niedziela, 26 lipca 2009

consigliere.

Czy ja mógłbym zostać gangsterem? Pewnie nie, bo teraz są już tylko mafie. Ale tak hipotetycznie, wyobrażam sobie, że jestem. Takim pojedynczym. Nie mam żadnych kontaktów, nie współpracuje z innymi gangsterami, sam zaczynam wszystko od początku. Jak sądzę każdy bandzior ma przy sobie pistolet. Skąd u licha wytrzasnąć pistolet. Już na samym początku takie schody. Wiem! Na razie wystarczy zabawkowa imitacja. W telewizji roi się od akcji pełnych sukcesu z takimi sprzętami. Jak już się dorobię to kupię coś lepszego - najlepiej .44. Okej, broń już mam. Teraz muszę wynaleźć sposób, w jaki w ogóle się wzbogacę. Myślę, że najprościej będzie zacząć od haraczy. Znam taki sklep z różnym badziewiem do domu: rureczki, uszczeleczki, farbeczki, spłuczki i inne barachło. Ekspedientką (nie mylić z ekspertem) jest taka tępa babka, która nawet w pogodny dzień ma minę przestraszonego dziecka, które spadło z huśtawki. Myślę z łatwością bym ją przekonał (a przecież już mam argument), żeby codziennie odkładała dla mnie 10% utargu. To byłaby uczciwa cena za nie zrujnowanie jej cudownego sklepiku. Suma to nie robi wrażenia, ale od czegoś trzeba zacząć. Potajemnie założyłbym jej podsłuch pod ladą a ona niczego nie świadoma pewnego razu wypaplałaby cała swoją tragedie swojej pożal się boże koleżaneczce, która prowadzi warzywniak. Ha! Tym sposobem złowiłbym kolejną ofiarę. Każdym kto stałby się świadkiem moich wyłudzeń byłby jednocześnie moją ofiarą. Taak, gdyby moje wpływy sięgnęłyby targowiska, mógłbym w końcu kupić porządny gangsterski wóz. Przecież każde targowisko to kupa szmalu - 10% od każdej budki daje już okrągłą sumę. Czarny Cadillac byłby odpowiedni. Kiedy kontrolowałbym tak dochodowy interes mógłbym podkupić sobie jakiegoś frajera, żebym sam nie musiał się fatygować po odbiór kasy. Mieć służącego to już coś. Pieniądze wydawałbym głównie na kolacje z dziewczynami i różne z nimi zabawy. Właściwie nic więcej robić bym nie musiał. Mój przyjaciel zająłby się wszystkim - pieniądze spływałyby na moje konto. Nie miałbym z nikim kontaktu, więc policja nie mogłaby nic podejrzewać. Sądzę, że żaden z marnych sprzedawczyków by nie sypnął. Za bardzo boją się o swoje tyłki. Byłbym ustawiony. Jedyne co mogłoby mnie zdradzić to listonosz. Ten ch***k zrobił się taki ciekawski, że ciągle wchodzi na górę doręczać nic nie warte przesyłki, bo myśli, że znów zobaczy to, co raz niechcący objawiło się jego oczom. Jedna z moich "przyjaciółek" z przyzwyczajenia otworzyła drzwi bez stanika. Już wiem jak to będzie. Zasrany szpak doniesie glinom, że coś jest nie tak a te oczywiście zawsze wtykają nos w nieswoje sprawy. Przyjadą tym swoim rozklekotanym radiowozem i zaczną węszyć. A pies jak już zacznie to zawsze coś znajdzie. No i cały plan weźmie w łeb. Przyjdą do mieszkania i na oczach wszystkich sąsiadów wyprowadzą mnie skutego. A wtedy ja, odziany w swoją satynową piżamę zapytam jednego z nich: "Did you fuck my wife?".

sobota, 25 lipca 2009

white satin.

Pływaczki to tipsiary a kolarze są garbaci. Jednak zacznijmy od początku. Jak sądzę dwa moje ulubione sporty, te które z największą przyjemnością uprawiam, to pływanie i jazda na rowerze. Zazwyczaj nie daję z siebie wszystkiego przez dłuższy czas, ale zgodnie z maksymą "live fast, die young" czasami dzieje się inaczej. W związku z tym postanowiłem wymyślić coś, aby wysiłek był mniejszy a rezultaty choć trochę bardziej widoczne.
Pewnego razu podczas miłego plażowania zostałem upomniany, iż długość moich paznokci mogłaby przyprawić kogoś estetycznego o torsje. Dziś podczas kąpieli zaświeciła mi się żaróweczka (zupełnie jak Archimedesowi) . Tak, paznokcie muszą być jak najdłuższe, byleby tylko butów nie rozdarły. Te dodatkowe milimetry wytworu naskórka pozwolą uzyskać o setne sekundy lepszy czas na tym krótkim dystansie, jakim jest odległość boi od brzegu. Ci bardziej zdeterminowani oczywiście mogą zastosować wersję maxi, czyli długaśne knykcie u rąk, ale tylko pod warunkiem, że nie podróżują środkami komunikacji miejskiej. Dziewczęta mają się o tyle łatwiej, że mogą sobie zafundować wspomniane wcześniej tipsy. Metodą empiryczną znajdą optymalną ich długość a kosmetyczka zgarnie kupę bezsensownie wydanej kasy. No cóż, czego się nie robi dla sportu.
Jazda na rowerze to oczywiście również bardzo wymagające zajęcie. Przy takiej pogodzie, jaka nam obecnie panuje potrzeba wiele samozaparcia, żeby w ogóle wyjść z domu i postawić nogi na pedałach. Sytuacja ulega pogorszeniu wraz z kolejnymi kilometrami kiedy to wzniesienie zdaje się ciągnąć do nieba. A gdy ostatkiem sił uda się na nie wdrapać trzeba wciąż mocno pedałować, bo wiatr stwarza opór o sile czterdziestotonowej ciężarówki i wcale nie pomaga fakt, że jest z górki... Także łatwo nie jest. Tymczasem ja wciąż będąc w wannie wymyśliłem kolejny innowacyjny sposób na ułatwienie sobie jazdy poprzez ulepszenie "postawy aerodynamicznej" jeźdźca. Na załączonym obrazku (A. Contador) widać dużą lukę pomiędzy końcówką kasku a częścią piersiową kręgosłupa kolarza. Według mojej teorii, gdyby specjalnymi ćwiczeniami spowodować nienaturalne wygięcie kręgów w kierunku "do tyłu", obszar w którym opływające powietrze powoduje niekorzystne zawirowania mógłby zostać zniwelowany, a na pewno zmniejszony. Zatem polecam wszystkim dyrektorom, prezesom i działaczom, żeby do swoich klubów rekrutowali jedynie młodzików z wadą postawy, którzy trzydzieści sześć procent swojego wolnego czasu spędzają przed komputerem, siedząc na jednej nodze, śledzą wyniki wielkich tourów.

Prawda, że moje pomysły są bardzo niekonwencjonalne? Bo nie sztuka w tym jak polepszyć czas coś odejmując, lecz dodając.

sobota, 18 lipca 2009

ty masz auto?

Najbardziej rozrywkowy grill w historii Kuźni MT (chyba można tak napisać, nie?). Na początku było bardzo grzecznie, wszyscy doglądali kiełbasek i wykłócali się o te właściwe a przypalone zrzucali na ziemię. Nie wiem czy z odrazy, czy dlatego, żeby któryś z kolegów przypadkiem nie nabawił się niestrawności. Zabawa trwała w bardzo sprzyjającym otoczeniu: Lidla, w którym półki urywają się pod naporem niemieckich maszketów, Światu Alkoholi oraz drogi publicznej, która mogła umożliwić szybkie dotarcie do nas zmotoryzowanego oddziału policji, czyli tzw. "suki". Na szczęście nie pofatygowali się, pewnie z powodu naszego licznego grona. Do północy było miło i o śpiewie się mówiło, kto ma piątkę a kto nie. Później jeden przycichł, niby zmęczony. Okazało się, że zbierał siły na tragiczny w skutkach atak na współimprezowiczów. Straty są następujące: podbite oko, siniak w okolicach obojczyka, spuchnięta warga, ugryzienia koło łokcia, strup na kolanie i łokciu. W sumie tylko dwóch mężczyzn nie odniosło obrażeń a kobiety uszły z życiem. Po dłuższym czasie udało się "świra" uspokoić, lecz nie ostatecznie, gdyż po spacerze na świeżym powietrzu powrócił on z dodatkową energią. Mój wniosek jest taki, że nie należy naigrawać się z kierowców samochodów małolitrażowych. Nigdy nie wiadomo, czy po alkoholu im nie "odpie****i".

wtorek, 14 lipca 2009

n-k.

Pamiętacie jeszcze Naszą-Klasę? Jak się dobrze poszuka to można znaleźć prawdziwe rarytasy. Wczoraj z nudów obejrzałem całkiem przyzwoite (miło się na nie patrzało) zdjęcia kolegi z "Moją" zrobione podczas jakiegoś wesela. Okej, w porządku. Obeszło się bez okrutnych opisów. Najpiękniejsze jest zawsze ukryte i tak oto pod jednym ze zdjęć znalazłem pewnego komentującego, którego galeria ową perełką była. Już nie chodzi o to, że jej głównym przedmiotem była dziewczyna o gabarytach małego sejfu, ale o tytuł albumu, który zdjęcia zawierał. "Moja kocia i ja". Zacząłem się zastanawiać nad genezą tegoż pięknego pseudonimu i wpadłem na dwie możliwości. Przezwisko to może pochodzić od słowa koc, czyli takiej płachty wykonanej z materiału, którą się przykrywamy gdy jest nam zimno lub leżymy na nim, gdy jest gorąco. W tym wypadku koc może zatem wskazywać na masochistyczne zapędy tego kogoś, kto zwie się "ja". Tak sobie to wyobrażam: on mówi "kocia, zimno mi", tymczasem ona zwala się na niego całym cielskiem i już zimno nie jest. Cóż z tego, że kości pogruchotane. Drugi semantyczny punkt widzenia określiłby "kocię" jako małego kotka a raczej kocicę, taką która lubi się łasić. Tak czy owak znów sprowadza się to sadystycznych pragnień. Wiem, że to co piszę może się wydawać chore, ale nad innymi możliwościami nie chce mi się zastanawiać. Bo i po co, skoro te w miarę szybko wpadły mi do głowy. I tak wspaniałe "moja dupa na plaży" mojego autorstwa bije wszystkie opisy na łeb. Ha! Jak to mówią w amerykańskich filmach - "you sick fuck". Miłego dnia.

poniedziałek, 13 lipca 2009

on jest wszędzie.

Trochę niezręczna sytuacja. (Jeszcze nie mój) wujek Stanisław proponuje mi wódkę przed pójściem spać. Oczywiście ja od alkoholu nie stronię, od tego darmowego tym bardziej. Jedyne co mogłoby mnie powstrzymać przed wychyleniem tego jednego kieliszka to obecność (jeszcze nie moich) dziadków, którzy na temat alkoholu mają bardzo negatywną opinie, czyli "nie!". Kolejną przeszkodą mógłby być wydłużony czas oczekiwania na tenże alkohol, ale to również w żaden sposób na mnie nie wpłynęło. Kiedy w końcu kieliszki były pełne i męska część obecnych sięgnęła po nie niepewnym ruchem w mojej głowie urodziła się nowa myśl. Co zrobię, gdy zaproponują kolejnego. Spojrzałem na Tą, która koło mnie stała i za rękę trzymała a myśl ta rozwiała się jak delikatny altocumulus. W jej miejscu pojawił się zardzewiały, cierniami przyozdobiony napis: "Nawet nie próbuj, bo Ci wpier***i". Na ten czas mózg mój przestał odczytywać komunikaty werbalne, żebym wypił drugiego, bo do domu prosto nie pójdę. Wystarczyło jedno spojrzenie w stronę mitologicznej harpii, jedno niewłaściwe zachowanie a głowa ma poturlałaby się pod ławkę i w tak pięknych okolicznościach przyrody przeleżała pewnie do jesieni, kiedy to za zamiatanie by się wzięli. Ale na szczęście mądra głowa nie zrobiła fałszywego ruchu i ciągle jest na miejscu. Tak czy owak harpie mają piękne włosy i atakują tylko tych, którzy "grają w ciemne karty". Za to był włoski szampan. Też doobry.

sobota, 11 lipca 2009

tasia.

Przydałoby się w końcu wyjechać za tą granicę. Nie w celach zarobkowych, turystycznie. Istnieje tylko jeden problem logistyczny a mianowicie kompletacja. Wyjeżdżam teraz na dwa i pół dnia w miejsce gdzie nikt nie dba o bagaż, ściślej pisząc o to, co się ma w torbie. Tymczasem ja przed wsadzeniem ubrań do torby toczę długie rozważania co właściwie jest mi potrzebne a czego absolutnie nie zabierać. Biorąc pod uwagę niską przewidywalność pogody należałoby wziąć jakieś odzienie deszczoodporne. W moim mniemaniu jest to bluza z kapturem, bo przecież najważniejsze żeby na głowę nie leciało. Pal licho, że bawełniana. Do tego systemem push dobrałem po jednym t-shircie na dzień (nie, nie przerwałem żadnego na pół), więc muszę uważać przy jedzeniu bym się nie upyprał, bo nie wypada w gościach z plamą siedzieć. Bielizna po jednej sztuce na dzień - już mocz trzymam pewnie, nie tak jak za dawnych lat. Sweter haftowany do kościoła, bo przecież Pan musi widzieć nas w najpiękniejszych strojach. Podążając tym krokiem prawdopodobnie będę miał spory problem przed wyjazdem na dłuższy czas. Nie jestem pewien czy dobrze pamiętam, ale za czasów kolonijnych miałem taki jeden sposób na "noszenie się". Dnia pierwszego, podczas walki o miejsce w szafce pokojowej ociągałem się leżąc już na łożu a kiedy wszystkie półki były już zajęte z udawanym żalem stwierdzałem, że ja swoje szmaty będę trzymał w torbie. Najlepiej pod łóżkiem, żeby się nie kurzyły. Tym samym dostęp do tych ubrań, które znajdowały się na samym dole torby był bardzo utrudniony. Jak to na koloniach, wszyscy starają się unikać problemów, więc i ja tak robiłem, chodząc tylko w tych ubraniach, które zdołałem spod tego łózka wyszarpać. I tak wszystkie laski chciały ze mną tańczyć na dyskotece... Czasem tylko mieliśmy słabe oceny podczas kontroli czystości, lecz to na pewno nie za sprawą mojej tasi. Myślę, że gdybym się wybrał w miejsce, gdzie pot nie dokuczałby mi nadmiernie, mógłbym zastosować podobną technikę. Powinienem tylko wymyślić dla niej jakąś nazwę. Może taś&goł?

piątek, 10 lipca 2009

pull my hair.

Okej, zgodzę się - licencjata już mam. Do magistra zostały dwa miłe semestry. Dwa poprzednie uczciłem sobie tym oto mixem, choć do końca nie jest pewne, że drugi semestr jest tak naprawdę za mną. Ja jednak sądzę, że tak. Jeśli już jesteśmy przy sądzeniu to równie dobrze w pewnym towarzystwie mógłbym rzec, że wnet jestem doktorem, choć w ogóle tego typu zajęcie mnie nie interesuje. Ale mógłbym tak powiedzieć, nie? Tak samo z chorobami można mówić. Boli, więc to pewnie będzie schorzenie X, lecz co mnie tam. Się badał nie będę, bo wiem lepiej i dobrze mi z tym. Ludzie będą słuchali tego co ja mówię. Gdybym jeszcze miał pręgi po biczu na plecach z pewnością bardziej by mnie żałowali. I choć to ból o sile uszczypnięcia niemowlęcia to płaczę i łkam jak noworodek, byle tylko ktoś zwrócił na mnie uwagę. Są poważne wypadki, ale lepiej otoczyć się opieką medyczną z byle powodu, gdyż to może być oderwanie się zastawki mitralnej z cechami aktywnego zapalenie wsierdzia - nigdy nie wiadomo. Tak ludzie robią. Cudują, oj cudują...

poniedziałek, 6 lipca 2009

last race.

To już chyba było ostatnie wesele z naszym udziałem w tym roku. Parę niedociągnięć się pojawiło, ale nie wpłynęły na ogólną wartość uroczystości. Na przykład podczas ceremonii ślubnej wszyscy byli tak zauroczeni Parą Młodą, że zapomnieli łożyć na kościół, proboszcz się obszedł ze smakiem. Na szczęście wóz był słuszny: 300C SRT-8. Można by szybko dojechać na noc poślubną. A my (ci z boku) ciągle piękni, młodzi i bogaci. Tańczyć nie umiemy/nie lubimy/nie tańczymy i mimo to ciągle jesteśmy szczęśliwi. Impreza pod znakiem "miała nas rozdzielić starość a nie twoje chlanie", czyli zdrowo. W końcu otoczenie zobowiązuje - Górnośląskie Centrum Rehabilitacji. Chyba jednak już nie tacy młodzi, bo odpadliśmy dosyć wcześnie. Nie jesteśmy tacy na ciepło odporni, pomimo szczupłych sylwetek. Jeszcze możemy siedzieć na jednym kreśle. Poprawiny to ubaw największy od lat x. Nieme filmy z czasów młodości wujostwa oraz naszego, jeszcze tego sprzed molestowania lalek i prania się nawzajem. Zero gbura.
Jeszcze mała zagadka. Dlaczego mam tak nisko spodnie:
a) bo się najadłem i mi bęben urósł,
b) bom szkapa i nie mają się na czym trzymać.

środa, 1 lipca 2009

sznurek.

Rozmowa na temat stringów. Czy wykładowca uczelni wyższej winien pojawiać się w pracy w stringach? Jeśli jest to atrakcyjna pani doktor, grubo przed czterdziestką i z miła aparycja (chyba już o tym pisałem...) to moim zdaniem jak najbardziej powinna. Dodatkowym argumentem są spodnie, które ze względu na materiał, z których je zrobiono ze wszystkimi szczegółami oddają anatomię bielizny a w naszym przypadku jej prawie-brak. W każdym razie męska cześć widowni, to znaczy studentów, nie ma nic naprzeciw a damska jedynie z zazdrości optuje za barchanami i kalesonami. I tym oto płynnym sposobem przechodzę do tematu stringów męskich, moich męskich. Po raz pierwszy i ostatni stringi dostałem bodajże w drugiej klasie liceum, z okazji dnia chłopaka. Na szczęście nie tylko ja a wszyscy brzydcy. Oczywiście nigdy, ale to przenigdy nie miałem zamiaru ich ubierać. Aż do chwili, kiedy pewnego ranka zaglądnąłem do szuflady z bielizną. Leżały w niej tylko jakieś stare potargane bokserki i te nieszczęsne stringi. Wziąłem te drugie, bo zawsze lepiej czymś coś zakryć. Pech chciał, że akurat tego dnia mieliśmy zajęcia na basenie. Na widok moich wspaniałych majtek cała klasa wybuchnęła salwą śmiechu, choć tak naprawdę zazdrościli mi odwagi i zdecydowania w określeniu swojej orientacji, czy coś. Później już nigdy więcej ich nie założyłem, nie wiem nawet czy jeszcze je mam, ale ze względów sentymentalnych pewnie gdzieś tam leżą w kącie, czekają na lepsze dni. Pogoda teraz taka urocza, więc stringi noszę. Ale nie takie zwykłe. Mam bawełniane gacie od piżamy i jak się robi duszno (nie mylić ze śląskim porno) w nocy, w łóżku, to stosuję strategię adaptacyjną i tak zwijam ich tylną część, że powstają stringi. Takie pseudo, ale zawsze to w tyłek chłodniej. Nikt oprócz Najświętszej Panienki tego nie widzi, czyli nie sieję zgorszenia, jak to czasem ma miejsce w przestrzeni publicznej. Niektórzy pewnie uważają, że są na myspace. com i wszystko im wolno. Aha, gdyby ktoś nie wiedział, jak wyglądają omawiane majtki to przedstawiam przykład z galerii Christy Renee. Oczywiście trzeba w myślach, bądź nie, zwinąć sobie tylną część tak jak to wyżej opisałem. Moja mowa będzie krótka: choć ci niewygodnie, załóż stringi, e!