niedziela, 24 stycznia 2010

minus.

Miałem kiedyś taki pomysł, żeby zostać motorniczym. Nie pamiętam, czy o tym wspominałem, ale pochwaliłem się kiedyś nim w pewnym gronie i zostałem, łagodnie mówiąc, wykpiony. Gdy się tak dłużej zastanowić, rzeczywiście raczej nie ma dobrych stron takiego stanowiska. Tabor w opłakanym stanie psuje się w nadzwyczajnie dużym odsetku przypadków. Nawet sam miałem ostatnio takie doświadczenie. Wsiedliśmy do 19 na Rynku w Katowicach. Już po paru metrach pojawiło się przeczucie (wywołane szarpaniem podczas ruszania), że do domu tym składem nie dojedziemy. I faktycznie, na przystanku pod Silesią kierowca kazał wszystkim wysiąść po czym sam odjechał... To jest dopiero awario-zagadka! Oczywiście poza narażeniem się na ukamienowanie ze strony pasażerów należy zwrócić również uwagę na zmienne godziny pracy - czasem trzeba zaczynać wręcz w środku nocy. Wszystko to wpływa na szkodliwe warunki pracy a stawka zaszeregowania wcale nie jest taka wysoka. Co mnie właściwie skusiło do rozważań nad tą posadą? Już sam nie wiem. Teraz może mają w kabinach ciepło. Patrząc na termometr, który w słońcu pokazuje -14 stopni można odejść od zmysłów. Wracając pewnego razu do domu ujrzałem w oddali samochód techniczny, taki żółty Star 200 z zabudową typu "siedzą chłopy z narzędziami". Było około godziny 24 a oni jechali, jak sądzę usunąć awarię na torowisku, względnie uszkodzenie trakcji. Panowie korzystają zapewne z tej formy elastycznego zatrudnienia, którą jest praca na wezwanie. Siedzą sobie w domu, czy sutenerze, i piją czekając na telefon. Kierowca oczywiście pije w sposób zrównoważony. Odkłada słuchawkę i pędzą czym prędzej na miejsce zdarzenia. Na podwójnym gazie rozkładają sprzęt i jak muchy w smole próbują uporać się z problemem. Potem tak wygląda, że gdy rano tramwaj przejeżdża odcinek, w którym nasi panowie spawali to ma 97% szans na wykolejenie. I zdąż tu człowieku gdziekolwiek... Wszystkiemu, co ma choćby pośredni związek ze spółką Tramwaje Śląskie mówimy blee.

środa, 13 stycznia 2010

dedykacja.

Wielkie było moje zdziwienie, gdy tekst ten ujrzałem. Nie mam pojęcia kto to tam napisał, w jakim celu i czy zostało już odczytane przez adresata. Myślę, że jeśli do tej pory sprawcy nie ujęto to można w łatwy sposób tego dokonać. Otóż książka pochodzi z prywatnych zbiorów mojej koleżanki (albo koleżanki koleżanki) i pewno do którejś z nich została skierowana ta piękna dedykacja. Jest to tym bardziej interesujące, że zbezczeszczono działo poważne, o zarządzaniu zasobami ludzkimi traktujące. Sądzę, iż w niedługim czasie uda mi się wyjaśnić całą tą zagadkę a tymczasem nasuwa się jeden wniosek: jeśli nie mamy zamiaru książki czytać (jak to się mawiało w szkole podstawowej) "od deski do deski" to warto czasem przejrzeć kilka pierwszych oraz ostatnich stron a nuż natknie się na takie arcydzieło, na jakie ja się natknąłem. Bravissimo.

piątek, 8 stycznia 2010

dwa lata.

Piątego stycznia 2010 roku minęły dwa lata odkąd ten blog jest w sieci. Życzę sobie, by wszyscy ci, którzy go czytają (o ile są tacy) robili to dalej oraz żeby mogli to robić przynajmniej przez kolejne dwa lata. Jak to na urodzinach, bez niespodzianki obejść się nie może. Przygotowałem zdywersyfikowane prezenty - zależne od płci oraz wieku. Najpierw swój prezent odbierze płeć piękna a później chłopy.
Dla młodszych pań mam Pattinsona.
Z kolei dla tych dojrzalszych, niekoniecznie wiekiem, Rourke, którego wszyscy kochamy za 9 i pół tygodnia oraz Zapaśnika.
Natomiast, jeśli chodzi o męską część widowni to nie umiałem się zdecydować. Nie wiem dlaczego w pierwszej chwili przyszła mi do głowy Freida Pinto. Zazwyczaj pierwsza myśl jest najlepsza, dlatego oto przed Wami ona we własnej osobie.
To była reprezentantka młodzieży. Trudno byłoby znaleźć panią, która mogłaby zadowolić wielu (oczywiście chodzi o względy wizualne), dlatego dam kogoś pewnie mniej znanego, ale w moim mniemaniu także miłego - Kristin Davies. Niby nic specjalnego, ale jak na 45 lat to nieźle się trzyma.
Nie wybrałem Cruz, gdyż ją "mamy" na co dzień. Mam nadzieje, że choć trochę się prezenty podobają. I jeszcze raz wszystkiego dobrego.

wtorek, 5 stycznia 2010

Ta pani na dole odśnieża dojście do biblioteki. Pewnie robi to już od kilku lat i opracowała technikę robienia tego przy, jak najmniejszym wysiłku.
Wczoraj byłem w Urzędzie Stanu Cywilnego. Był to czwarty stycznia, czyli pierwszy roboczy dzień po Nowym Roku, kiedy można załatwić sprawy związane ze zgonem, zmianą nazwiska, bądź rejestracji pierwszego syna. Co się z tym wszystkim wiąże? Oczywiście kolejki. Mniej więcej w tym samym czasie Justyna przebywała u swojego ulubionego lekarza. Jego cechą charakterystyczną jest zawsze przeciwne zdanie. Przeciwne do tego, które ma inny doktór w tej samej sprawie. Na przykład:
- Panie doktorze, doktor X powiedziała, że to na pewno jest zapalenie gardła.
- Wykluczone. Ona się nie zna. To na 100% nie jest to. Zatoki i owszem, ale nie gardło.
Dlatego trzeba mieć na niego sposób, ale o tym może kiedy indziej. Podobnie jak w USC, w przychodni również jest kolejka i nie wiadomo, w której jest weselej.Coś łączy te trzy sytuacje, choć może to tylko moje zdanie. W kolejce (czy to do pokoju, czy gabinetu) zawsze stoi lub siedzi dużo osób o zróżnicowanych charakterach. Nie będę się zastanawiał nad dobrymi stronami, gdyż może się okazać, iż nie jest ich za wiele. Jedno jest pewne - wśród licznej gromadki zawsze znajdzie się ktoś (nie wiedzieć czemu zazwyczaj jest to kobieta...), kto nieproszony jadaczkę musi otworzyć. Czasem jest to nędzne pytanie "po co?, dlaczego?, jak długo?" a innym razem zwykła prośba o pomoc jak wypełnić to, czy tamto. Ja na przykład najbardziej w takich momentach pragnę by nikt się do mnie nie odzywał. Odczekam swoje i czym prędzej się wynoszę, z kolei ludzie ze starszych roczników traktują pobyt w takich miejscach jak wyjście rozrywkowe. No przecież nie wypada się na kogoś wydrzeć i wtedy mój wizerunek gbura zostaje nadszarpnięty. Po cichu siedzę z miną co najmniej nie zachęcającą do dyskusji, lecz niestety zaskoczony pytaniem o opłatę staram się w miarę grzecznie odpowiedzieć, choć trzeba byłoby zapytać osoby, która prosi o poradę jak to wygląda, bo ja nie jestem obiektywny. W każdym razie w kolejce zawsze spotkamy kogoś, kto może zagaić lub po prostu zadać jedno proste pytanie. Młodzież (a właściwie jej zapewne nieliczni przedstawiciele) nie ma specjalnie ochoty rozmawiać, czyli potem się mówi "ach, ci studenci...". Natomiast wracając do pani odśnieżającej chodnik przed Miejską Biblioteką Publiczną. Od lat, mniej więcej połowy czasu spędzonego w tym blokowisku, mam ochotę zejść i pomóc osobie, która musi się męczyć z usunięciem śniegu. Tak dobrowolnie i bezinteresownie. To wina śniegu, bo już grabić liści i piachu bym nie pomógł. Sam nie wiem co o tym myśleć. Przypominają mi się słowa panny Winehouse: I can't help you, if you can't help yourself. Mniej więcej pasuje, co?

sobota, 2 stycznia 2010

podubranie.

Czwartki mają to do siebie, że ich noce (te wspólne z piątkiem) są bardzo zimne. Tak więc celem zabezpieczenia się przed wirusami, których jedynym życiowym celem jest rozmnażanie się należy przywdziać ciepłą bieliznę. W przypadku mężczyzn będą to kalesony - mogą być takie z polarową podszewką dla mniej odpornych. Z kolei dziewczyny niech zakładają trzy i pół pary rajstop albo porządne rajtuzy. No ciekawe, że w przedszkolu żadna się nie wstydziła a teraz nosić nie ma komu... Pamiętajmy, że zgrabne ciało nawet w rajtkach (jakże to słowo mnie irytuje) się reprezentuje (znalazłem!). Jakby nie patrzeć mamy już rok 2010 i nie ważne, że szampan był ruski a stolik przy "klimatyzatorze". Cieszmy się nowym życiem... to znaczy rokiem. W kalesonach czy rajtuzach.