niedziela, 22 listopada 2009

wyj.

Byliśmy z Justyna w Operze Śląskiej na Aidzie Verdi'ego. Kiedy pierwszy raz usłyszałem ten głos już wiedziałem, że trudno będzie mi wysiedzieć do końca. Do pierwszej przerwy trochę się dłużyło, istotnie, ale później zaczęli tańczyć w obcisłych strojach i to było ciekawiej a rzekoma druga przerwa okazała się być już zakończeniem. Podziękowaliśmy wyjc... aktorom gromkimi brawami. Tak czy inaczej "najciekawsi" byli ludzi na widowni. Bardzo miły starszy pan siedzący za mną nieustannie kopał mi w oparcie i dostawałem szewskiej pasji. Czemu ja zawsze muszę mieć pecha w takich miejscach? Z kolei państwo obok tak się rozsiedli, że nawet gdy ktoś chciał przejść do swojego miejsca to nie raczyli się podnieść i dawali sobie deptać po butach. Gratuluję. Jednak opera nie dla mnie. Moim koledzy podzielają moje zdanie...

sobota, 14 listopada 2009

jak sie nadzywasz?

Ja to sobie myślę, że dziecko powinno same sobie nadawać imię w czasie kiedy już będzie miało jakieś zainteresowania i będzie czyimś fanem. Niestety takiej możliwości póki co nie ma i rodzice muszą sami zmyślić mu imię między innymi po to, żeby w szpitalu pielęgniarki nie pomyliły dzieci (a może pomyliły) i urząd stanu cywilnego mógł zgarnąć kasę za rejestrację (założenie konta na ich domenie). Jeśli już przyszłoby mi wybierać wstępnie mam dwa typy: Dorthe i Quentin. Pierwsze pasuje do dziewczynki w każdym wieku, dlatego nie miała by tego za złe rodzicom a drugie bo... jest kozackie. Oczywiście moje pomysły zostały z marszu odrzucone i musiałem przedstawić takie imiona, które nie będą brzmiały dziwnie (?) podczas chrztu, kiedy to młodzież w wieku 21/23 lat wyśmiewa się z imiona bogu ducha winnych dzieci. Bogdan - miało być dla dziecka kuzynki, ale oczywiście jej też się nie spodobało, więc zostanie dla mnie. Bogdan brzmi tak mądrze a jak już dziecko z tym się kojarzy to jego przyszłości jawi się w mocnych barwach. Poza tym Bogdan Czabański. Byłby w jakimś stopniu od maleńkości rozwinięty ruchowo. Żałuję, że nie nazywam się Janusz, ale zawsze moje dziecko może. Z kolei to imię nie kojarzy mi się z konkretną osobą, lecz z kimś grubszym (w sensie z dużym brzuchem). A według mojego osądu jak ktoś jest grubszy to jest zdrowy. Oczywiście grubszy w granicach rozsądku. Grubszy od chudszego, którego wiatr przewraca. Poza tym, już tak na siłę, można by Janusza podciągnąć pod nieistniejącą już Polską Partię Przyjaciół Piwa, za pośrednictwem niejakiego Janusza W. - kabareciarza. Kiedyś myślałem o Andrzeju, ale teraz jak sobie wyobrażę, że wołam przez okno 'Andrzejku, chodź na obiad' to wydaje mi się to bardzo obraźliwie, jakby wołane dziecko było niedorozwinięte a to przecież nie zależy od imienia. Nic nie poradzę, że tak mi się to widzi zatem Andrzej w pierwszej turze również odpada. To wszystko jest tylko potwierdzeniem wcześniejszej tezy, iż dziecko powinno same sobie imię wybierać. Koniec, kropka.

wtorek, 10 listopada 2009

być?

Być alkoholikiem cztery razy w miesiącu? Czyżby to był życiowy dylemat? Ze względu na tryb życia wykluczam bycie alkoholikiem częściej niż tylko raz w tygodniu, w dni wolne od pracy, a więc weekendy. Kilka dni wcześniej, przed feralnym piątkiem/sobotą już wiem co będę robił. A dzisiaj mamy piątek i nie zanosi się, żeby ten weekend był weekendem alkoholika. Dużo wpływ na moją abstynencję ma fakt, iż bardzo się przyzwyczaiłem do luksusu jakim jest samochód. Właściwie to po godzinie 18 nie chce mi się nigdzie wyjeżdżać czymś innym niż samochód. Do tego pechowe okoliczności, że zawsze ja muszę kierować a to wyklucza spożycie. Nie będę hipokrytą i otwarcie przyznam: lubię sobie wypić. Jak to się mówi "nie wygląda" a przecież akurat do tego sportu nie trzeba wyglądać. Serdecznie zapraszam na degustacje...

wtorek, 3 listopada 2009

sen snem...

Kiedyś miałem taki sen: śniło mi się, że w Škodzie Superb w drugim rzędzie jest więcej miejsca na kolana niż w nowym Mercedesie klasy E. Byłem dziennikarzem motoryzacyjnym, bardzo zafrapowany tym faktem. Czułem się w społecznym obowiązku by coś z tym fantem zrobić. Jak wiadomo, różnica w cenie tych dwóch modeli jest dosyć... znacząca. O ile pamiętam wpadłem na pomysł, żeby skompromitować producenta Superba, gdyż uważałem taki stan rzeczy za przejaw nieuczciwej konkurencji. Miałem nawet jechać do Mladá Boleslav celem złożenia skargi. Było to zupełnie irracjonalne zachowanie, bo przecież to z Mercedesem jest coś nie tak, że za takie pieniądze pan prezes musi sobie obciążać kolana ze względu na brak miejsca na nie. Nie pamiętam jak ta sprawa się zakończyła, bo najpewniej obudził mnie budzik. Z cała tą historią w żaden sposób nie wiąże się temat masturbacji. Noo, może troszeczkę, ale jeśli chodzi o jej damską odsłonę to już na pewno nie a ja właśnie chciałem o niej troszeczkę napisać. Być może kogoś skłoni do refleksji... Był taki telefon: po drugiej stronie słuchawki pani bardzo napalona, bez żadnego mężczyzny u boku. Dziwne rzeczy działy się z jej psychiką, nie umiała się skupić, na bilbordzie zamiast "pierz" widziała "pieprz". Pierwsza rada była taka, żeby pani znalazła sobie chłopa, ale oczywiście jak to baba zaczęła wybrzydzać, że ten niedobry, tamten owaki a poza tym ona nie jest dziwką (ujęte mniej dosadnie). Radzący specjalista zapytał o masturbację. Pani wybuchnęła śmiechem. Jak dla mnie śmiech ten skrywał tajemnice, choć pani się zarzekała, że nic i podała jakieś powody, oczywiście dla doktora niewystarczające i zalecił jej trening. Sądzę, że jedną z przyczyn, które odsuwają przytoczoną panią od masturbacji jest "potem będzie mi tak dobrze samej, że nie będę potrzebowała faceta a co gorsza nawet gdy będę go miała to nie będzie on potrafił doprowadzić mnie do pełni szczęścia". No cóż, już takie skomplikowane jest nasze życie. Faktycznie, lepiej siedzieć z założonymi rękami i czekać na księcia z bajki, który rozwiąże problem. Moim zdaniem tamta pani powinna jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Aha, wszelkie przemyślenia proszę zachować dla siebie, ewentualnie można się nimi ze mną podzielić poza tym medium jakim jest Internet. A dlaczego te dwie sprawy (miejsce z tyłu i ipsacja) znalazły się w jednym kotle? Bo książę ma dużo miejsca na swoim białym rumaku.

niedziela, 1 listopada 2009

był trick.

Niby Halloween nie jest oficjalnym polskim świętem, ale przez większość społeczeństwa w wieku, powiedzmy, do 35 lat uznawane jest. Dlatego też wszem można spotkać plakaty informujące o "specjalnej" imprezie, na której miło widziane są wdzianka przebraniowe. Tego wieczoru my nie byliśmy przekonani do żadnego stroju a za to naszym motywem przewodnim był wieczór z muzyką drum and bass. W sławetnym Zanzibarze. Szczerze powiedziawszy trochę przereklamowany klub. Zjawiliśmy się tam za sprawą pana T., który uświetnił wieczór drumowym setem, od którego samego zainteresowanego rozbolała głowa. Didżeje w dzisiejszych czasach pracują w bardzo szkodliwych warunkach... Słuchacze dnb to bardzo specyficzni ludzie, jeśli chodzi o wygląd. W pewnym momencie balu (uznajmy go za kulminacyjny, gdyż wtedy właśnie towarzyszyło mi największe napięcie) spotkałem się wzrokiem z jednym z takich słuchaczy. Przez ułamek sekundy miałem serce w gardle i wcale nie pocieszał mnie fakt, że owa persona dzieli ze mną radość mieszkania na tym samym osiedlu. Speszony (taa, lekko posrany raczej) spuściłem wzrok i czekałem na dalszy ciąg wydarzeń. Wtem źródło krótkotrwałego stresu - w skrócie ŹKS - podchodzi do mnie, przedstawia się i informuje, że kojarzy moją facjatę... z osiedla oraz ucina krótką pogawędkę. Gdybym jeszcze miał czym to wypróżniłbym się ponownie, tak dla pełnego rozluźnienia. Mam n-ty dowód, że nie należy oceniać ludzi po wyglądzie. Po prostu się nie opłaca. Jakiś komentarz á propos dnb? "Nie wiedziałam, że to lubię"...