środa, 17 listopada 2010

stosuj to!

Hurra, wreszcie znalazłem sposób na perfekcyjną randkę. Po takim dniu żadna dziewoja się Wam nie oprze. Do rzeczy. Dobrze jest mieć samochód, aby móc podjechać pod samiuśki dom, gdyż co trzecie wyjście dziewczyny na zewnątrz kończy się zepsutą przez wiatr fryzurą. A im dłuższa ekspozycja tym straty większe. Oczywiście samo posiadanie samochodu nie gwarantuje sukcesu. Już zaparkowanie go ma ogromny wpływ na powodzenie. Można to zrobić w sposób standardowy: tak, że nikt nie odetnie Ci drogi ucieczki. Można też w sposób inspirujący. Wtedy wychodząc na randkę ujrzymy nasz wóz zastawiony przez trzy inne a znalezienie ich właścicieli na pewno zajmie więcej niż trzy minuty. Naturalnie w czasie poszukiwań nie będziemy mieli czasu, by poinformować naszą randkę o spóźnieniu. Gdy w końcu przybywamy na miejsce, spoceni i jeszcze dyszący, mamy stuprocentową gwarancję, że dziewczyna rzuci nam się w ramiona z radością oznajmiając "nareszcie"... Okej, najważniejsze, że jesteście już razem. Całą drogę do restauracji zastanawiasz się, czy tym razem uda się dowlec bez problemów, czy będzie tak jak w zeszłym tygodniu, kiedy po wjechaniu do dziury urwało się koło. Na szczęście dojeżdżacie bez przygód a kobieta nieśmiało informuje Cię o potrzebie skonsumowania czegoś jednocześnie udając się do toalety przypudrować nosek. W tym samym czasie Ty zamawiasz swoje ulubione danie w dwóch porcjach. Siet (wariacja na temat angielskiego słowa "shit"), widzisz po jej minie, że kompletnie jej nie podeszło, ale robi dobrą minę do złej gry. Na szczęście masz asa w rękawie i proponujesz wycieczkę do kina. Wybierasz wariant bezpieczny - komedia romantyczna. Niech widzi, że dla niej jesteś w stanie iść na kompromis. Idziecie do samochodu, otwierasz jej drzwi, by nie zniszczyła swojego idealnego manicure. Wkładasz kluczki do stacyjki, przekręcasz... i nic. Przekręcasz jeszcze raz, dalej nic. Wtedy spoglądasz na włącznik świateł i widzisz, że w ogóle ich nie wyłączyłeś. Wspaniale, akumulator-dętka. Teraz jest pełna dowolność w sposobie doprowadzenia samochodu do stanu używalności. Z dziewczyną wewnątrz, jeśli naprawdę na Ciebie leci, lub bez niej. Powiedzmy, że jakoś się udaje i dojeżdżacie do tego kina, z kilkuminutowym opóźnieniem. Jednak pośpiech i wspólny cel jakoś tam jednoczą... Ty kupujesz popcorn a ona już zmierza do sali. Hu, siedzicie obok siebie, starając nie ocierać się łokciami, więc Ty siedzisz jak ciota z rękami po sobie. Tak czy inaczej jest to moment, w którym istnieje najmniejsze prawdopodobieństwo, że coś pójdzie nie tak. Jupi, seans skończony, projekcja się podobała. W podzięce dostajesz buzi, zmierzacie ku wyjściu. No i się zaczęło... W plecy szczypie Cię Twoja była! Ze swoją świtą w postaci trzech przyjaciółek... Na szczęście Twoja potencjalna kompletnie się tym nie zraża, wypina klatkę piersiową do przodu i całuje po raz drugi. Nie wiem co dalej następuję. Wsiadacie do samochodu, lecz niestety nie jest to amerykański film dla młodzieży i nie całujecie się namiętnie łącząc swoje języki w miłosnym splocie, obmacując się pośpiesznie. Podróż mija pod znakiem ciszy (¦) a gdy parkujesz pod jej domem słyszysz tylko suche "cześć" i zauważasz ogromną żółtą plamę na jej nowych spodniach. To pewnie ten sok, który rozlałeś rano na fotelu jadąc do pracy...

wtorek, 16 listopada 2010

dziad.

Czy w wieku 24 lat można czuć się starym i schorowany? Właściwie należałoby zapytać, czy można jeszcze być zdrowym... Ostatnie dni pokazują, że w dzisiejszych czasach o to już coraz trudniej. W sensie psychicznym nie czuje się staro, wciąż jestem tak samo głupkowaty jak w pierwszej klasie liceum, choć mam nadzieję trochę mądrzejszy. Niestety narządy wewnętrzne i układ kostny boleśnie dają znać o swoim przeciążeniu. Do niedawna kpiłem z ciągłego narzekania na bóle żołądka, ale koniec z tym. Jak to kiedyś mówiono '... dziś sam jestem dziadkiem". Nie ma dnia bez wzdęcia, bólu w kręgosłupie. Nie będę wdawał się w szczegóły, bo jeszcze kogoś przyprawię o mdłości. Pewnie dałoby się tym słabościom zaradzić - jest tylko jeden problem. Nie wierze w skuteczność lekarzy. Nie wierzę, że są w stanie mi pomóc, gdy ich droga do diagnozy jest wyboista a podróż nią trwa kilka dni. Nie wspomnę, że po obejrzeniu siedmiu sezonów dr. House'a teoretycznie jestem w stanie leczyć się sam, a już na pewno mogę z powodzeniem powiedzieć lekarzowi co mi jest (i nie chodzi o same objawy). Powiem więcej: rozwój medycyny niekonwencjonalnej w Polsce pozwala leczyć choroby dotąd uznawane za nieuleczalne, np. rak. Oczywiście kuracja ta ma również negatywne skutki uboczne, ale przecież najważniejsza jest remisja. Wracając do zbliżającego się ćwierćwiecza mojego istnienia na świecie: sądzę, że mój bliżej nieznany stan zdrowia nie ulegnie już poprawie. Nie chylę się co prawda ku grobowi, lecz są dni takie, kiedy koniec wydaje się bliski... I zdarza się to także młodszym.