do łóżka... WRÓĆ! Nie ma takiego mieszkania przed ślubem. Inaczej. Siedzicie na kanapie i nagle dostajesz niesamowitego pragnienia. Mówisz mu, żeby zrobił herbatę, więc Twój pan wychodzi do kuchni ją zrobić. Wraca w regulaminowym czasie, co nie powinno zbić Cię z tropu, bo wielce prawdopodobne, że właśnie w tym momencie padłaś ofiarą terapii widmo. Czyli: leczysz się a o tym nie wiesz, bo tabletka, którą Ci wrzucają do herbaty jest bez smaku i zapachu a dodatkowo oczywiście rozpuszcza się w płynie stając się niewidzialną. Dlatego też bardzo trudno jest ustrzec się wzięcia udziału w leczeniu. Dotychczas nie przyszło mi do głowy żadne rozwiązanie poza tym, że nie można pić niczego, co nie zostało przyrządzone na naszych oczach. Kiepska metoda dla wszystkich leniuszków, więc trzeba będzie pomyśleć nad czymś innym. Oczywiście najprościej będzie po prostu udawać, że się nie wie co się święci, pić te herbatki z wkładką i w rezultacie wyjść z nałogu. Jednakże trzeba być świadomym, że w dzisiejszych czasach imprezowanie bez używek jest nie do udźwignięcia (rodzi stres) zatem decyzja musi być globalna. Tak czy inaczej, jeśli ktoś się zainteresował to Kudzu Root.
A! Jeszcze mały bonusik dla tych, którym się ostatnio nie podobała muzyka oraz dla tych, którzy chcieli wejść a nie mogli.

Little Jinder - Polyhedron (Supra1 Remix)

czwartek, 25 lutego 2010

star.

Dla tych, którzy nie wierzą, że też mogę być Spockiem:

Tylko ten kciuk mi się jakoś dziwnie zamyka, ale pracuję i nad tym.

wtorek, 23 lutego 2010

sza(r)lej.

Swego czasu w pewnym autobusie, pewnie już wiecie która linia, reklamowano spotkania okrzyknięte mianem "Piekarskich nocy bluesowych", czy coś. Od pewnego czasu mam wrażenie, że jestem uczestnikiem podobnych spotkań, z tym że nikt nie posiada harmonijki a chrypa wywołana jest zazwyczaj tylko przeziębieniem. I okazją raczej nie jest jam session. Otóż powody są zwykle (do tej pory) tylko dwa: praca w grupie nad zadaniem z uczelni lub... no właśnie... to co wszyscy wiedzą a nikt nie mówi głośno. Pewnie między innymi z tego powodu owe miejsce kojarzy mi się z przenikaniem dwóch światów - realnego i jakby nie w pełni świadomego. Najgorzej gdy się stamtąd dzwoni po taryfę to dyspozytorka bezczelnie pyta o adres a kierowca wewnątrz potrafi tylko wydusić z siebie "gdzie jedziemy?". No i my się dziwimy, że on nas nie zna i nie wie.

PS To napisałem po...

sobota, 20 lutego 2010

grabie.

Żeby pewnej tradycji stało się zadość umieszczę zdjęcie kobiety, która bywała tutaj częstym gościem, natomiast ostatnimi czasy (od września '09) Jej oblicze nam się nie objawiło. Faktycznie, może trochę się postarzała: okulary ma wielkie i grube, zamiast włosów nosi perukę, która w dodatku musi być utrzymywana na miejscu za pomocą siły mięśni, na pierwszy rzut oka wygląda, że zmuszona jest do wiernego stosowania kremu Corega. Oczywiście to wszystko nie jest takie, na jakie wygląda, więc może pominę ten opis i ucieknę się do starego i lubianego zwrotu "moja d..a na...".
A zatem - moja dupa na ścianie.

oszczędzaj.

Naukowcy (czyt. ja) wynaleźli sposób na rozwiązanie dewiacyjnych problemów związanych z finansowaniem popędów konsumpcyjnych. Przeanalizowali oni szereg zmiennych wpływających na ludzi, którzy są bardziej skorzy do zakupów niż inni. Całą populację można przedstawić na wykresie rozkładu normalnego, natomiast ci z popędem znajdują się w odchyleniu standardowym, które wynosi ok. 15%. Osoby te wykazują ponadprzeciętną skłonność do wydawania pieniędzy na przedmioty, które do egzystencji są zbędne a stanowią jedynie zachciankę. Naukowcy podczas ostatnich badań zauważyli, że osoby z odchylenia swoją największą aktywność wykazują w miesiącach od grudnia do lutego, kiedy to w centrach handlowych panują najkorzystniejsze obniżki cen. Potrafią oni wydać znaczną sumę pieniędzy na dobra substytucyjne. Wśród obserwowanych znalazła się grupa wykazująca bahawior do tej pory niespotykany: jej przedstawiciele udawali się do centrów z pokaźną sumą pieniędzy, wystarczającą aby zaspokoić "głód", spędzali weń odpowiednio dużo czasu, żeby dokonać konkretnych zakupów, po czym wychodzili z pustymi rękoma. Sytuacja taka w podanym okresie miała miejsce kilkakrotnie i zawsze u tych samych jednostek. Specjaliści uważają, że takie zachowanie może stać się popularne w leczeniu zakupoholizmu. Niestety poprzez wzrost popularności tego trendu może on negatywnie wpłynąć na popyt odzieży, dając sygnał o większej skłonności do oszczędzania. Jednocześnie w dobie tego czy tamtego kryzysu rozprzestrzenienie się informacji o występowaniu takiegoż zjawiska wpłynie na cykl koniunkturalny. Celem zapobieżenia zbytnim wahaniom należy podjąć akcję grupowych zwolnień osób, które mogłyby wspomniane zachowanie naśladować. Bez zatrudnienia nie będą mieli środków finansowych, by w ogóle ruszyć się z domu. Jedyne co trzeba jeszcze zrobić to obliczyć dokładny procent gospodarstw, które należy pozbawić dochodu.

poniedziałek, 15 lutego 2010

android.

Jak może i można zauważyć jestem od pewnego, już dłuższego czasu fanem marki Google. Podchodzę do ich produktów raczej mało krytycznie, ale w zasadzie nie mają większych wad, które by je dyskwalifikowały. Zaczęło się do Gmaila, pomimo iż miałem już wtedy miły adres poczty elektronicznej. Google Mail daje jednak wiele ciekawych funkcjonalności i co akurat w tym wypadku mało ważne, pozwala na personalizację wyglądu a ja akurat lubię takie wodotryski. Fajną funkcją są też etykiety - można w łatwy sposób oznaczyć wiadomości, tak by nie trzeba było długo szukać. Być może wszystko to jest dostępne u innych dostawców usług, ale z pewnością są tacy, którzy tego nie mają. Później przyszła pora na Bloggera. Skoro coś jest w "cenie" to po co zakładać konto w innym serwisie, prawda? O Google Maps nie muszę wspominać, bo pewnie każdy za ich pośrednictwem i widokiem satelitarnym oraz Street View zwiedził kawałek świata. Warto oczywiście wspomnieć jeszcze o YouTube oraz Facebook, z którymi Google jest w jakiś tam sposób zintegrowane. Teraz mogę już płynnie przejść do dóbr software'owych, czyli w tym wypadku przeglądarki internetowej Chrome. Z obawy przed zmianami byłem użytkownikiem jedynie Firefox'a, lecz gdy w celu przetestowania zainstalowałem Chrome i zobaczyłem na własne oczy różnicę w prędkości otwierania się stron w tych dwóch przeglądarkach, wręcz od razu usunąłem produkt Mozilli. Spotkałem się z opiniami, że jest przeciwnie i Chrome potrzebuje szybkiego komputera. Tak się składa, że mój dysponuje odpowiednią ilością pamięci RAM, więc nie mam zamiaru się tym przejmować. Wkrótce odbędzie się nawet premiera systemu operacyjnego Google Chrome OS... Ale do czego zmierzam - firma Google poszła dalej, poza rynek komputerów. Stworzyła interfejs użytkownika dla telefonów komórkowych - Android. Oczywiście jest on bardzo internetowy i w błyskawiczny sposób pozwala na dostęp do wszystkich usług z rodziny Google. Niestety, podczas ostatniej zmiany telefonu moje wrodzone skąpstwo nie pozwoliło mi stać się jego użytkownikiem, ale liczę, że przy następnej okazji uda się. Najlepiej, gdyby był to model HTC, lecz inni producenci także z powodzeniem stosują Androida w swoich aparatach. Ciekawą propozycją w tym segmencie jest Google Nexus One (produkowany przez HTC), z innowacyjnym połączeniem dwóch mikrofonów, które pozwala podczas rozmowy zniwelować hałas biegnący ze środowiska. Opcja bardzo przydatna, gdy dziewczyna nader często pyta "Gdzie jesteś? Co tam tak cicho?". Można bez ściemy odpowiedzieć "w tramwaju". Więcej na poniższym wideo.

Aha, niestety ten tekst nie jest sponsorowany...

niedziela, 14 lutego 2010

zmiany.

Jak tak siądę i myślę to chyba nie była dobra decyzją by umożliwić Państwu wyrażania opinii za pomocą jednego kliknięcia. Może i jest do fajna forma uspokojenia sumienia: "Nie chce mi się napisać jednego zdania to aby nacisnę". Okej, niby jakiś feedback jest, ale niech mi ktoś tylko spróbuje Żal.pl wcisnąć... Generalnie panuje tu zasada "czytaj a leć" i raczej się nie spodziewam, że liczba komentujących drastycznie wzrośnie - wręcz przeciwnie. Tako będę musiał przetestować nową funkcję i jeśli mnie zawiedziecie będę zmuszony do radykalnych kroków, z usunięciem bloga włącznie. Tak tylko straszę, bo przecież już parę razy rozważałem jego delete, ale wiadomo, że tego nie zrobię, gdyż jestem z nim silnie związany. Cóż bym począł, gdyby go nie było? Trzeba by zakładać nowy. W przeszłości zgłaszałem już projekty utworzenia strony www ze zdjęciami śląskich kominów, ale pomysł spalił na panewce, bodajże ze względu niedomagań sprzętowych. Później miała powstać witryna (nie sklepowa) o "karpich ryjach", lecz to był pomysł jeszcze bardziej absurdalny. Zgodnie z powyższym proszę nie prowokować do zmiany obecnego stanu - dysydentów tu nie potrzeba.
Dziś ten wspaniały inaczej Dzień. Jednoczmy się w miłości. Ciekawe któż mnie po cichu wielbi...

sobota, 13 lutego 2010

longman.

Czemu to jest moje jedyne zdjęcie ze spotkania? Oczywiście było to spotkanie z żywymi ludźmi a ja uwieczniłem tylko lampkę, która świeciła pod siedzeniem w autobusie. Nikt nie wie po co ona tam jest a wygląda jakby gdzieś tam w środku siedział mały Diodak i to on tak naprawdę napędzał autobus, nie silnik spalinowy z tyłu. I jeszcze taka inna moja przypadłość - jak zwykle zagadką jest ile piw wypiłem. Dałbym sobie palec serdeczny obciąć, że wypiłem więcej niż zapłaciłem, ale pani obsługująca była znajomą naszej koleżanki/kolegi, więc postanowiłem nie wszczynać burd i niszczyć lokalu, bo przecież nie wypada. U obcych to co innego... A dajcie wiarę, że mogłem się poirytować. Nasze dziewczyny zaczęły wymyślać, że nasza budowa ciała w znaczy sposób odbiega od ich ideału i dobrze by było gdybyśmy poczynili jakieś działania w celu poprawy tego stanu rzeczy. Oczywiście naszym zdaniem nie jest wcale tak źle i zwaliliśmy wszystko na zimę, gdyż powszechnie wiadomo, iż w tym okresie masa ciała ulega zmianie. Wiadomo też, że w czasie wiosenno-letnim jeździmy na rowerach i zbliżamy się do Apolla. Poza tym przecież nadrabiamy czym innym, o wiele lepszym niż fizjonomia, ale nie wytłumaczysz... To ma być ostrzeżenie dla tych, którzy takiej reprymendy jeszcze nie usłyszeli - jest ona nieunikniona, pozostaje czekać. A jako swoistego jokera proponuję zastosować: "A dziewczyny mają cellulit. I nie ma nie. Jak się ściśnie to każda ma". Dziękuję, dobranoc.
PS Ciekawe czy na stacji benzynowej koło dworca mają monitoring, bo tak mnie zmogło, że postanowiłem się tam wysikać. Nie, nie na mur, na śnieg. Na szczęście o 3 w nocy mało ludzi chodzi a w taksówce tak trzęsło, że pewno bym nie dowiózł. Aż cud, że w ogóle dojechaliśmy do domu, bo ponoć taryfa cała się rozpadała...

piątek, 12 lutego 2010

krzyże.

Słucham tego radia i nóż się w kieszeni otwiera. Lech zdecydował się pośmiertnie odznaczyć policjanta, który zginął na przystanku broniąc porządku publicznego. Dostanie on Krzyż Zasługi za Dzielność, czy coś takiego. Przepraszam bardzo, ale po cholerę zmarłemu takie cudo? Rodzinie też nie będzie się lepiej żyło ze świadomością, że mąż i ojciec zginął, bo był dzielny. Ciekawa inicjatywa ze strony Pana Prezydenta. Może lepiej byłoby zająć się tymi, którzy jeszcze żyją, bo jak tak dalej pójdzie to funkcjonariusze przestaną reagować na zło - zaczną odwracać wzrok od krzywdy dziejącej się na ulicy a wręcz skierują swój rozważny krok w przeciwną stronę. Cóż, akurat tutaj mamy do czynienia z policjantem w tzw. "cywilu", czyli tak jakby normalnym obywatelem. Zatem trzeba będzie przyjąć taką strategię, że póki jesteśmy świadkami dewastacji jedynie mienia to należy udawać powietrze, by swego żywota nie narażać. Na marginesie: do pewnego wieku (50) Geriavit działa prawie jak Viagra. Wzmaga chuć, pozytywnie wpływa na ciśnienie krwi, a więc teraz nie ma już potrzeby biegać do specjalistów. Nie mam informacji o skutkach ubocznych, lecz zważywszy na to, iż jest to lek zwalczający objawy starzenia można liczyć na ustrzeżenie się również przed botoksem czy kolagenem...

środa, 10 lutego 2010

jaka to yntelygencja?

Chciałem się zastanowić, czy posiadamy jakąś inteligencję emocjonalną. Już nie chodzi o jej nie wiadomo jak wysoki poziom, ale czy w ogóle. Na początek może przedstawię moją autorską interpretację tego pojęcia i nie wykluczone, iż będzie ona błędna, bo dopasowana do własnych potrzeb (?). Zatem Inteligencja Emocjonalna (EQ) to umiejętność rozpoznania i kontrolowania emocji własnych a także umiejętność rozpoznania oraz rozumienia emocji osób trzecich, a służyć ma to poprawie stosunków interpersonalnych. Już tam nieważne, że można obserwować dynamizm grupy bla bla bla. No, według tej definicji należy zacząć od samego siebie, zrobić ze sobą porządek a dopiero potem można spróbować się w relacji z innymi ludźmi. Szczególne wyzwanie stanowi tutaj kontakt z płcią przeciwną, gdyż często występują pewne nieporozumienia i niezwykle trudno jest odgadnąć co czuje druga osoba a już to czego pragnie może wręcz stanowić taką małą tajemnicę ludzkości. Szczególnie tyczy się to kobiet. To znaczy uczucia kobiety są dla mężczyzn tajemnicą. Nie? To może coś mi się pomyliło, ale... tak jest. No nic, mogę teraz zrobić takie małe case study o EQ i może dowiemy się jak to z nami jest. Od razu przepraszam tych, którzy nie podróżują komunikacją miejska. Właściwie w samochodzie czasem też jest podobnie jak wsiądą grube osoby a szerokość samochodu jest niewystarczająca albo na odwrót (?)... Ale do rzeczy, oto studium:
Stoisz zmęczony po zajęciach na przystanku, na dworze mróz i jedyne o czym w tej chwili marzysz to miejsce siedzące w jako tako ogrzanym autobusie. Wokół Ciebie coraz więcej ludzi i maleje prawdopodobieństwo znalezienia miejsca do spoczynku. Jest, autobus podjeżdża na stanowisko trochę wcześniej niż 27 sekund przed odjazdem do miejsca docelowego. Udaje Ci się być jedną z pierwszych osób wewnątrz, nawet przed osobami urodzonymi tuż po II wojnie światowej. Niestety, miejsca przy oknie są już zajęte, ale mając na uwadze zmęczenie siadasz z brzegu. Jak to zwykle bywa autobus dopchany jest na maksa. Css - odjazd. Hurra, w miarę wygodnie się siedzi nawet mając w zasięgu wzroku tych powojennych. Na trzecim przystanku część ludzi wysiada, lecz przychodzą też nowi. Jest jeden taki, który wygląda na zmęczonego. Co prawda nie ma kolejarskiej czapki, ale ma taką górniczą torbę. Niby oprawioną skórą, ale w dotyku twarda niczym drewno. A skąd to wiesz? Bo pomimo, iż w autobusie jest bardzo dużo miejsc stojących to stanął akurat koło Ciebie. Na szczęście (w tym przypadku) d..ą do przodu, bo nie wiadomo, czy nie sapie jak parowóz. Stoi nad Tobą z pierońską torbą wbitą w Twoje ramię i odwraca się co chwila, jakby pierwszy raz autobusem jechał, ciekawski jak dziecko. Z każdym obrotem jego torba szybuje coraz bliżej Twojej twarzy. Tylko czekasz aż wyląduje nań wyląduje. Na szczęście za parę minut wysiadka.
Pytania:
1. Co czułaś/eś stojąc na przystanku z nadzieją, że uda Ci wyprzedzić wszystkich w wyścigu do miejsca siedzącego?
2. Czy była w Tobie chociaż krzta empatii, gdy patrzyłeś na stojących starszych ludzi? Co oni mogli czuć w tej sytuacji?
3. Ile pozytywnych emocji odczuwałaś/eś podczas kontaktu z torbą "górnika"? Czy byłoby na miejscu zwrócenie mu uwagi?
4. Masz w sobie tyle samokontroli, by podczas następnej takiej podróży zachować się godniej?

wtorek, 9 lutego 2010

No i którym lepiej się ogolisz? Tak jak w tej opowieści o Tadku (link na dole) chodzi o twarz. W przypadku jednorazówki musisz się (najlepiej) namoczyć, bo im miększa skóra i zarost tym łatwiej się go pozbyć. Później najlepiej posmarować się jakąś pianką/żelem, co by poślizg ostrza był łatwiejszy. Ludzkość zna przypadki golenia na mydło, ale oczywiście nie polecamy. Teraz dopiero można zacząć merytoryczną część golenia. W jego trakcie należy regularnie przepłukiwać maszynkę w wodzie, bo się zapycha. Na koniec można się polać aftershave'm albo jakimś kremem. Maszynkę elektryczną bierzesz i golisz. Wygodnie. Uzależniające. Trzeba się codziennie golić.

Kabaret TEY- Tadek

niedziela, 7 lutego 2010

czy lubimy?

Jeszcze w XX w., w ówczesnym ZSRR panowała moda na tzw. psychuszki. Były to zakłady rzekomo psychiatryczne, w których zamykano ludzi, którzy zdaniem władzy nie byli jej przychylni, krytykowali ją. Właściwie nie mieli konkretnego powodu, by zamykać ludzi w więzieniach, więc wysyłali ich do takichże zakładów. Tam lekarze stwierdzali chorobę o nazwie schizofrenia bezobjawowa. Taka zwykła, popularna schizofrenia to m. in.: urojenia, to jest dobre - omamy w postaci głosów komentujących lub dyskutujących, niski poziom aktywności ruchowej. Natomiast jeśli idzie o schizofrenie bezobjawową to myślę, że przebiega ona... bezobjawowo. Zatem bardzo łatwo można było u konkretnego pacjenta stwierdzić obecność tejże choroby psychicznej i zastosować wobec niego leczenie doraźne, na przykład borowanie wolnoobrotowym wiertłem zdrowych zębów. Musiało być niewesoło. Chyba już lepiej byłoby być naprawdę chorym i trafić na "regularne" leczenie. Ja to nawet myślę, że kontakt z taką osobą może być ciekawym doświadczeniem. Może to i niedojrzałe, ale na przykład taki Lot nad kukułczym gniazdem bardzo fajnie się ogląda. Choć to tylko film na pewno po części pokazuje jak takie osoby się zachowują. Do życia w społeczeństwie raczej się nie nadają, ale w szpitalu mógłbym z nimi poprzebywać. Oczywiście w podobnym charakterze jak McMurphy, czyli tego mniej świrniętego. Tacy ludzie nie wydają się jakoś szczególnie niebezpieczni. Pewno się mylę. Jednak ten temat jest ciekawy, gdyż po niespełna trzydziestu latach od powstania (arcy)dzieła Milosa Formana mamy okazję ponownie znaleźć się w zakładzie zamkniętym, w którym rządzi socjopatka grana przez Angelinę Jolie. I chociażby ze względu na tą kreację Przerwana lekcja muzyki warta jest obejrzenia. Odniosłem wrażenie, że akcja obydwu tych filmów dzieje się dokładnie w tym samym miejscu - bardzo podobny układ pomieszczeń, sam wystrój. Sądzę, że ludzie lubią patrzeć na wariatów. Nie wiem, czy pocieszają się w ten sposób, że są normalni, czy wręcz przeciwnie - szukają w sobie cech wspólnych z pacjentami. Już każdy musi sam rozsądzić. Tak czy inaczej, lubimy świrów. Najlepiej takich, którzy robią dużo szumu wokół siebie. Ci, którzy nie współgrają emocjonalnie z otoczeniem spychani są na boczny tor, zapominani i tylko czasami, ktoś zada sobie trud by do nich dotrzeć. Nie oszukujmy się - człowiek smutny (żalowy) szybko się nudzi.

sobota, 6 lutego 2010

odchylenie standardowe, normalnie.

Nie umiesz sobie napisać ściągi to ją sfotografuj przed egzaminem. A my teraz palimy wszystko, co jest związane ze statystyką matematyczną. Rok się za nami ciągnęła, gadzina!

wtorek, 2 lutego 2010

ocb?

Jak się człowiek kładzie wieczorem/w nocy do łóżka to od razu nie zasypia. Przewraca się z boku na bok, wierci, myśli o największych pierdołach. I robi to w pełni świadomie. Jeszcze, bo później następuje faza, którą można nazwać snem na jawie. Niby już się śpi, sen w toku, ale tak naprawdę świadomość jest zachowana. Właśnie w tym momencie przyśniła mi się durna historyjka. Chociaż historyjka to za duże słowo. Dobrze, że w telefonie zapisałem (co jest?! czy ja tam już wszystko zapisuje?) te słowa. Głos mówił: "Niech Wam pomoże Duktas, potężny płyn Lelemis". W powietrzu latała starsza pani z mieczem i coś pisała na bloku, była taka duża. Pamiętam jeszcze diody na autobusie, które tworzyły liczbę 820. Myślę, że mogło to być wywołane przez Świętowita, Peruna lub Swaroga. Niby rodzimowiercy to nieliczna grupa (w porównaniu do całej populacji), ale może ich bogowie mają jakieś nadprzyrodzone (no raczej!) siły i mogą wpływać na wiotkie umysły innowierców, którzy próbują się doń choć trochę zbliżyć. Co prawda imiona, które mnie nawiedziły raczej są fikcyjne... W każdym razie ten sen, bardzo mnie rozśmieszył i mam nadzieje na jakiś ciąg dalszy.

poniedziałek, 1 lutego 2010

nie ma takiego...

Zastanówmy się po co chodzimy na imprezy. Na pewno, żeby się dobrze bawić - pośmiać, powygłupiać i takie tam... Obowiązkowym gościem na każdej imprezie powinien być alkohol, bo później tak się to kończy:
Oj, chyba ktoś usunął w końcu ten wspaniały film z YT. Ciekawe, czy tatuś, czy syn(ek).

Kto zdążył zobaczyć ten pewnie ma teraz uśmiech na twarzy. Chyba, że jest w grupie współczującej. Na szczęście udało mi się materiał w porę zarchiwizować i mogę go jeszcze do woli oglądać. Nosił znamienny tytuł Niezapomniana osiemnastka. Ponieważ film był ściśle związany z balowaniem a ja w ciszy wylewam łzy po jego zniknięciu z sieci, proponuję teraz zastanowić się nad innym problemem. Jest w województwie podkarpackim taka gmina, która zwie się Chmielnik. Nie wiem, czy ma coś wspólnego z produkcją piwa, ale usłyszałem o niej w radiu za sprawą wiatraków (a właściwie turbin wiatrowych), które mają tam zbudować. Chodzi o takie duuże urządzenia, które zamieniają wiatr w energię elektryczną - tak w skrócie działają. Bardzo popularne w Holandii a także na polskim wybrzeżu. Generalnie w miejscach, gdzie jest płasko i wieje. Jaka kwestia wystąpiła w Chmielniku? Turbiny znajdują się zbyt blisko gospodarstw domowych a ich praca niestety nie jest bezszelestna i hałas pochodzący z generatora jest słyszalny w promieniu 300 metrów. Tak się składa, że najbliższa siedziba ludzka (?) znajduje się już w odległości 80 metrów. Akurat w tej relacji, którą słyszałem nie było płaczu, lecz jeśli się tak zastanowić to niewesoło to wygląda. No! A nas raz na jakiś czas boli głowa po imprezie. Co by było, gdyby nad głową takie srogie wiatraki nam śmigały? Do czego byśmy się uciekali? "Nie ma takiego bicia".

niedziela, 24 stycznia 2010

minus.

Miałem kiedyś taki pomysł, żeby zostać motorniczym. Nie pamiętam, czy o tym wspominałem, ale pochwaliłem się kiedyś nim w pewnym gronie i zostałem, łagodnie mówiąc, wykpiony. Gdy się tak dłużej zastanowić, rzeczywiście raczej nie ma dobrych stron takiego stanowiska. Tabor w opłakanym stanie psuje się w nadzwyczajnie dużym odsetku przypadków. Nawet sam miałem ostatnio takie doświadczenie. Wsiedliśmy do 19 na Rynku w Katowicach. Już po paru metrach pojawiło się przeczucie (wywołane szarpaniem podczas ruszania), że do domu tym składem nie dojedziemy. I faktycznie, na przystanku pod Silesią kierowca kazał wszystkim wysiąść po czym sam odjechał... To jest dopiero awario-zagadka! Oczywiście poza narażeniem się na ukamienowanie ze strony pasażerów należy zwrócić również uwagę na zmienne godziny pracy - czasem trzeba zaczynać wręcz w środku nocy. Wszystko to wpływa na szkodliwe warunki pracy a stawka zaszeregowania wcale nie jest taka wysoka. Co mnie właściwie skusiło do rozważań nad tą posadą? Już sam nie wiem. Teraz może mają w kabinach ciepło. Patrząc na termometr, który w słońcu pokazuje -14 stopni można odejść od zmysłów. Wracając pewnego razu do domu ujrzałem w oddali samochód techniczny, taki żółty Star 200 z zabudową typu "siedzą chłopy z narzędziami". Było około godziny 24 a oni jechali, jak sądzę usunąć awarię na torowisku, względnie uszkodzenie trakcji. Panowie korzystają zapewne z tej formy elastycznego zatrudnienia, którą jest praca na wezwanie. Siedzą sobie w domu, czy sutenerze, i piją czekając na telefon. Kierowca oczywiście pije w sposób zrównoważony. Odkłada słuchawkę i pędzą czym prędzej na miejsce zdarzenia. Na podwójnym gazie rozkładają sprzęt i jak muchy w smole próbują uporać się z problemem. Potem tak wygląda, że gdy rano tramwaj przejeżdża odcinek, w którym nasi panowie spawali to ma 97% szans na wykolejenie. I zdąż tu człowieku gdziekolwiek... Wszystkiemu, co ma choćby pośredni związek ze spółką Tramwaje Śląskie mówimy blee.

środa, 13 stycznia 2010

dedykacja.

Wielkie było moje zdziwienie, gdy tekst ten ujrzałem. Nie mam pojęcia kto to tam napisał, w jakim celu i czy zostało już odczytane przez adresata. Myślę, że jeśli do tej pory sprawcy nie ujęto to można w łatwy sposób tego dokonać. Otóż książka pochodzi z prywatnych zbiorów mojej koleżanki (albo koleżanki koleżanki) i pewno do którejś z nich została skierowana ta piękna dedykacja. Jest to tym bardziej interesujące, że zbezczeszczono działo poważne, o zarządzaniu zasobami ludzkimi traktujące. Sądzę, iż w niedługim czasie uda mi się wyjaśnić całą tą zagadkę a tymczasem nasuwa się jeden wniosek: jeśli nie mamy zamiaru książki czytać (jak to się mawiało w szkole podstawowej) "od deski do deski" to warto czasem przejrzeć kilka pierwszych oraz ostatnich stron a nuż natknie się na takie arcydzieło, na jakie ja się natknąłem. Bravissimo.

piątek, 8 stycznia 2010

dwa lata.

Piątego stycznia 2010 roku minęły dwa lata odkąd ten blog jest w sieci. Życzę sobie, by wszyscy ci, którzy go czytają (o ile są tacy) robili to dalej oraz żeby mogli to robić przynajmniej przez kolejne dwa lata. Jak to na urodzinach, bez niespodzianki obejść się nie może. Przygotowałem zdywersyfikowane prezenty - zależne od płci oraz wieku. Najpierw swój prezent odbierze płeć piękna a później chłopy.
Dla młodszych pań mam Pattinsona.
Z kolei dla tych dojrzalszych, niekoniecznie wiekiem, Rourke, którego wszyscy kochamy za 9 i pół tygodnia oraz Zapaśnika.
Natomiast, jeśli chodzi o męską część widowni to nie umiałem się zdecydować. Nie wiem dlaczego w pierwszej chwili przyszła mi do głowy Freida Pinto. Zazwyczaj pierwsza myśl jest najlepsza, dlatego oto przed Wami ona we własnej osobie.
To była reprezentantka młodzieży. Trudno byłoby znaleźć panią, która mogłaby zadowolić wielu (oczywiście chodzi o względy wizualne), dlatego dam kogoś pewnie mniej znanego, ale w moim mniemaniu także miłego - Kristin Davies. Niby nic specjalnego, ale jak na 45 lat to nieźle się trzyma.
Nie wybrałem Cruz, gdyż ją "mamy" na co dzień. Mam nadzieje, że choć trochę się prezenty podobają. I jeszcze raz wszystkiego dobrego.

wtorek, 5 stycznia 2010

Ta pani na dole odśnieża dojście do biblioteki. Pewnie robi to już od kilku lat i opracowała technikę robienia tego przy, jak najmniejszym wysiłku.
Wczoraj byłem w Urzędzie Stanu Cywilnego. Był to czwarty stycznia, czyli pierwszy roboczy dzień po Nowym Roku, kiedy można załatwić sprawy związane ze zgonem, zmianą nazwiska, bądź rejestracji pierwszego syna. Co się z tym wszystkim wiąże? Oczywiście kolejki. Mniej więcej w tym samym czasie Justyna przebywała u swojego ulubionego lekarza. Jego cechą charakterystyczną jest zawsze przeciwne zdanie. Przeciwne do tego, które ma inny doktór w tej samej sprawie. Na przykład:
- Panie doktorze, doktor X powiedziała, że to na pewno jest zapalenie gardła.
- Wykluczone. Ona się nie zna. To na 100% nie jest to. Zatoki i owszem, ale nie gardło.
Dlatego trzeba mieć na niego sposób, ale o tym może kiedy indziej. Podobnie jak w USC, w przychodni również jest kolejka i nie wiadomo, w której jest weselej.Coś łączy te trzy sytuacje, choć może to tylko moje zdanie. W kolejce (czy to do pokoju, czy gabinetu) zawsze stoi lub siedzi dużo osób o zróżnicowanych charakterach. Nie będę się zastanawiał nad dobrymi stronami, gdyż może się okazać, iż nie jest ich za wiele. Jedno jest pewne - wśród licznej gromadki zawsze znajdzie się ktoś (nie wiedzieć czemu zazwyczaj jest to kobieta...), kto nieproszony jadaczkę musi otworzyć. Czasem jest to nędzne pytanie "po co?, dlaczego?, jak długo?" a innym razem zwykła prośba o pomoc jak wypełnić to, czy tamto. Ja na przykład najbardziej w takich momentach pragnę by nikt się do mnie nie odzywał. Odczekam swoje i czym prędzej się wynoszę, z kolei ludzie ze starszych roczników traktują pobyt w takich miejscach jak wyjście rozrywkowe. No przecież nie wypada się na kogoś wydrzeć i wtedy mój wizerunek gbura zostaje nadszarpnięty. Po cichu siedzę z miną co najmniej nie zachęcającą do dyskusji, lecz niestety zaskoczony pytaniem o opłatę staram się w miarę grzecznie odpowiedzieć, choć trzeba byłoby zapytać osoby, która prosi o poradę jak to wygląda, bo ja nie jestem obiektywny. W każdym razie w kolejce zawsze spotkamy kogoś, kto może zagaić lub po prostu zadać jedno proste pytanie. Młodzież (a właściwie jej zapewne nieliczni przedstawiciele) nie ma specjalnie ochoty rozmawiać, czyli potem się mówi "ach, ci studenci...". Natomiast wracając do pani odśnieżającej chodnik przed Miejską Biblioteką Publiczną. Od lat, mniej więcej połowy czasu spędzonego w tym blokowisku, mam ochotę zejść i pomóc osobie, która musi się męczyć z usunięciem śniegu. Tak dobrowolnie i bezinteresownie. To wina śniegu, bo już grabić liści i piachu bym nie pomógł. Sam nie wiem co o tym myśleć. Przypominają mi się słowa panny Winehouse: I can't help you, if you can't help yourself. Mniej więcej pasuje, co?