poniedziałek, 20 września 2010

dualizm.

Dzisiaj w tramwaju siedziało dwóch ziomków. Na kolejnym z przystanków wsiadła dziewczyna. Jeden z kolegów popatrzał na drugiego z wymownym uśmiechem. Jak sądzę, drugi chłopak go odwzajemnił. To wszystko miało być aprobatą dla aparycji dziewczyny. Nie chcę generalizować, ale mieszkanki tejże dzielnicy raczej nie cieszą się poważaniem wśród mężczyzn. Przynajmniej ja otrzymywałem takie sygnały. Do sedna. Dziś zauważyłem, iż to jest naprawdę normalne. To, że chłopy za babami się oglądają. Pisze to dla tych, którzy w jakimś małym stopniu odczuwają poczucie winy. Nie musicie. Ale piszę to także dla zazdrosnych dziewcząt. Nie ma powodów do zazdrości a tym bardziej do prania torebkami po głowie. To jest przecież tak samo jak z samochodami. Powiedzmy, że jesteśmy w posiadaniu nowego modelu Tata (Taty?). Jesteśmy z niego w pełni zadowoleni i nie mamy ochoty zamieniać go na wóz innego producenta. Jednakowoż idąc radośnie po gazetę zauważamy wspaniały samochód - dajmy na to Subaru. Jest oczywistym, że szczęka opada nam na jego widok. Wlepiamy w niego gały o mały włos nie wpadając pod autobus. Niemniej jesteśmy świadomi jego wad i w głębi (oraz płytkości) serca nigdy byśmy naszej Taty nie oddali. Mniej więcej na takiej zasadzie działa oglądanie się za dziewczynami. Tak ogólnie, bez skupiania się na szczegółach. Mam nadzieję, że w miarę jasno się wyraziłem i nikogo nie urażę - proszę nie interpretować powyższych słów zbyt dosłownie. Jednocześnie sam nie zostanę posądzony o jakieś niemoralne zachowania i poniekąd nakłanianie do ich powielania. Czasem wystarczy wybrać się w sprzyjające okoliczności przyrody i łatwo można zapomnieć o innych modelach.

czwartek, 16 września 2010

lounge.

Cóż można począć, gdy każdego ranka sąsiad puszcza swoją ulubioną muzykę? Ja raczej należę do melomanów, ale słuchanie przez dwie godziny trzech kawałków na krzyż może być irytujące. W dodatku są to utwory z repertuaru Roberta M... Okej, nie są najgorsze, raz można posłuchać, ale nie siedemnaście. I jeszcze gdyby sytuacja nie powtarzała się codziennie... Chyba powinienem już znać słowa tych piosenek na pamięć, lecz na szczęście tak nie jest, bo najpewniej chodziłyby za mną przez cały dzień. Zdecydowanie wolę własną "płytotekę". Ha! To jeszcze nic. W sąsiedniej klatce kiedyś mieszkał koleś, który puszczał na cały regulator Marylina Masona. Był tak zdeterminowany, żeby wszyscy w promieniu 50 metrów również byli słuchaczami, że wszelkie formy sprzeciwu kończyły się groźbami śmierci a nawet rękoczynami. Na szczęście ta rodzina została przesiedlona do centrum Bytomia. A szkoda, że nie prosto do baraków... Pamiętam jak dziś, jak kiedyś czekałem pod klatką na kolegę (w niedziele rano, we wiadomym celu) i szedł ten... element. Poczułem na swojej szyi jego uścisk. Szczęśliwie okazał mi szczątki litości oraz pozwolił żyć. Musiał mnie pomylić z prowodyrem, który dzień wcześniej rzucił doń pewną inwektywę a ja byłem świadkiem. Pewnie uznał mnie za współwinnego... Niemniej żyję i mam się dobrze.

piątek, 10 września 2010

na emeryturze.

Na początku wypadałoby przeprosić za tak długą absencję. Niniejszym przepraszam i mam nadzieje, że stali czytelnicy nie zniechęcili się zbytnio. W każdym razie i'm wyraźnie back!
Przez ostatnie pięć dni odwiedziłem siedemnaście marketów spod znaku wielkiego 'ka' (nie mylić z dawnym niemieckim obozem pracy) zlokalizowanych od Dąbrowy Górniczej do Cieszyna. Często bywałem weń w godzinach przedobiednich, dla niektórych wręcz wczesnoporannych. I kto był najliczniejszą grupą potencjalnych klientów? E-me-ry-ci. Względnie renciści. Napisałem potencjalnych, ponieważ znaczna ich część po prostu szwendała się po sklepie, bez potrzeby zakupienia konkretnej rzeczy. Tylko chodzili i przewracali gały na widok bogatego asortymentu, pod którym półki się uginają. Wyglądali na tak zachwyconych, że najbardziej to im chyba brakowało oczu dookoła głowy, by to wszystko ogarnąć. W sumie spoko, niech sobie chodzą. Wciągu mojej półtoragodzinnej wizyty mijali mnie przynajmniej kilkakrotnie, jakby z nadzieją, że podczas kolejnego okrążenia coś się zmieni. Rozumiem, że po 10 latach siedzenie w domu może się znudzić, ale mi się chyba nie będzie chciało wychylać nosa w deszczowy ranek. Tym bardziej, że gdy nastanie (o ile dożyję) moja emerytura to niewykluczone, że zakupy będziemy robić wyłącznie przez Internet. Tymczasem są wśród nas jeszcze emeryci, którzy nie mają ani Internetu, ani marketu w stosownej odległości. Dopiero oni wykazują się kreatywnością w walce ze stetryczeniem...