piątek, 27 czerwca 2008

to ser.


Boxkacik na pocieszenie. Życz mi owocnego weekendu, bo jak nie teraz to będzie kompletna klapa, załamanie.

czwartek, 26 czerwca 2008

podryw.


Kiedyś w filmach padało wiele wyjaśniające zdanie: chcesz posłuchać moich płyt? Zadawali je zarówno mężczyźni jak i kobiety. Oczywiście był to tylko pretekst by zwabić ofiarę na własny teren i tam wykorzystać. Tego typu podrywy zazwyczaj kończyły się i zaczynały tej samej nocy. Noo, może czasami o poranku dnia następnego... W dzisiejszych czasach sytuacja ma się podobnie z tą różnicą, że nikt nie daje się nabrać na żadne słuchanie płyt - wszystko jest jasno powiedziane. Pewnego razu w województwie zachodniopomorskim miały miejsce wydarzenia w pewien sposób obrazujące ten temat. Dziewczyna poznała chłopaka. Od razu spodobali się sobie, ale że on był z dobrego domu to zwlekał z konsumpcją. Ona była już naprawdę napalona, lecz nie umiała go zachęcić do siebie. Wpadła na pomysł, że zrobi to z pomocą stanika, który to atrybut ponoć tak działa na mężczyzn. Poszła zatem do sklepu z ekskluzywną bielizną stwierdziwszy, że jeśli kupować to porządnie. Zdecydowała się na komplet z wielkimi majtami, gdyż biodra i tyłek miała ogromne. [Nie dziwota, że chłopak przemóc się nie mógł]. Przymierzyła kilka zestawów nim znalazła ten właściwy - zielony biustonosz i magnoliowe majty - była pewna, że zadziałają na jego wyobraźnie. Wydała bagatela 214,73 złotych. Zadowolona pożegnała się z koleżanką i czym prędzej pobiegła do domu, by przebrać się w nową bieliznę, zwaną dalej łachami. Oczywiście przedtem umyła się tu i ówdzie, gdyż spociła się w autobusie. Teraz musiała w jakiś sposób zwabić swojego chłopaka do mieszkania. Wymyślić powodu nie umiała, więc matki się spytała. Kran w kuchni im ciekł i pomyślała, że może Marianek (bo tak na imię miał córki wybranek) coś zaradzi. Andżela czym prędzej za słuchawkę złapała i wyszeptała do niej: "Cieknie mi. Kran cieknie. Przybywaj". Chłopak grzeczny nie pytał o szczegóły wybiegł z domu jak oparzony. Do dziewczyny miał siedem minut i czterdzieści pięć sekund szybkiego marszu, lecz ze względu na powagę sytuacji postanowił odcinek ten przebiec ryzykując pot na czole. Zdyszany dzwoni do drzwi - Andżela już w łachach mu otwiera. On zawstydzony wzrok na jej stopy spuszcza i oczom jego ukazuje się kupa. Psia kupa na nich. Nie zwrócił jej uwagi i udał się do kuchni celem kranu naprawy. Wziął francuza i kolanko dokręcił. Awaria usunięta. W ten czas do akcji rusza ukochana. Kładzie się przed nim na podłodze tak dynamicznie, że ramiączko prawe zsuwa jej się. Marian czerwony ze stresu robi się, sytuacja to dla niego nowa. Już ma na nią się położyć kiedy to kupa na jej stopie znać o sobie zapachem daje. Nie wytrzymał biedaczysko i powiedział jej o smrodzie. Ona chytrze to wykorzystała, stanik nowy ściągnęła i nim łajno przetarła. Marianek w siódmym niebie, całowali do wieczora się. Morał z historii jest taki: dziewczęta, noście staniki!

środa, 25 czerwca 2008

bullitt.

Wyleżał się już na tej podłoże i w końcu go podniosłem. Bullitt. W tym filmie mamy do czynienia z jednym z bardziej emocjonujących pościgów w historii kina. Jeśli nie najważniejszym.


Pomimo, iż zaczyna się on dopiero po pierwszej godzinie filmu to warto było czekać. Również ze względu na dwudziestoczteroletnią wówczas Jacqueline Bisset. Ogólnie ciekawy film, nawet nie tak nudny jak uważałem parę miesięcy temu, gdy nie byłem gotów by go obejrzeć. Polecam.
Hee, w dodatku wyśmiewani niegdyś The Kelly Family... To zupełnie nie jest ta rodzina. Nie wolno zważać na ich przeszłość, trzeba posłuchać.

wtorek, 24 czerwca 2008

tak gorąco.


43 - tyle stopni wskazywał dzisiaj termometr o godzinie 13:07. Po prostu strach wychodzić na podwórze. Ja zaryzykowałem i popełniłem około czterech błędów. Wypłaciłem za mało pieniędzy - przez zamyślenie. Musiałem jechać tam gdzie nie chciałem - na gapę. Później przy próbie opłaty zabrakło mi złotówki, gdzie suma wpłaty była... duuża. Znów naraziłem swój czarny łeb na działanie tego diabelskiego słońca. Szczęśliwie żyje. Muszę zapytać kogoś, kto ma doświadczenie z farbowaniem włosów, czy jeśli zmienię kolor na nieco jaśniejszy to nie będzie mi tak gorąco.

Starzy ludzie mają to do siebie, że naruszają strefę prywatności. Stanie mi taki dziadek na plecach i zagląda przez ramię. Gdybym był w innym miejscu z pewnością zwróciłbym mu uwagę a tak musiałem te trzydzieści sekund wytrzymać z zaciśniętymi zębami. Z kolei baba obok opierała się jak w barze, gdzie z pewnością spędziła większą część swojego życia. I między innymi przez to wszystko nie wiem co u kolegów z Uniwersytetu Kalifornia...

Jak publicznie to proszę - nie wystawiam nowych digartów, bo nie mam czasu ich zrobić [tu jest wykrzyknik]. Po weekendzie...

niedziela, 22 czerwca 2008

"we w Czechach".

Kiedy ciepło Ci i źle spotkajmy "we w Czechach" się. Dobrawy co prawda już nie było, ale Wietnamczyk i Wietnamczyce bronią czeskiego honoru. Są na świecie takie miasta, gdzie po ulicy chodzi 10 osób na przestrzeni jednego kilometra kwadratowego. W zamian za to kulnęliśmy sobie w Billi Pepsi z niebieskawą butelką. Za to straganów z lewizną koło rynku ani widu, ani słychu. A zresztą przecież pojechaliśmy tam zwiedzać a nie w żadnym konkretnym celu. Języka nie podszkoliłem i wciąż mój słownik bogatym w aż dwa słowa: vratne lahve i ahoj. Poszukiwania jednak zakończyły się sukcesem. Co prawda nie za sześć złotych, lecz raczej opłacalnie. Straż Graniczna i inne zielone ludki panu G. niestraszne - tylko ręce się trzęsą...
3/4 dnia spędzone w samochodzie, w 30 stopniowej temperaturze odchudza lepiej niż niejedna dieta cud. Później nawet góry widać. Co nasze to nasze.

Bym o Koniu zapomniał. Właśnie, że będzie o Brukseli. Justynowy kuzyn też wygrał konkurs o Unii Europejskiej i w nagrodzę pojechał do... Brukseli spotkać się z panem Buzkiem i obejrzeć Parlament Europejski. Ponoć bardzo interesująca wycieczka, tak? Tylko z nim (tym kuzynem) później zrobili wywiad w gazecie. Przez telefon, ale zawsze...




sobota, 21 czerwca 2008

western z tagorem.

Taa, dużo kilometrów w jedną stronę, byle tylko do Kokotka dotrzeć (kto do licha wymyślił taką nazwę?). Tam już czekał tłum ludzi, ale to jest nieważne, bo za darmo można było zjeść: kiełbasę, kaszankę, ciasto, kurczaka; wypić: piwo (jakżeby inaczej), napoje gazowane, kawę i raczej herbatę. Oczywiście asortyment wzbogacano towarami podstołowymi a ponieważ regulamin nie obowiązywał było to zgodne z prawem. Liczne nagrody do zgarnięcia w loterii, lecz nasz szczęśliwy numer 425 został pominięty. 42" przeszły koło nogi. Zmęczenie dnia wywołane dymem z grilla nie wpłynęło na atmosferę. Taki ten świat mały, że nawet znalazła się taka jedna, co innej chłopa bez skrupułów odbiła, nieopodal hangaru przechadzali się dumnie. Kolega M. po wypiciu darmowych trunków głupio zaczął gadać, więc jedyne, co pozostało to ignorować go. W zasadzie było mu raczej wszystko jedno.
Pamiętajcie dzieci - nie róbcie tego z ananasem.



środa, 18 czerwca 2008

dzieci.

Wchodzi mały chłopiec (nie więcej niż czteroletni) z ojcem (nie więcej niż trzydziestoletnim). Mały łapie się za siedzenie, ale chwyt to niewygodny i rzuca nim na wszystkie strony podczas tramwaju manewrów. Żal mi się go zrobiło, ale przecież mu nie zejdę - nie wypada. Na kolana go nie wezmę, bo najprawdopodobniej by mnie na miejscu ukamienowali. Na szczęście jakaś pani przede mną go zabrała na swoje zmęczone kolana. Oczywiście usiadł bez żadnych oporów. W ten czas wspomniało mi się, że ja w jego wieku również nie miałem ograniczeń śmiałości. Chodziłem z każdym, kto tylko podał mi rękę. Bez zbędnego zachęcania. Ale nic... Kolejne analogia to znajomość marek i czasem także modeli samochodów przez takich brzdąców. Palec jego nie nadążał za pokazywaniem samochodów a wszystkie trafnie rozpoznane. Mój kuzyn ma to samo. Na podstawie modelu w skali 1:64 jest w stanie stwierdzić jaka to "fura". I znów - ja też tak miałem. Swojego czasu kupowałem katalogi, by wszystkiego wyuczyć się jak trzeba. Dosyć często na językach małych chłopców pojawia się słowo Cinquecento powykręcane na różne sposoby. Czyżby miał on się wyryć w ich pamięciach na kształt Małego Fiata, który jest obecnie dla niektórych obiektem kultu (samochodem pościgowym?). I tak wszyscy jesteśmy małymi dziećmi...
Niektóre rzeczy można oglądać przynajmniej po dwa razy. Należy do nich na pewno serial Klan. Kiedyś był to serial dla całej rodziny. Teraz natomiast najmłodsi niekoniecznie wszystko zrozumieją. W jednym z odcinków Michał leży (dosłownie cały) ze swoją... dziewczyną w łóżku, z gołą klatą. Z rozmowy można wywnioskować, że mu nie stanął. Dziecko tego nie pojmie. Takie wątki to proszę wprowadzać gdzie indziej, drodzy scenarzyści. W kolejnym odcinku widz dowiaduje się, że powodem problemów z erekcją jest miłość a w zasadzie jej brak. Dlatego panna każe mu "spieprzać". Myślałem, że śnie...
A w kranie znów maras. Ciekawe kto za to spuszczanie potem zapłaci...

niedziela, 15 czerwca 2008

ogól się.


Łukaszek odczuwa bardzo silną awersję do przedmiotów męskich służących goleniu się. Maszynki zwane jednorazowym oraz ich używanie sprawiają mu okrutny ból. Dlatego tak często jest nieogolony. Pewnego niedzielnego popołudnia leżąc brzuchem do góry wpadł na nowatorski pomysł. Przykleić na swoją twarz plaster do depilacji. W końcu włosy to włosy i wszędzie są takie same. Chwila rozgrzewki, plaster ląduje na boku i ciach! Nie bolało bardziej niż celny liść. Tylko gorzej było potem - oliwka na niewiele się zdała i szczypało trochu przed zaśnięciem. W zasadzie to bardzo ciekawy pomysł. Łukaszek na pewno zastanowi się nad wykorzystaniem plastrów w przyszłości. Czarna Mamba otrzymała gorsze razy i nie jęczała.

piątek, 13 czerwca 2008

przejażdżki.


Fascynujący samochód. Suzuki Alto (zwane też Maruti) to nadzwyczajny wytwór motoryzacji. Z zewnątrz może nie jest zbyt porywający, między innymi za sprawą 12" felg stalowych, ale lakier metalic daje radę. W środku nie spotkają Cię luksusy - podsufitka w stylu Fiata 126p, drzwi to sama blacha, więc można je śrubokrętem na wylot przebić, kierownica grubości kabanosa i tablica wskaźników o wyglądzie mikrofalówki. Radio umila podróż, lecz nie jest w stanie zagłuszyć silnika o pojemności 800 centymetrów sześciennych. Notabene, na wysokich obrotach brzmi co najmniej jak jakieś V6 z Monachium... Oczywiście osiągami nikogo nie zaskoczy, ale do miasta nadaje się w sam raz. W dodatku z tyłu miejsca na nogi jest sporo i kolana nie dotykają kręgosłupa pasażera siedzącego z prawej strony kierowcy. Bagażnika nie miałem okazji obejrzeć, ale przecież chodzi o przyjemność z jazdy. Rozgrzane gumy piszczą przy każdym starcie oraz na zakrętach. Doskonały samochód!
Później przesiadłem się na motor. Jakiś ZZ-R z lat 90. Bardzo negatywnie odbieram ludzi, którzy podróżują na ścigaczach w stroju letnim to jest: krótkie spodnie (ew. 3/4) i koszulka z krótkim rękawem. Zero zabezpieczenia - oczywiście poza kaskiem. Niestety sam byłem zmuszony do jazdy w takim stanie, gdyż do domu daleko a zmiennego odzienia nie mogłem przywdziać. Podróż była krótka i raczej chłodna. Spodziewałem się więcej emocji, ale cóż, i tak było miło.
O tramwaju ze starym podwoziem i nową budą nie wspomnę, bo to masz na co dzień.

Słowo o meczu: klasyczna klęska polskiego oddziału. Historia już nigdy nie zmieni swojego biegu. Zawsze tak było i będzie... Idę we śnie pociągnąć kogoś za koszulkę, bo szkoda monitora.

środa, 11 czerwca 2008

siódma rano.

Coś mnie budzi o 5:24... Na pewno nie jest to zaproszenie do gry w pokera o dużą kasę, dlatego ponownie układam się do snu. O siódmej słyszę Wet and Dirty i nie ma odwrotu - wstaję. Śniadanie, kupę, telewizor pomijam. Ubieram swoje nowe korale. Błyszczą się jak... nożyczki skradzione piętnaście lat temu ze szpitala. Jedna z kulek odnajduje swoje miejsce tuż pomiędzy moimi piersiami. Może dzięki temu kogoś poderwę. Psikam się już zwietrzałymi Być Może i wychodzę czym prędzej by zdążyć. Dosyć ciężko mi się biega w moich nowych bucikach albowiem są troszkę przymałe. Udaje mi się dotrzeć na czas, po chwili podjeżdża on. Wsiadam, a wewnątrz już multum spoconych ciał. Walkę o miejsce kończę zwycięsko. Kolega z naprzeciwka spogląda na mój dekolt a ja delikatnie poprawiam włosy. Pot leje mi się po czole, coraz słabiej widzę na oczy. [tutaj nastąpiła przerwa w dostawie prądu] W końcu wysiadam, czuję, że sukienka przykleiła mi się do tyłka - muszę prędko coś z tym zrobić. Proszę pierwszego lepszego faceta, by pomógł mi się pozbyć tego problemu. On wyciąga swoją haftowaną chusteczkę, wkłada ją powoli pod moją sukienkę i delikatnie wyciera spocone pośladki. Dziękuję podając dłoń. Pytam o jego numer gadu-gadu. Niestety - nie posiada. A już myślałam, że w końcu znajdę kogoś na jedną noc. Znów wpadłam jak banan w wodę z kranu...

Już trudno, muszę pędzić do pracy. Jeśli znów się spóźnię szef nie będzie zadowolony i na pewno nie uda mi się go ubłagać tym sposobem, którego użyłam ostatnio. Przyspieszam nieco kroku. Czuję na sobie wzrok mężczyzn. Ach, jakie to miłe. Wchodzę do biura. Witam tą nędzną recepcjonistkę oschłym "cze" i wskakuję do windy. Koleżanki już tam są. Komentują za plecami moje korale. Chyba nie tylko je. Odwracam się do nich i z wyrazem twarzy ździry pytam o co im chodzi. Twierdzą, że moje korale to gówno. Łapię za nie i silnym pociągnięciem zrywam z szyi. Rozbrzmiewają brawa. Chyba się zaczerwieniłam. Siadam przy swoim biurku i odbieram pocztę ze służbowego maila. Andrzej z współpracującej z nami firmy zaprasza mnie na pilates... u niego w domu. Nie jestem w stanie odmówić. Ubiorę moje nowe spodnie z lycrą. Będzie zachwycony.

wtorek, 10 czerwca 2008

rodzinnie.

Spotkania rodzinne są dość niebezpiecznym sportem. Szczególnie te w większym gronie. Trzeba uważać co się mówi wśród najstarszej części rodu. Zdarzają się również waśnie wśród podstawowej jednostki, czyli takiego dwa plus jeden, dwa plus trzy albo innych działań. Z drugiej strony trzeba być ostrożnym również na innych frontach. Na przykład intelektualne gry w telefonie komórkowym - jak nic można stać się obiektem drwin. Muszę trenować. Zdecydowanie.
Zawsze się śmiałem z powiedzenie żeby Ci żyłka nie pękła. Tymczasem sam padłem jego ofiarą. I to nie byle jakiego żyłki pęknięcia. W oku. Się nie widziałem, ale nie dlatego, że oko nie funkcjonowało. Z przerażenia też nie. Tylko dlatego, że nie chciałem. Krew zaschła i już wszystko w porządku.

Mecz zaczął się a mnie w domu nie było. Najczęściej odwiedzany lokal został zamknięty z powodu imprezy zamkniętej. Nie pozostało nic, jak w końcu odwiedzić legendarnego Radka. W środku klimat mordowni a na zewnątrz trzeba siedzieć plecami do ulicy, żeby nie zostać zauważonym przez życzliwą sąsiadkę. A piwo takie samo jak wszędzie. Uzupełniłem za to trochę swoją wiedzę na temat badania ginekologicznego, lecz powinienem ją wciąż pogłębiać. Ta wiedza na pewno nie przeszkodzi w spokojnym śnie.
Pomimo licznych przekleństw, które można było usłyszeć przechadzając się [słowo dnia] naszym się nie powiodło. Znów zasłyniemy w kraju - kolega zabił kolegę z powodu różnicy zdań w tym temacie. Popularność przestępców bytomskich... Za to Robert "dojebał do pieca jak nikt wcześniej"!
Zdjęcie...

poniedziałek, 9 czerwca 2008

notatki.

Noszenie wydrukowanych slajdów w torbie przez półtorej tygodnia po napisanym zaliczeniu naprawdę przynosi szczęście...

czwartek, 5 czerwca 2008

5 kresek.


To jest zagadka. Na wyświetlaczu widnieje pięć kresek symbolizujących... siłę zasięgu a tymczasem pod spodem brak dostępu do sieci. Dla mnie to kompletnie niezrozumiałe. Dodatkowo w miejscu, w którym telefon się znajduje istnieje zasięg HSDPA/UMTS. Co prawda na zewnątrz budynków, ale zawsze. Ciekawe, skoro nawet zwykłego sygnału nie potrafi odebrać. Wiem! Trzeba to zwalić na zużytą kartę SIM. Opowiem o tym, co mi się przydarza w salonie i na pewno wymienią mi ją za free. Albo wymienię telefon. Tak! To jest myśl. Kupię sobie jakiegoś Samsunga - znakomita marka. W ich telefonach jest problem dokładnie ze wszystkim. Chyba konstruują je tak, żeby ich użytkownicy zazdrościli znajomym telefonów innych producentów. Interesująca filozofia. Żeby chociaż software był stabilny...
Proszę nie przyglądać się temu zdjęciu, bo i tak nikogo po twarzy nie rozpoznasz. Jeśli już musisz to Ci ułatwię - mnie tam nie widać.

środa, 4 czerwca 2008

przed.

Tak Justa wyglądała dzień przed swoim egzaminem - cała zestresowana. Postanowiła sobie ulżyć i zrobiła to w polu. Jak dla mnie dość niewygodna pozycja, ale skoro jej dobrze... Potem trochę posmutniała, gdy pomyślała, że właściciel pola będzie musiał to sprzątać.



W końcu to zrobiłem. Zakupiłem dętkę (Rubena) i wydaje się, że kłopot jakim było pompowanie koła przy każdym wyciąganiu roweru z miejsca, w którym nocuje odszedł w niepamięć. Co więcej, odważyłem się (podobnie jak Justa w polu) dopomóc tylnemu kołu. Wsadziłem w jego wejście końcówkę 30 letniej pompki ręcznej, którą sprezentował mi dziadek. Kiedyś ją pokażę. Chciałem tylko napisać, że obydwa koła mają teraz w sobie ilość powietrza o twardości kamienia i jazda jest bardziej hardcore'owa. Mam wrażenie, że przyczepność na szutrze w ogóle nie istnieje. Wcześniej jeszcze jakoś się czuło to podłoże... Emocji co niemiara. Mi w każdym razie bardziej się podoba. Pewno do pierwszej gleby, która poprzez asekuracyjną jazdę zostaje opóźniona w czasie.
Niestety będę coraz częściej przynudzał o rowerze - sezon w pełni. Aha! Widziałem dziś zająca najprawdziwszego. Jakiś brązowy był, chyba niemyty.

wtorek, 3 czerwca 2008

trzeci.

Taki sobie prezent zrobiłem. O dziwo wcale nie zabiera więcej pamięci niż moja stara siódemka a ma zdecydowanie dużo więcej opcji. Czarno-białe zdjęcie można zrobić na piętnaście sposobów, w tym jakieś sześć poprzez zaciśnięcie jednego guzika. Ja jednak zaufam sprawdzonemu Channel Mixerowi. Używają do tego też Gradient Map, jednak mam problem z osiągnięciem pożądanego efektu tym sposobem. Zobaczymy jak się sprawdzi nowa wersja.


Ha! Znalazłem w końcu oponę jakiej używają w Halls Professional MTB Team. Zawsze mi się ten bieżnik podobał. I przynajmniej nie jest tak droga jak zasrane XCR... Będę musiał się nad tym zastanowić, bo Tiogi, których obecnie używam od samego początku nie budziły mojego zaufania na zakrętach z ograniczoną przyczepnością. Boję się po prostu szybciej pojechać z obawy o dzwona. No cóż, jakieś granice w końcu muszą istnieć.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

ten pierwszy.


Przez cała niedziele nikt mi nie złożył życzeń z okazji Dnia Dziecka. Chyba się nie kwalifikuje ze względu na potworną facjatę. Niedziela upłynęła szczęśliwie z niespodzianką. Miało być smutno i z nosem nad książkami, ale zważywszy na silny Justy charakter oczywiście stało się inaczej. Wypiłem kawę z ekspressu, uprzednio wysępioną u mamy. Na obiad rolada, która zawsze przypomina wielkiego stolca. Założę się, że nie tylko mi. W świątyni ksiądz czytał jakiś list od arcybiskupa Nycza - nuda. Dzień dziękowania, którego nikt nie przestrzega. Najważniejsze, że zza mównicy poleciało "cider-fest". Cokolwiek to jest brzmi prześmiesznie w tej sytuacji i całe szczęście, że to już był koniec eucharystii, bo musiałem pysk trzymać mocno. Nie sam.
Nad wodą fajnie jest, ale gdy trzeba długo czekać Łukaszek staje się rozkapryszony. Jak przychodzi co do czego to woli bawić się grabkami. Nawet marnego LOL nie udało się napisać, bo miejsca mi brakło. Żal. Potem popis w wodzie i obiad w gardle. Nie szkodzi. Na kocu poczęstunek srogi - drożdżówki, kawa, oranżada, woda mineralna, jabłka, banany - co chcesz. "Nie wstydź się, Łukasz. Bierz". Kiedy mi naprawdę nie chciało się jeść. Choć czego innego panu S. bym nie odmówił, bo potrafi przekonywać. I w wodzie długo siedzi pomimo słusznego wieku. Fajny jest.
Starsi ludzie strasznie się gorszą na wulgarne słownictwo młodzieży. Na pewno nie jest to przyjemne dla ucha, ale z drugiej strony ciekawe jak oni zachowywali się w swoim kwiecie.
Wszystko rowery wodne rozkradli. W budce WOPR wołają półtorej godziny, po 20 minutowym spacerze do "Żagla" spiskujący pan zażyczył sobie godzinę lub więcej jeśli komuś się spodoba. Przynajmniej masaż stóp mieliśmy za darmo.
Potem znów miało być edukacyjnie. I co? Nic. Proponuje na porodówce krzyczeć ródź zamiast przyj - brzmi zdecydowanie lepiej. Bo co to znaczy? Lekarz woła do dziecka "przyjdź" tylko z nerwów ucina mu końcówkę. Jeśli tewuen przyjdzie z kamerą będzie to nieprofesjonalnie brzmiało. A może on mówi do przyszłej matki "przyjm (to po polsku?) naszą pomoc". I wtedy siostra czule wyciera jej spocone czoło. To też jakaś nauka...

niedziela, 1 czerwca 2008

1 czerwca.


Jest godzina 00:33. Zaczął się ulubiony miesiąc wszystkich uczniów, bo właśnie teraz kończy się szkoła. Dziś na dobry początek mamy Dzień Dziecka. Cokolwiek to znaczy, każdy ma prawo świętować. To jednak nie koniec świąt, są jeszcze inne. Czerwiec moim miesiącem. Pod biurkiem jest już tak gorąco, że wytrzymać się nie da, śrubki nie chcą się wkręcać... Aż strach pomyśleć, co będzie za dwa tygodnie. Tragedia. Szliśmy do ogromnej dziury z czerwoną piętą, po kamieniach. Żaby głośno oznajmiały swój status seksualny. A lód nawet był dobry, ale ja nie miałem z truskawkami. Dziewczęta lubią truskawki. Jedna porcja ląduje w żołądku Pati (żeby jej wiatr nie zwiewał - wciąż) wraz ze śmietaną.
Maść pachnie jak nowe płyty cd-r a okna w nocy wydają się być czyste.

Taa, Wendy Torrance... Dziwne, na pierwszy rzut oka nie widać związku pomiędzy odtwórczynią tej roli a kimś mającym znaczący wpływ na powstanie filmu. Może warunkiem otrzymania angażu była "ponadprzeciętna" uroda. Kurcze, ona sama w sobie jest okrutna - kij i nóż są zbędne. Dostrzegam pewne podobieństwo do kogoś, kto żyje na Starym Kontynencie, tuż niedaleko, ale nie odważę się... Ugh. Poza tym to nuda. Jack interesująco, lecz nie specjalnie. Z kolei Danny fenomenalnie. Przejażdżki po hotelu na trójkołowcu jedyne w swoim rodzaju. Jeden z pięciu tysięcy.