czwartek, 24 września 2009

francuski.

Czemuż to zawsze jak wracam z pracy wieczorową porą przychodzą mi takie dziwne pomysły do głowy. Na przykład dzisiaj przemierzając bezkresne przestrzenie między garażami, wyścielone betonowymi płytami, których ułożenie chyba bardziej uzależnione jest od trzęsień tektonicznych w prowincji Syczuan niż od woli inżyniera, który nadzorował ich rozkład, wyobraziłem sobie następującą sytuację: przemierzam bezkresne przestrzenie między garażami, wyścielone betonowymi płytami, których ułożenie chyba bardziej uzależnione jest od trzęsień tektonicznych w prowincji Syczuan niż od woli inżyniera, który nadzorował ich rozkład i nagle na wysokości czwartego rzędu garaży słyszę okrutne jęki. Normalnie pomyślałbym, że to kochankowie namiętnie okazują sobie uczucie, ale hipoteza ta nie może być prawdziwa, gdyż nikt o zdrowych zmysłach nie robiłby tego w garażu, przy zapalonym świetle i otwartych na oścież wrotach. W płaszczyźnie wertykalnej zbliżam się do epicentrum, natomiast w horyzontalnej się oddalam, co nie pozwala rozwiać moich domysłów. Nagle z naprzeciwległego rzędu garaży rusza wprost na mnie dwóch zbirów z długimi przedmiotami w ręce. Ich krok jest dosyć stanowczy i jestem pewien, że nie trzymają w dłoniach flag wywieszanych z okazji obchodów 3-cio majowych. Czas zwalnia swój bieg i w umyśle pojawia się kolejne trudne pytanie, które nie ma dobrej odpowiedzi: bieg czy dach? Jak wybiorę pierwszą opcję to mogę się szybko zmęczyć i spocić, oprócz tego pognieść jakże ważne notatki na temat archiwalnych promocji. Pomijam fakt, iż panowie zrezygnują z pościgu, bo jest on tak prawdopodobny jak jutrzejsze opady śniegu w Miami. Dach? Okej, jakieś 2,5-3 metry wysokości. Z moim słusznym wzrostem raczej nie byłoby problemu z chwyceniem się krawędzi, ale...? Jeśli zabraknie mi adrenaliny by dynamicznie wciągnąć się na szczyt to spadnę z łoskotem wprost pod łakome razów buciory opryszków, bądź własnoręcznie ściągną mnie oni jak wszarza. Na tym etapie mój zegar się zatrzymał i stoi aż do teraz. Jestem pełen nadziei, że jak jutro będę tamtędy przechodził to zegar nagle nie ruszy a ja będę musiał wybrać drogę, którą będę cwałował.

sobota, 19 września 2009

tequila nights.

O mój rozmarynie, moja głowa! Czasami dobrze jest się spóźnić, ale w przypadku imprez półdomowych niekoniecznie. Trzygodzinne opóźnienie wymusza gonienie peletonu a wiadomo nie od dziś, że picie na wyścigi nie popłaca. Podkład pod piwo z koreczków i marynowanych pieczarek raczej jest niewystarczający by w jakimś stopniu ustrzec się choroby. Jak wspomniałem była to impreza półdomowa i po dosyć krótkim czasie (od naszego przyjścia) zebraliśmy się do Onyx'u. Jakież to zabawne. Łuki w Onyx'ie. Kiedyś, w liceum, gdy chcieliśmy tam wejść nie wpuścili nas z racji... młodego wieku. Byliśmy piękni, młodzi - zazdrościli i drogę zagrodzili. Tym razem jednak żałuje ociupinkę, że nasze pierwsze spotkanie trwało tak krótko, ale siła wyższa. Chyba jednak mężczyźni nie powinni oglądać filmów i seriali tworzonych z myślą o kobietach, bo źle się to kończy. Ja się napatrzyłem na takie dzieła i gdy padło pytanie "co pijecie?" bez zastanowienia palnąłem "margherita!". Pożałowałem tego bardzo w chwili, gdy zetknąłem usta z oszronioną (sic!) częścią kieliszka i tegoż wychyliłem. Do tej pory, a minęło już jakieś szesnaście godzin, zastanawiam się jak ludzie mogą pić takie świństwo. Degustatorem drinków nie jestem, ale to najgorszy trunek jaki w życiu piłem. Ohyda! Czym prędzej zachęcony błękitnym kolorem kamikadze postanowiłem, że zapiję nim właśnie ten okrutny smak... Aż kilkakrotnie zapiłem i tak się jakoś złożyło, że nagle wylądowałem na parkiecie. Kolejna niespodzianka sezonu. Nawet już zaczynało mi się tam podobać i wtedy czar prysł. Musieliśmy się zbierać, gdyż towarzystwo zaczynało przysypiać. No cóż, może kiedy indziej... Na pewno zapamiętam tę noc, bo przez nią nie byłem w stanie pójść do pracy. Tak się rozchorowałem. Moja liderka przez śmiech wydusiła tylko "nie chodź już na urodziny w piątek". Całe szczęście, bo dziś w ogóle się nie widzę w roli konsultanta. Jakiegokolwiek. Mam za to uczucie, że moja głowa w środku wygląda jak mina Justyny na zdjęciu. Fiksum-dyrdum.

wtorek, 15 września 2009

make the girl dance.

Lucyna i Grzegorz to bardzo spokojne małżeństwo. Ostatni raz pokłócili się wybierając kolor szczebelków do pierwszego łóżeczka ich córy - teraz dwudziestoletniej - Sabiny. Ojciec z wykształcenia jest stolarzem/blacharzem a matka nigdy nie pracowała, choć uważa, że zajmowanie się domem to bardzo wymagające zajęcie. Głową rodziny jest Grzegorz i dzięki niemu mają co do gara wsadzić, bo to on pracuje w składnicy materiałów łatwopalnych i gumowych. Przez dziesięć godzin kluczy pomiędzy kupami zużytych rupieci i szuka sposobu na wyrwanie się z tego bagna... Sabinka w tym roku ukończyła liceum profilowane na kierunku kosmetologia, o specjalności tipsy. Ma ambicje, chce iść na studia, ale musi rok od nauki odpocząć i wziąć się za pracę by przez pierwszy semestr na uczelni mieć za co żyć. Chce studiować europeistykę. Ciągnie ją do świata. Rodzice wychowali ją na porządną dziewczynę. Nigdy nie wraca do domu po godzinie 22 a wszyscy jej znajomi i koleżanki są ściśle kontrolowani przez rodzicieli. Sabina kolegów nie ma, bo mama uważa, że jest jeszcze za młoda do żeniaczki a z takiego koleżeństwa to mogą tylko problemy być. Córka, żeby nie podpaść rodzicom w pełni się z tym zgadza i całe dnie spędza w swoim małym pokoju naprzeciwko kuchni. Pokój urządzony jest skromnie: jedna trzydrzwiowa szafa w połowie i tak zapełniona książkami, gdyż ubrań Sabina nie kolekcjonuje, tapczan z powycieranymi brzegami, gdzieniegdzie nawet gąbka przez szmatę przebija i biurko. Bez komputera, bo uzależnia. Sabcia (tak nazywają ją rodzice) wraz z Lucyną spędzają dnie na przeglądaniu ogłoszeń o pracę w lokalnych gazetach. Pierwszy tydzień poszukiwań spełzł na niczym i matka już nawet trochę się podłamała, lecz nie dała tego po sobie poznać.
- Grzegorz, co my z nią zrobimy jeśli ta praca się nie znajdzie? Przecież nie może tak siedzieć w domu całymi dniami, bo nam już całkiem skapcanieje. Może jakiś Twój kolega potrzebuje pracownicy? - zapytała strapiona żona.
- A dajże spokój. Tydzień minął dopiero. Na pewno coś się wkrótce znajdzie. Jeśli nie to wyśle się ją do babki, do Łazisk. Tam se odpocznie i nabierze sił. A i nam będzie lżej bez niej.
- Co Ty wygadujesz?! Ja córki na wieś nie pośle!
Grzegorz bardzo się zdziwił słysząc stanowisko żony, bo to przecież Lucyna właśnie ze wsi pochodzi i to jej matka na wsi mieszka. Nie wdawał się w dalsze dyskusje tylko posłusznie pomaszerował do pracy z nadzieją, że przez kolejne pachnące dziesięć godzin zdoła coś wymyślić. W tym czasie jego kobiety dalej przeglądały dziennik z nadzieją, że w końcu coś ciekawego znajdą. Istotnie, około godziny 12:40 udało się. Na trzeciej stronie widniało ogłoszenie, że poszukuje się telefonistki do dużej korporacji.
- Sabina, toż to praca w sam raz dla Ciebie! - wykrzyknęła mama. Masz taki aksamitny głos, na pewno klienci chętnie będą z Tobą rozmawiać.
Sabina jak zwykle niemrawa i przychylna z wymuszonym uśmiechem przytaknęła mamie i kazała dzwonić.
Nazajutrz Sabcia ubrana w swoje najelegantsze ciuchy maszerowała już na rozmowę wstępną. Dojazd miała kłopotliwy, bo z dwoma przesiadkami. Rodzice byli tym faktem trochę zaniepokojeni, ale z drugiej strony bardzo się cieszyli, że coś się ruszyło w sprawie. Sabina dała się poznać z dobrej strony i pracę dostała - miała się zjawić nazajutrz w stroju mniej eleganckim, gdyż taki nie jest wymagany i krępuje ruchy wybijając numer.
Nie napisała im esemesa z tą radosną informacją, bo rano ze zdenerwowania zostawiła a domu telefon. Poza tym rodzice pewnie i tak nie pozwoliliby jej go wziąć, obawiając się, że ją okradną w tramwaju. Sabina całą noc nie spała, tak była tą pracą podniecona. Czuła się bardzo doceniona. Wiedziała, że da sobie radę. Chciała udowodnić rodzicom, że potrafi sobie poradzić.
Pierwszy dzień w pracy obfitował w liczne problemy i niewiadome, lecz skromna dziewczyna zawsze w razie wątpliwości biegła do swojego przełożonego, który był dla niej bardzo wyrozumiały. Wyszli nawet razem na przerwę. Andrzej miał w ręce papierosa, którego sam sobie w domu przygotował. Poczęstował nim Sabinę, lecz ta skrzywiła się i grzecznie odmówiła.
- No weź. Zobaczysz, że lepiej ci się będzie pracowało, jak sobie zapalisz.
A ponieważ Sabcia była z godziny na godzinę coraz ambitniejsza skusiła się. Zaciągnęła się porządnie, choć nigdy wcześniej tego nie robiła. Zakasłała głośno a Andrzej zaśmiał się nikczemnie. Dziewczynie zakręciło się w głowie, wszystko zaczęło się dziwnie rozmazywać, jakby było za mgłą. Nim się spostrzegła była już w jakimś pokoju bez okien . Przestraszyła się prawie na śmierć. Zaczęła szarpać za klamkę, lecz drzwi były zamknięte z drugiej strony. Waliła w nie rękami z całej siły bezskutecznie. Usiadła na ziemi i zaczęła płakać. Wtem ktoś przekręcił klucz w zamku - w drzwiach stanął Andrzej z groźną miną. Wszedł do pokoju szybkim krokiem, nogą zatrzaskując za sobą drzwi. Silnym szarpnięciem podniósł za rękę Sabinę i przycisnął ją swoim ciałem do ściany. Jedną ręką zatkał jej usta a drugą zerwał z niej spódnicę...
Po zakończonej pracy Sabina wyszła przed budynek z rozmazanym makijażem, ciągnąc po ziemi torebkę. Nagle zauważyła przed sobą lśniącego Fiata 126p z zapalonymi reflektorami i jakiegoś mężczyznę opierającego się o maskę. Światła ją raziły, więc nie mogła rozpoznać twarzy. Gdy była coraz bliżej niego jej przerażenie rosło.
- Sabina, zaczekaj. Przyjechałem po ciebie!
- Tata?! - zapytała zdziwiona Sabina.
Podbiegła do niego i przytuliła z całych sił.
Przez całą drogę do domu milczeli. Dopiero gdy ojciec zaparkował przed blokiem samochód wyszeptała: zgwałcił mnie...

Taka historyjka mi się nasunęła, gdy wczoraj wychodząc z pracy zobaczyłem Malucha z szoferem.

niedziela, 13 września 2009

po.

Świetnie - napisałem cały post, jakimś niefartem usunąłem jego zawartość i jak grom z jasnego nieba spadło na mnie autozapisywanie... W każdym razie (mój ulubiony zwrot jako konsultanta) chciałem przekazać, że dziesięciogodzinna podróż pociągiem w wieku 23 lat pozwoliła mi na odnowienie sentymentalnych wspomnień związanych z wyjazdami na kolonie/obozy. Ten klimat, kiedy na dworze zapada zmrok a ja z torbą przy nodze oczekuję aż brudny pociąg nadjedzie i zrobi się zamieszanie. Za młodu jakoś nigdy nie było problemu z tym, żeby odnaleźć właściwy wagon i przedział oraz spokojnie w nim zasiąść. Tym razem było inaczej. Na ten czas, kiedy pociąg do Międzyzdrojów zajechał na peron drugi dworca w Katowicach, w naszych głowach zrodził się taki niepokój, że nawet głośno wykrzykiwane (a można wykrzykiwać cicho?) obelgi nie były w stanie go uciszyć. Ów zamęt oczywiście spowodowany był niemożnością znalezienia naszego miejsca wśród tych jakże luksusowych. Przerażenie dodatkowo potęgowała wisząca nad nami ewentualność odjechania składu z nami stojącymi... na peronie. Szczęśliwie los skierował nas na właściwe tory i gdy rozłożyliśmy swoje jednorazowe prześcieradła, zapakowane w niebiodegradowalną folie sygnowaną wyśmienitą marką "Wars" wszystkie smutki odeszły w niepamięć. Już prawie byliśmy nad morzem... Nad morzem, jak się powszechnie uznaje, jest baardzo miło. Tym razem też było - taka jest oficjalna wersja i jej się będę trzymał. Po tej wycieczce będę miał znów co wspominać: pierwszy raz piłem piwo na plaży w przystojnym towarzystwie i nawet policjant, który mógł w każdej chwili wyrosnąć spod piachu i wlepić mi mandat nie zepsułby tej pięknej chwili. Na pewno zapamiętam ją na długo.

piątek, 11 września 2009

być kobietą.

To nie jest (kolejny) szowinistyczny post na temat tego jak kobieta ma ciężko w życiu. Po prostu chciałem obiektywnie przedstawić, co może płeć piękną spotkać a mimo to wciąż chodzi uśmiechnięta i zadowolona. Na przykład "w pociągu". Ci, którzy podróżują, niekoniecznie często, bo to zazwyczaj reguła, wiedzą jak wygląda toaleta w wagonach taboru Polskich Kolei Państwowych. I nie ma znaczenia, czy to IC czy druga klasa osobowa. Choćby nawet ktoś miał rozwolnienie (a miałem nie wspominać nic o kupach...), nie trafiłby do dziury, zwanej też muszlą klozetową i wypróżnił się obok nie miałoby to zbytniego wpływu na krajobraz, który się rozpościera po otwarciu drzwi tegoż malowniczego pomieszczenia. Wreszcie przychodzi ten moment, kiedy kobieta i jej Monatsblutung (podszkoliłem się z niemieckiego) biorą górę. W ten czas nie ma siły, więc trzeba skorzystać z łazienki. Szczerze powiedziawszy, w takich warunkach odechciałoby mi się wszystkiego a co dopiero myśleć jak tu się ustawić, żeby przypadkiem czegoś (i siebie przy okazji) nie pobrudzić. Dodatkowo z całych sił trzymałbym kciuki, żeby akurat w kluczowym momencie skład nie wjechał na zwrotnice... Tych parę zdań pokazuje jak silne psychicznie są kobiety. Mimo to mężczyźni wciąż są dla nich kolejnymi kłodami pod nogami. Inny przykład kiedy to kobieta wyprowadzona z równowagi mimo wszystko zachowuje resztki przyzwoitości i jako broni używa jedynie riposty słownej. Na plaży zawsze jest jakaś garstka ludzi a jeśli są to Polacy to przynajmniej jedno z grona zawsze ma ustawione receptory słuchu w pozycji "odbiór szelestu gazety z koca na drugiej stronie plaży". W tej sytuacji nawet gorliwi użytkownicy aparatów słuchowych firmy Super Szept usłyszeliby reprymendę płynącą z ust nastolatki w sile wieku, czyli "płaskiej siedemnastki". Mianowicie wykrzyczała ona co sił w ustach do swojego kompana: "Czy ja ci, k****a, wpycham piasek do penisa?". Hmm, boję się pomyśleć co ów jegomość jej zrobił, ale panna była dosyć mocno poirytowana. Grozy dodaje fakt, że dwadzieścia centymetrów od niej leżał drugi dżentelmen, który jak sądzę mimochodem był naocznym (o Boże!) świadkiem całego zajścia. Dziewczyna wypuściła ze swych ust jeszcze kilka inwektyw w kierunku winnego młodzieńca a potem jak gdyby nigdy nic położyła się pomiędzy kolegami.

wtorek, 1 września 2009

wszędzie te paczki.

Już od dawien dawna zastanawiam się dlaczego mój listonosz zawsze jest taki... zmierzły. Gdy słyszę w słuchawce domofonu jego "Poczta, polecony" wiem, że gdy wejdzie na to czwarte piętro nie będzie miły. Myślałem sobie, że jeśli jego praca tak mu nie odpowiada to przecież zawsze może ją zmienić. Do wczoraj nie wiedziałem jakie mogą być przyczyny jego zażenowania. Dzisiaj, po zakończeniu Listonosza moje wyobrażenie na temat pracy listonosza trochę się zmieniło. Co prawda akcja powieści (?) ma miejsce w trochę innym realiach, lecz zawód ten sam, co nie? Książka oparta jest na faktach z życia Bukowskiego, więc tym bardziej można jej użyć jako źródła. Chinaski, alter ego autora, ma przej****e przez cały okres trwania umowy. Jak w większości przypadków kierownik czepia się go o byle pierdołę a gdy w końcu uda mu się opuścić budynek poczty z torbą ważącą tonę to ludzie jeszcze bardziej zaczynają mu działać na nerwy. Rozumiem człowieka, bo gdyby mnie się ktoś co krok pytał "czy mam coś dla niego?" też dostałbym do głowy. Bohater jest tak styrany, że jak wraca to domu to potrafi tylko przytulić się do swojej kobiety i zasnąć. Henry, bo tak nazywa się Chinaski, ma pewną cechę, której mój listonosz na pewno nie ma. Jest kochankiem - uwielbia kobiety, co rusz ma jakąś nową. Jest maniakiem i nie ma problemu z tym, żeby zaspokoić swój popęd. Niestety pewnego razu trafia na taką pannę, która wręcz go gwałci. On wraca do domu po dwunastogodzinnej nocnej zmianie a ona chce tylko jednego. Bukowski może do najprzystojniejszych nie należy, ale ten co mi polecone znosi na amanta też nie wygląda - z drugiej strony kto go tam wie. Henry lubi sobie też wypić, dlatego często jest w pracy na kacu. Okej, ale czy teraz mój listonosz może czuć się usprawiedliwiony wiedząc, że ja wiem co tam się na tej poczcie wyprawia? Nie sądzę. Listonosz służy społeczeństwu i musi godnie reprezentować państwo - każda przesyłka ma być dostarczona na czas i do rąk własnych, nie ma prawa zostawiać awiza, bo mu się nie chce wejść na górę. Przeto uważajcie gdy otwieracie drzwi pracownikowi poczty, ponieważ nigdy nie wiadomo jaka gadzina w środku, weń siedzi. I pamiętajcie - Wy też możecie mieć wpływ na jego zwolnienie - wystarczy złożyć skargę a pójdzie taka fleja na bezrobotne.