czwartek, 25 czerwca 2009

zapachy spod.

Trochę to niewdzięczny temat, ale chyba powinienem go poruszyć ze względu na moją wrażliwość węchową. Otóż posiadam taką dziwną przypadłość, że w miarę możliwości staram się poznać zapach przedmiotów codziennego użytku, które nie znajdują się w kręgu zainteresowania zwykłego człowieka. Chodzi o to, że wącham więcej niż inni, nawet wiedząc, iż narażam się na spotkanie z dosyć przykrym zapachem, wręcz lgnę do tych brzydkich. Po prostu mnie ciekawi jak co "daje". Na przykład: ostatnio w towarzystwie Mateusza wąchałem gąbkę do wycierania szyby w samochodzie, która reprezentuje siódmą klasę czystości. Czyn ten wzbudził okrutne zdziwienie, a przecież wypada wiedzieć co jak "kolbi", w razie gdyby trzeba było znaleźć źródło nieznajomego (nieznanego wcześniej) zapachu. Oczywiście, jakżeby inaczej, od razu zostałem zapytany czy kupę też wącham. To pytanie okazało się retorycznym, ponieważ powszechnie wiadomo, iż w toalecie specjalnie omawianego zmysłu wysilać nie trzeba. Teraz mogę podać inny przykład, potwierdzający moje rzekome niechlujstwo. Kilka dni temu, po skończonej jeździe (na rowerze - przyp. red.) wrzuciłem spocone ubrania do szafy, na kupę z innymi sportowymi. Zazwyczaj spocone jest synonimem śmierdzącego. I tym razem nie było inaczej. Wraz z dzisiejeszym podwyższeniem temperatur postanowiłem przywdziać wprost z szafy krótkie spodenki, które winny być czyste i pachnące a niestety stan ich pozostawiał coś do życzenia. Postanowiłem poddać je próbie o istotności 0,05 i wąchałem każdą z nogawek po pięć razy. Rezultat był zaskakujący: nogawka lewa śmierdziała dokładnie pięć razy, natomiast nogawka prawa ni razu. Zatem dzisiaj wyjątkowo zaprezentuję dwa motta:
1. Pierz swoje brudy we własnym domu,
2. Jak już musisz wejść do sklepu/tramwaju to się umyj i/lub użyj dezodorantu.
Bo później bywa tak, że sprawcy nie widać a smród jest.

niedziela, 21 czerwca 2009

romatische.

To była naprawdę romantyczna niedziela. Jeszcze przed 11 byłem na Księżej Górze w tą jakże słonecznie zapowiadającą się niedzielę. Czekałem na pana R., z którym udaliśmy się w błotnistą podróż do M., czyli jego Dąbrówki nie wiedzieć czemu zwanej Wielką. Cel był wręcz charytatywny, bo indeks to przecież taka mała cegiełka... nadziei. Tryskało błoto wprost na nasze śniade twarze a dziewczyny wydawały się wołać "Szybcy, zwinni, opaleni". Wycieczka zakończyła się uściskiem... dłoni i strzepnięciem resztek kapusty z koszulki. Gdybyśmy tylko mogli spędzić ze sobą trochę więcej czasu na pewno udałoby mi się go przeciągnąć na tą lepszą, lewą stronę. Nie dość miałem męskiego kontaktu i poprosiłem innego kolegę o spotkanie. Och, P. zgodził się bez tego standardowego mojego mizdrzenia się. W jego oczach widać pewność siebie i świadomość własnej wartości. Tym razem było bardziej romantycznie niż przed południem - deszcz zaczął padać na nasze umięśnione ramiona i można było poczuć wolę walki koło w koło, czy coś. Udaliśmy się w nieznane szukając tej góry wielkiej, by nasze wspomnienia rozpaliły się na nowo. Znaleźliśmy ten szczyt, ten wznios. Nawet te stare (nie młode) babcie, które wskazały nam okrężną drogę do celu nie zniechęciły nas do dojścia doń. Oby takie czasy trwały wiecznie. Ha ha, teraz można zadać tylko jedno pytanie: "You gay"? Napisałem to w takim tonie żeby było śmiesznie. Moja dziewczyna poświęca ostatni weekend dla zaliczenia ostatniego egzaminu na piątkę to ja mogę sobie pozwolić na chwileczkę zapomnienia się. Tak, zapomniałem się pisząc to. Znów zostanę zwyzywany. Ach, ta mniejszość zawsze ma pod górę. Teraz już tylko idź, idź do jej matki na niedziele.

sobota, 20 czerwca 2009

sesja.

Pewnie nikt nie lubi tego tematu, ale takie już jest życie studenta. Jak ktoś kiedyś powiedział: "Głębokość dupy w jakiej się znajdujesz podczas sesji jest wprost proporcjonalna do wielkości ch**a, którego przyłożyłeś na semestr". Może i coś w tym jest... Tak czy owak, wyróżnić można dwa główne nurty opisujące podejście studenta do sesji egzaminacyjnej. Pierwszy z nich to In for the kill, czyli student nadgorliwy, wręcz przejawiający zachowania kujońskie. Głównymi przedstawicielami tego kierunku są osoby płci pięknej. Piękne i mądre (pragnące wiedzy, także tej zdobywanej empirycznie)? Fiu, fiu, to ci dopiero... Osoby te rezygnują ze wszystkich rozrywek znanych ludzkości celem poświęcenia całej puli wolnego czasu nauce. Niestety z taką sytuacją spotykamy się bardzo rzadko, więc może przejdę odrazu do popularniejszego kierunku, czyli Heads will roll. Student leser. Potrafi znaleźć tysiące najbardziej znienawidzonych czynności i podjąć się ich wykonania byle tylko się nie uczyć. Posiada również umiejętność nic nie robienia w zamian za chociażby przyswojenie trzech stron materiału. Gdy nadchodzi słodki czas egzaminu a stan wiedzy sięga 4 punktów procentowych, szczerze się uśmiecha i myśli "a nuż się uda". Trudność egzaminu kwituje stwierdzeniem "żałuje, że się uczyłem". Bardzo mi się to podejście podoba i jak najbardziej jestem jego zwolennikiem/przedstawicielem. Od siebie mogę jeszcze dodać, że szkoda tylko benzyny na dojazd na uczelnie o zatorowej porze. Z pewnością jak to w nauce bywa istnieje również nurt łączący dwa poprzednie. Mathematics - student taki do jednego egzaminu przygotuje się wzorowo, bo akurat będzie miał takie widzimisię. Z kolei przygotowania do innego oleje, gdyż akurat będzie miał ciekawsze rzeczy do roboty. Jakoś się to wszystko kręci, uczelnie aprobują i należy się tylko cieszyć z bycia studentem.

czwartek, 18 czerwca 2009

Jak to się mówi: balls of steel? W każdym razie zazdroszczę odwagi i oczywiście samochodu. A te "szczały" z wydechu...

niedziela, 14 czerwca 2009

rady cioci basi.

Pomimo, iż Polska całkiem dobrze radzi (jeszcze) sobie w kryzysie gospodarczym to zawsze warto szukać sposobów na oszczędzanie. Oto kilka praktycznych rad, z których można skorzystać w domu i na wczasach:
  1. popularny sposób na zrobienie z wanny jeziora. Napuszczamy wody tak dużo jak tylko się da. Najpierw do kąpieli przystępuje kobieta, jeśli takowa w rodzinie występuje. Kobieta pierwsza, gdyż jej skóra najwrażliwsza jest. Gdy już brud cały z siebie zmyje do wanny wpuszcza dziecko, bo ono przecież różnicy i tak nie zauważy - ważne, żęby w wodzie siedzieć. Czasem nawet sie wysika, więc jest zabawa. Po dziecku/dzieciach wchodzi stary, czyli ojciec. Niestety, jak już ojciec się wykąpie to woda nie nadaje się do niczego i trzeba ją wylać. Niemniej oszczędność jest jak się patrzy.
  2. Nieodłącznym akcesorium kąpieli jest oczywiście ręcznik. Tutaj też istnieje duże pole do popisu. Najhigieniczniej byłoby mieć przynajmniej dwa ręczniki dla jednej osoby - do twarzy i reszty ciała. Problem pojawia się, gdy model rodziny 2+x, gdzie x>1. W ten czas liczba ręczników winna wynosić minimum sześć a żeby wyprać taką ilość trzeba by wypełnić nimi cały bęben pralki. To już się nie kalkuluje, bo przecież nie po to trzy osoby kąpały się w jednej wodzie. Sposób jest taki: jedna osoba może mieć dwa reprezentacyjne ręczniki a cała reszta dla niepoznaki jeden i ten sam. Swój swego nie wyświni.
  3. Metoda dla ekstremistów: podcierać się zużytmi husteczkami hignienicznymi. Już spieszę wyjaśnić na czym polega. Wszyscy smarkają w papierowe trzywarstwowe husteczki higieniczne a po zakończeniu, czyli zapełnieniu całej powierzchni wydzieliną z nosa, rozkładają je na płasko na kaloryferze. Po wyschnięciu można ich użyć jako listków do podcierania. Bardzo innowacyjne.
  4. Skarpety. Zazwyczaj po całym dniu śmierdzą. Damskie skarpetki jakby mniej. Dlatego jeśli w rodzinie jest dorosła córka to znoszone skarpety może oddać braciom lub staremu do donoszenia. W końcu ich stopy pocą się w takim tempie, że po 10 minutach noszenia nie ma śladu po ich świeżości, więc po co przepłacać...
Na razie tyle. Jak ktoś ma swoje pomysły to proszę się nie krępować.

sobota, 13 czerwca 2009

powieś(ć).

Oni mówią: "Chodźże z nami, będziesz jechał na Scale'u". Poniedziałki nie należą do dni radosnych, wesołych. Tamtego dnia i ja nie byłem najszczęśliwszy. Nie chciało mi się z nimi gadać, choć pewnie i tak wcale ich nie obchodziło co się ze mną dzieje. Cały dzień mija na robocie - dobrze, że w ogóle jeszcze mamy jakieś zlecenia. Dobrze, dla kolegów, bo mnie to już praktycznie nie dotyczy. Fajrant. Jadę do domu. Żona wita mnie czule, nie wie, co czuję. Po obiedzie pragnę tego ostatniego spaceru, zaczerpnąć leśnego powietrza. Małżonka prosi, żebym dzieckiem się zajął choć chwilę, wnet nie pozna ojce. Racja, nie pozna. Zakładam waciak i biorę jabłko na drogę. Pierwsze drzewa zaczynają się kilkadziesiąt metrów za chałupą. Anka krzyczy jeszcze przez okno: "Nie idźże! Jeszcze i Tobie się coś stanie...". Macham reką i poprawiam kurtę. Czy ona się kiedykolwiek zapytała czego ja chcę? Może ja czekam na jakieś nieszczęście. Dzisiaj już nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Przecież wyszedłem napawać się przyrodą. Spróbuję się zgubić w tym cholernym lesie, choć pewnie i tak się nie uda. Nigdy się nie udaje. Ha, przynajmniej znalazłem miejsce, w którym nigdy wcześniej nie byłem. Trochę to niepokojącę - dziwny zapach i regularne trzeszczenie gałęzi. To jest moja szansa - pomyślałem. Wreszcie coś mi się stanie i ktoś naprawde zainteresuje się moim losem. Zaczerpnąłem podwójną dawkę powietrza i wszedłem między wysokie krzaki. Po paru krokach ujrzałem ogromną polanę a na środku trzy brzozy. Zaciekawiłem się, gdyż był to las iglasty z przewagą sosen. Podszedłem jeszcze bliżej i wtedy zobaczyłem... Ciało mężczyzny zwisające z gałężi na metalowej linie. Niby tyle się tego ogląda na filmach, ale jednak swoje zwymiotowałem. Robiło się coraz ciemniej, więc wyciągnąłem tylko telefon by zrobić zdjęcie jako dowód dla żony i udałem się w drogę powrotną upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje. Starałem się zapamiętać drogę, bo niewykluczone, że tam wrócę. Do domu wszedłem spocony, gdyż waciak jednak był nieodpowiedni na tę pogodę. Pierwsze co zrobiłem to pokazałem Ance zdjęcie. Z przerażenia aż usiadła. Kazała piorunem dzwonić na policję. Tymczasem stan konta wynosił zero a ona się nabrała, że zadzwonić nie można. Wtedy wpadł mi do głowy ten wspaniały pomysł... Poszedłem się szybko wykąpać, bo kolacja już na stole czeka. Trzeba czym prędzej zasnąć, żeby już było jutro. Jeszcze tylko małe przytulanie i całowanie w łózku. No, nareszcie zasnęła. Ja jeszcze dopracuję mój wspaniałomyślny plan. Nazajutrz wstałem godzinę wcześniej niż zwykle. Żona zaczęła coś podejrzewać, ale wykręciłem się tym, że chciałem jej zrobić śniadanie. Niech ma dziewczyna miłe wspomnienia. Wyjechałem do pracy, ale do niej nie trafiłem. Za ostatnim domem skręciłem do lasu i udałem się na miejsce, w którym znalazłem wsielca. W plecaku ze śniadaniem miałem sznur. Teraz już mnie nikt nie powstrzyma. Dotarłwszy na miejsce zobaczyłem coś bardziej przerażającego niż dnia poprzedniego. Truchło leżało na trawie, ale liny już nie było. Wiedziałem, że w takich sytuacjach trzeba mieć swój sprzęt, bo nigdy nie wiesz... Zawiesiłem linę na tej samej gałęzi co mój poprzednik, z tą różnicą, że jemu ktoś z pewnością pomagał. Wszedłem na drzewo, usiadłem na gałęzi, założyłem pętlę na szyję. Ostatnią moją myślą było: "Przynajmniej nie będę tu sam"... Annie zostawiłem zdjęcie na pamiątkę.

sobota, 6 czerwca 2009

hurra.

Wreszcie moja miłość rozpaliła się na nowo. Pomimo dosyć niesprzyjającej pogody muszę spędzać na rowerze możliwie jak najwięcej czasu. Po pierwsze skończyć z szosowymi zapędami, bo to przecież nuda i banał. Po drugie jeździć na maxa po lesie, żeby później nie skompromitować się przed Romkiem. Jeśli w końcu dojdzie do naszego spotkania, sto razy odwoływanego, trzeba bronić honoru Sójczan. Może nie od razu na Górze Siewierskiej, ale uważam, że tak czy owak wybrać się tam trzeba. Choćby mnie mieli w czarnym worku przywieźć z powrotem. Czuję, że trzeba doinwestować w sprzęt, bo jedyne co może teraz pomoć to nowa rama. Mam już kilka modeli upatrzonych. Obawiam się tylko, że nie będą takie miłe w dosiadaniu jak obecna i kreacja formy będzie lekko utrudniona. Na razie kupiłem nowe opony, które w porównaniu z poprzednimi (semi-slickami) są o wiele wygodniejsze. Przyjmują na siebie sporą część energii i drobne nierówności pokonuje się wyśmienicie. Trauma wywołana brakiem bieżnika na środku opony teraz nie pozwala mi sprawdzić możliwości nowej opony na szybkich zakrętach. Niskie opory toczenia pozwalają na szybkie przyspieszanie, kosztem podwyższonego szumu na asfalcie. Później ludzie się głupio oglądają. Przydałby się ktoś aktywny do wspólnego jeźdzenia...

poniedziałek, 1 czerwca 2009

luźno.

Wychodzi, ze 'mam na to wyje***e'. Zaczęła się sesja a ja uczę się na zaliczenia dzień przed albo nawet w tym samym dniu. Ciekawe kiedy pierwszy raz natknę się na kamień... To chyba będzie metoda małych kroczków a pierwszym milowym jest oddanie rozdziału 1 mojej pracy magisterskiej. Taki się czuję dumny z tego powodu, porównując się do innych, którzy mają piątkę na zaliczeniu seminarium tylko za wypowiedzenie hipotetycznego tematu pracy. Ja wiem... Oni się jeszcze przejadą...
Poza tym mam inne wymagające zadanie, które nie daje mi spokoju. Nazywa się Biotronic i zbyt wysoka suma punktów osiągniętych przez Ewę. Nie wiem (na pewno?) jak to zrobię, ale muszę być lepszy. W mojej całej karierze gracza jeszcze nigdy dziewczyna nie była ode mnie lepsza. No może raz - w kręgle. Wtedy jednak jeszcze nie miałem tych umiejętności co dzisiaj, więc się nie liczy. Tak czy owak rękawica została rzucona i podniesiona. Śmierć kobietom żadnym wygranej!