poniedziałek, 30 marca 2009

swąd. swędzenie.

Jak mi wiadomo, mnoga liczba dzieci staje się ofiarą tego pasożyta, zwanego owsikiem. Dlatego też nie mam oporów by otwarcie oświadczyć, iż również byłem ofiarą tego obleńca. Co prawda osobiście tego nie pamiętam, jak większości istotnych wydarzeń z dzieciństwa, ale mama mówiła, że byłem. Jeden z fragmentów książki Kato-tata. Nie-pamiętnik, mojego prezentu walentynkowego, opisuje fakt wychodzenia robali na zewnątrz organizmu. I jeszcze dzieci same musiały sobie z nimi radzić. Może i dobrze, że ja nie pamiętam tej części swojego żywota. Natomiast obecnie mam bardzo podobne odczucie. Swędzi mnie niemiłosiernie kość ogonowa, zazwyczaj wtedy, gdy zakładam świeżą bieliznę. Wiem, że owsik może osiągać rozmiary do 1 centymetra (zależnie od płci), co może świadczyć o tym, że do proszku od czasu do czasu dosypywane są owsiki, gdyż ich średnia wielkość może być zbliżona do granulek środka piorącego. Większość z nich zapewne umiera podczas procesu wirowania prania, ale niektóre mogą być wyjątkowo silne i osiedlają się na odzieży. Następnie wraz z nią trafiają na nasze kości ogonowe, traktując je jak doliny, chroniące ich przed wiatrami z każdej strony. Zawirowanie powietrza zmuszają je do wgryzania się w skórę, by za wszelką cenę nie dać się zdmuchnąć. Nie znam skutecznego rozwiązania, ale na pewno nie jest nim zwiększenie częstotliwości wiatrów. Na pewno nie. Jeśli masz podobny problem, podziel się nim. Być może razem damy sobie z nim radę.

poniedziałek, 23 marca 2009

dlaczego hunter skacze tylko na mnie?

Po niedokończonej przygodzie z King's Bounty sięgnąłem ponownie po Fallout 3, który mimo wszystko nie jest dla mnie szczególnie wciągający, zresztą cała seria nigdy nie była. Wtedy kuzyn polecił mi Left 4 Dead. Gra stworzona na silniku Source a to już wróży bardzo dobrze - ci, którzy mieli do czynienia z Half-Life 2 (są tu tacy?) wiedzą o czym mowa. Więc jest to niby mulitplayerowy mod do HL2. Gracz wciela się w jednego z czterech Ocalałych, którzy ramię w ramię walczą z hordami zombie. Do tej pory w celu wdrożenia się wybierałem opcję single. Jednak wczoraj w końcu doczekałem się pełnowartościowej rozgrywki. Niestety gracze ze stolicy nie pojawili się w pełnym składzie i bytomianie mieli jednoosobową przewagę, choć tak naprawdę przecież jesteśmy drużyną. Okej, serwer stoi. Mam wielką tremę, gdyż to mój pierwszy raz, a pierwszy raz zawsze boli. Nie chciałem, żeby przeze mnie gra się opóźniała, ale z przyczyn niezależnych tak się stało. Okazało się, że do gry oprócz Teamspeaka i Hamachi niezbędne jest również konto Steam. O dziwo ściągnięcie klienta i rejestracja przebiegły bez żadnych problemów i po kilku minutach mogłem już dołączyć do kolegów. Walka na poziomie expert to najłatwiejszych nie należy a my dodatkowo mieliśmy utrudnienia związane z lagami, które ponoć wywoływał 160 kB mail. Ale w tej Warszawie mają słabe łącza... Z tego też powodu pokonanie całej jednej mapy zajęło nam około 2 godzin, gdzie normalnie gra się trochę ponad połowę tego czasu. Opcja friendly fire była moją zmorą i z całego serca następnym razem postaram się tą słabośc wyeliminować. Jak ktoś się nudzi późnym wieczorem i nie ma problemów z zaśnięciem to warto spróbować. I jeszcze taka ciekawostka związana z Teamspeakiem. Program opiera się na zasadzie Push to talk, czyli działa bardzo podobnie do walkie-walkie. Do mówienia przypisałem sobie trzeci przycisk myszki, więc żeby coś powiedzieć muszę go trzymać, co po dłuższym użytkowaniu może sprawiać wrażenie trzymania krótkofalówki w dłoni. Po zakończonej grze, nawet po odejściu od komputera, mam nieodparte wrażenie, że zanim cos powiem muszę nacisnąć guzik. Bardzo przyjemne uczucie.

czwartek, 19 marca 2009

usłysz głosy - zaniemów.

Znalazłem sposób, jeden ze skutecznych, na aktywację dodatkowego zmysłu, który pozwala słyszeć to, czego normalnie nie słychać. Do tej pory doświadczyłem tego wspaniałego uczucia jedynie podczas mycia zębów, które odbywa się po godzinie 23 (to może mieć znaczenie). Kolejnym faktem jest ilość pasty nałożona na szczoteczkę a dokładnie na jej włosie.

Powinno to być około 1/3 powierzchni szorującej, czego niestety nie zobrazowałem na zdjęciu, lecz każdy (przynajmniej większość) zęby myje to wie. Następnie przykładamy szczotę do uzębienia i szorujemy ruchami kolistymi i pionowymi. Po około trzecim cyklu powinny być słyszalne głosy z oddali. Jeśli tak, to nie przestajemy szorować, gdyż tylko wtedy dowiemy się czego żądają ich (głosów) właściciele. W celu upewnienia się, że to nie widzi mi się trzeba przestać szczotkować zęby na kilka sekund, nie więcej niż trzy. Ponownie usłyszymy głos, gdy wystąpi tarcie pomiędzy szczotką a szczęką. Osoby mniej odporne psychicznie po pierwszym kontakcie z innymi proszone są o zaprzestanie czynności higienicznej. To, co można usłyszeć może być makabryczne w skutkach. Z mojego doświadczenia: "Twoja dziewczyna zdradza. Ukróć to!", "Bilińscy ją wykończą". Niby nie powinno się wydawać pochopnych opinii, ale jestem silnie przekonany, że ten sposób jest skuteczny i tylko nieliczni nie będą w stanie porozumieć się z zaświatami. Dla tych jednostek jest ratunek - również ściśle związany z higieną jamy ustnej. W pewnym sensie... Niezbędna jest druga szczoteczka, do zębów, bo nie może być taka sama. Na przykład niebieska.

Odwracamy ją twardą końcówką w górę. Najlepiej, żeby nosiła na sobie ślady kamienia, takie powstałego z twardej wody. Zbliżamy ją do ust w pozycji prostopadłej, tak by jej koniec znajdował się zaraz przed prawą dziurką nosa. Liczymy do trzech (sekund) i zdecydowanym ruchem w górę wprowadzamy rękojeść (?) szczoteczki tak głęboko jak to tylko możliwe, nie zważając na napotykany opór. Sądzę, że w końcu dotrze ona do mózgu, kamień wejdzie w reakcję z płatem czołowym. Węglany wapnia i magnezu odnajdą drogę do ośrodka Broki doprowadzając do jego uszkodzenia. W rezultacie osoba taka nie będzie w stanie niczego (nawet głupiego) powiedzieć a promocja książki nie będzie miała miejsca.

środa, 18 marca 2009

iPhone OS 3.0.

Taak, to musi być wiadomość dnia. W końcu mamy w pełni sprawnego iPhone'a! Wiem, że kilka miesięcy temu byłem negatywnie nastawiony do tego urządzenia, ale ze względu na poczynione zamiany może znaleźć się w gronie potencjalnych następców mojego obecnego telefonu, który pomimo pewnych problemów w miesiącu styczniu od tamtej pory nie stwarza żadnych problemów. Wracając do iPhone'a może przedstawię kilka cech, które w dzisiejszych czasach na nikim nie robią wrażenia, ale pierwsze wersje 3G po prostu tych funkcji były pozbawione. Oto te ważniejsze:
  • funkcja kopiuj-wklej. Już nie trzeba przepisywać numeru telefonu a tekst esemesa można wkleić gdziekolwiek.
  • obsługa wiadomości MMS. Hurra! To dopiero luksus.
  • możliwość kasowania pojedyńczych wiadomości tekstowych oraz przesyłanie ich dalej.
Te trzy rzeczy to rzeczywiście krok milowy. Mimo wszystko wbudowany aparat wciąż nie potrafi nagrywać sekwencji wideo, choć z definicji nawet nie powinien. Więcej tutaj.

poniedziałek, 16 marca 2009

nie!

Oficjalne oświadczenie:
Ja, niżej znany, oświadczam, że definitywnie zaprzestałem picia alkoholu pod każdą postacią, z wyłączeniem wiśni w czekoladzie. Okres abstynencji trwać będzie do wesela, dnia 18 kwietnia. Każda osoba, która będzie świadkiem naocznym niedotrzymania zobowiązania, winna jest spoliczkować mnie siarczyście. Dziękuję i proszę o wszelką pomoc w wytrwaniu.
Swoją decyzję popieram względami medycznymi a mianowicie trwałymi bólami żołądka oraz chronicznymi bólami głowy o nieznanym podłożu. Nie warto się tak męczyć. A jakaż jest satysfakcja, gdy wieczór w towarzystwie spędzi się bez napoju uzależniającego. Wiem, że da się.
W związku z wszech obecnie panującą modę na wiarę w reinkarnację polecam silne ćwiczenie umysłowe: proszę wyobrazić sobie siebie jako zająca na łące. W zasięgu wzroku są jeszcze takie zwierzęta jak sarna, jastrząb i lis. Czujesz zagrożenie? Dolewając oliwy do ognia stawiam na skraju lasu myśliwego. Co robisz w takiej sytuacji? Zakładam, że w głowie twórcy jest li tylko jedno rozwiązanie, którego ja nie znam.

niedziela, 8 marca 2009

przykryj się, złotko.

Przeglądając Motocykl natknąłem się na ciekawą inaczej ofertę sprzedaży moto-koca. Ja się na tym nie znam, ale ten przedmiot wydaje mi się komiczny. Jeśli robi się zimno i pogoda nie nadaje się do jazdy, należy przesiąść się do środka lokomocji, który daje jakąkolwiek osłonę przed chłodem. Poza tym trochę sobie nie umiem tego wyobrazić, jazdy z takim moto-kocem. Albo nie - umiem zobrazować wewnętrznie sytuację, lecz jest ono (zobrazowanie) chore. Na przykład: wsiadamy na motor, zarzucamy na nogi koc i powoli ruszamy z miejsca. Pospiesznie zapinamy wszystkie zamki błyskawiczne, których jak sądzę są ze dwie sztuki. I już możemy się cieszyć ciepłotą utrzymywaną na jednakowym poziomie podczas całej podróży. Tutaj pojawia się problem natury technicznej: co, jeśli złapie nas czerwone światło sygnalizatora? Zakładam, że moto-koc jest tak zbudowany, że nogi są dokładnie opatulone. Zatem, czy powinniśmy pośpiesznie zacząć odsuwanie suwaków z nadzieją, że zdążymy to zrobić nim motor przewróci się na bok, czy może przejechać na czerwony świetle unikając upadku, ale jednocześnie narażając się na coś o wiele bardziej niebezpiecznego dla naszego układu ruchowego. Myślę tak pewnie dlatego, iż nie posiadam pełnej informacji o budowie tegoż wynalazku, ale nie mam zamiaru się w nią zagłębiać, pewnie i tak nie zmieni mojego punktu widzenia. Moto koc na hasiok. W zamian lepiej kupić dwa ciepłe polarowe koce z Tesco, owinąć nimi kończyny dolne i opasać jakimiś gumkami bądź zipami dla pewności (nie pękną przez kilka dni). Tym sposobem nasze nogi będą w pełni sprawne (nie tylko na jednośladzie) i na skrzyżowaniu nie będzie tylu rozterek egzystencjalnych. A gdy ptak osra nie będzie żal...

sobota, 7 marca 2009

się lecz.

Mam nadzieję, że przy tym bardzo ładnie można się nauczyć negocjacji.

piątek, 6 marca 2009

'patrz pan jaka perfidia'.

Od paru dni możemy radować się iście wiosenną pogodą, która rano nas pieści słońcem a popołudniami podkłuwa kroplami deszczu. Mimo to najwyższa nadeszła pora, aby do życia powstał mój "pogromca ticoszczaków". Po wnet trzytygodniowej przerwie procedura budzenia do życia zwyczajowo zaczyna się od wlania benzyny, która przez okres bezczynności zdematerializowała się tajemniczo. Nie dysponuję cysterną, więc wyjście jest tylko jedno - przynieść benzynę w kanistrze. Logistycznie nie jest to zbytnio skomplikowane zadanie, ze względu na bardzo ograniczoną pojemność kanistra oraz na fakt, że paliwa nigdy za wiele. Nalewam pod korek. Dla niepoznaki naczynie transportuję w torbie reserved, może ktoś się nabierze, że niosę tyle ciężkich szmat... Zaczynam odczuwać silny zapach benzyny i wtem rodzi się obawa o samozapłon spowodowany podwyższoną temperaturą powietrza. Jednak, jak widać, nic nie wybuchło. No cóż, nalałem, odpaliłem i zrobiłem rundkę honorową po osiedlu, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku - wydawało się, że w jak najlepszym. Chociaż powinno mi to dać do myślenia, że po tak długiej przerwie wszystko działa bez zastrzeżeń. Na wieczór miałem zaplanowaną instalację systemu u moich stałych ulubionych klientów. Uradowałem się, że znów będę mógł poprowadzić serwis komputerowy z dojazdem do jednostki roboczej. A właśnie, że psińco! Auto pieszczotliwie nazywane "Suzuczki" odmówiło posłuszeństwa już na drugim kilometrze. Pomoc "nadejszła" z lasu a złom powrócił tam gdzie jego miejsce - pod blok. Dnia następnego wziąłem się za przywracanie pełni sił elementowi, który został uznany za prawdopodobnie najsłabsze ogniwo. Przez 25 godzin ładowałem ten cholerny akumulator, by dziś około godziny 17:29 dowiedzieć się, że na psa urok. Haa, ciepły weekend bez samochodu. Żeby tylko dr Królik była dla mnie przychylna to jakoś zdzierżę.

niedziela, 1 marca 2009

W sprawie gryzących wyciągów talerzykowych... I przepraszam wrażliwe dusze za ten rozpaczliwy obraz. Tym, którym mało polecam Frontière(s). Połączenie Piły, Wzgórza mają oczy 2 i Drogi bez powrotu 2. Jednym słowem sieka...