poniedziałek, 26 kwietnia 2010

nie!

Wyjaśnijmy to raz na zawsze: nie mieszkam w Radzionkowie! Tym samym nie jestem mieszkańcem Radzionkowa, Radzionkowianem, Cidrokiem. Mieszkam w Bytomiu. By-to-miu. Mój kod pocztowy do 41-933 Bytom. Rejestracja samochodowa to SY. Pomijam już fakt, że w dowodzie mam wpisane Bytom. Na potwierdzenie tych słów, z pomocą Google Maps, poniżej przedstawiam wizualizację odległości jaka dzieli mnie od tablicy oznajmiającej wjazd do miasta Radzionków.

Punkt A to parking, najdalej wysunięty, z którego teoretycznie jest najbliżej spod mojego domu do Radzionkowa. Punkt B to miejscw, w którym znajduje się wspomniana wcześniej tablica. Wyraźnie widać, że jest to odcinek o długości 600 metrów. Co do tego nie ma wątpliwości. Myślę, że wystarczy tych dowodów. Teraz czekam na przeprosiny...

środa, 21 kwietnia 2010

iPad(ł).

Już chyba powszechnie wiadomo, że produkty Apple, mam głównie na myśli iPhone'a, mają jakieś niedociągnięcia, które stanowią mniejsze lub większe niedogodności w użytkowaniu ich. Oczywiście najnowszy wynalazek, czyli iPad również nie jest ich pozbawiony. Wspaniały naród, jakim niewątpliwe są Amerykanie robił w pory od czasu, gdy poznał datę premiery rynkowej gadżetu. Nie pojmuję takiego zachwytu produktami Jobsa. Może widzieliście porównanie iPada z... kamieniem. Tak, kamieniem. Takim zwykłym, który można znaleźć w lesie. Te dwa przedmioty różnią się między sobą tylko dwoma posiadanymi funkcjami: tablet ma ekran dotykowy a kamień ma wielozadaniowość. Innych, podstawowych umiejętności nie posiadają. iPad jest tak pożądany, że w Colorado pewien mężczyzna w wyniku rabunku oprócz urządzenia stracił także część małego palca u ręki, w której trzymał reklamówkę. Może to prawdziwa historia a może tylko bajka. W każdym razie potwierdza regułę, że wszyscy (no, może większość) w Stanach uważają najnowszy produkt za must have. Wszędzie o nim teraz głośno. Nawet w Polsce. W sieci Plus jest/był konkurs, w którym główną nagrodą była możliwość testowania iPada. Już widzę tą liczbę uczestników... Okej, na pierwszy rzut oka widać, że to tylko rozdmuchany do niepoprawnych rozmiarów iPhone, ale nie omieszkałbym się nim pobawić. Wiadomo, że zawsze warto wypróbować jakąś zabawkę. Pomijam cenę, która w Stanach wynosi ok. 500$ i jeśli weźmiemy pod uwagę nie wiadomo skąd biorący się drastyczny wzrost ceny w naszym kraju można liczyć na kwotę grubo powyżej 3000 zł. A myślałem, że to miał być tylko konkurent dla czytnika e-booków Amazona. Jeszcze jedna ciekawostka na koniec. Funkcja, której istnienia w takim urządzeniu nikt by się nie spodziewał - drukowanie...

sobota, 17 kwietnia 2010

bo.

LARA STONE, 27, Mierlo, Netherlands

What is the best thing about your body?

LARA: I guess you want me to say my boobs, but I don’t like them that much. They get quite painful.

I
to jest bardzo dobre usprawiedliwienie dla wszystkich posiadaczek sportowego... wyposażenia. Poza tym tak naprawdę mężczyźni wolą umiarkowane. Właściwie to teraz nie czas, aby się nad tym rozwodzić, ale myślę, że do tematu powrócę. Chciałem tylko opublikować cytat zaraz po przeczytaniu go. Aha, wg. Wiki Lara ma w biuście niby "tylko" 84 a w amerykańskiej skali to "już" wychodzi na 33C... Ciekawe kiedy jest to painful. Nie wiem co o tym myśleć.

wtorek, 13 kwietnia 2010

legenda.

W tym (ul. Kochanowskiego) miejscu na poważniej zaczęła się moja przygoda z kolarstwem górskim. U pana o nieznanym nawet do teraz nazwisku kupiłem rower, który po prostu mi się podobał a niekoniecznie jest/był popularnej marki, choć mogłem wybrać po prostu Meridę. Skusiły mnie szesnastoszprychowe koła, która później okazały się największym przekleństwem. Ich wytrzymałość na wpływ sił wynikających ze zbyt szybkiego (w ich, tych kół, mniemaniu) najechania na jakąkolwiek przeszkodę była równa zeru i kończyło się to najprościej w świecie wyrwaniem szprychy z nypla. W szczęśliwych wypadkach udawało się dojechać do domu ze scentrowanym kołem i nieaktywnym hamulcem, w innych trzeba było rower prowadzić. Krew mnie zalewała, gdyż moje zdolności manualne oraz brak urządzeń technicznych uniemożliwiały mi własnoręczne usunięcie usterki a poza tym rower wciąż był na gwarancji, więc ani mi to w głowie było, by się tym samemu zajmować. Kłopot polegał na tym, że mój domu od głównej siedziby firmy RB Rowerek dzieli dosyć spora odległość, której niestety nie sposób pokonać pieszo pchając rower, w wyniku czego średnio raz na 10 dni musiałem go tam zawozić samochodem. Następnie czekałem kilka dni, dzwoniąc nader często celem dowiedzenia się "czy już zrobione?". Zazwyczaj oczywiście była jakaś wymówka, że to albo tamto i zamiast spokojnie jeździć siedziałem w domu, i zastanawiałem się kiedy odzyskam sprzęt, żebym znów mógł go uszkodzić. I tak wyglądała moja pętla. Tylko pory roku się zmieniały. W końcu poszedłem po rozum do głowy i złożyłem (a raczej powiedziałem z czego złożyć) nowe, porządne koła i do tej pory nie ma z nimi żadnego problemu. Z Katowic! Ale cały fenomen firmy Rowerek opiera się na wszechwiedzącym sprzedawcy, nie mylić z ekspertem, zwanym w pewnych kręgach Balayage. Pseudonim wziął się od tego czegoś co miał na głowie, popularnie zwanego fryzurą. Myślę, że tak naprawdę jest/był wspaniałym specjalistą ds. rowerowych i tylko przy nas udawał głupka, żeby nam nie było przykro, żebyśmy się nie czuli niedokształceni. Jego zapewnienia "to dobre jest" powodowały, że każdą część, którą proponował kupowałem w pełni szczęścia, iż mogę być jego klientem. Zresztą to hasło również przeszło do historii, choć niestety zostało niechybnie zastąpione przez inne wulgarne - nie będę przytaczał. Pewnego razu, w towarzystwie Czesława, weszliśmy do sklepu dokonać kolejnego znakomitego zakupu. Oczywiście w świetnym humorze przywitał nas pana Balayage. Nic nie zapowiadało dramatu jakim miał zaraz nastąpić. Było to ciepłą porą, na dworze bawiły się dzieci. Pech chciał, że przedmiotem ich hulanek stał się zsyp węgla do piwnicy, taki z metalowymi blachami na wierzchu. Kiedy sprzedawca usłyszał rumor dochodzący sprzed sklepu wstąpił w niego demon. Wydarł się na dzieci takim oto pytanio-rozkazem: "Nie masz co robić?! Na trampolinie se poskocz!". Nie ma sposobu by oddać prawdziwy charakter tego pana. Tracąc z nim kontakt poczułem jakbym stracił dobrego znajomego. Dziś postanowiłem coś w tej sprawie zrobić i pomimo iż, od dłuższego czasu zaopatruję się gdzie indziej, udałem się do Rowerka. Już późno a wciąż nie mogę wyjść z żalu, że nie spotkałem tam Balayage'a.
Gwoli ścisłości: bohaterem opowiadanka nie jest pan o nazwisku widniejącym na paragonie fiskalnym. Dziękuję, do widzenia.

niedziela, 11 kwietnia 2010

trepy.

Chciałbym napisać dla wszystkich dziewcząt, które to przeczytają poradnik jak wybrać się na owocne zakupy z obuwiem w tytule. Niestety, pomimo sporego doświadczenia jako osoba towarzysząca nie mam gotowego przepisu. Właściwie to chyba nawet taki nie ma racji bytu. Zwykle przed jakimkolwiek zakupem, którego nie można skonkretyzować, np. chcę Scotta Scale 10, mamy pewne wyobrażenie o tym, co chcielibyśmy mieć. Wychodzimy z domu pełni radości i energii, że znów będziemy mogli wydać pieniądze a następnie cieszyć się z danego dobra. Niestety nierzadko bywa tak, że już na miejscu sytuacja nie jest taka jakiej się spodziewaliśmy i w zasadzie nic, co znajduje się na półkach nie spełnia naszych oczekiwań a już na pewno nie dorównuje naszemu domowemu wyobrażeniu. Czasem udaje się pójść na kompromis i wybrać inną rzecz, która potencjalnie nas usatysfakcjonuje choć tak naprawdę cały czas będziemy mieli w głowie ten wymarzony produkt. Sytuacja taka jest najbardziej dramatycznia w momencie, gdy chodzi o obuwie codzienne. Po prostu nie może być tak, że zakładamy na nogi byle co, żeby tylko dokonać jakiegoś zakupu i zaspokoić potrzebę. Buty rządzą się swoimi prawami. Dlatego też nie należy przed wybraniem się na rajd szczególnie dużo o nich myśleć, gdyż prawdopodobieństwo, iż spotkamy te idealne jest nieskończenie małe. Tak więc jedyne, co mogę radzić to po prostu iść do sklepu, znaleźć jakąś parę, która w miarę ładnie wygląda i ją pokochać. Inaczej to nie zadziała. Jak sądzę ta prawidłowość nie zachodzi tylko w sprawach odzieży. A co dla facetów? Chodaki zwane trepami i dres.