środa, 30 lipca 2008

tego się bój.

Wiem, że nie słucham młodzieżowych stacji radiowych. Codziennie wieczorem przed zaśnięciem włączam wiekowe radio (vel. boombox'a) do którego podłączone są słuchawki z wtyczką 3,5 mm. Spoczywam na prawym boku (w stronę segmentu) i kładę je na lewym uchu tak, by słyszeć co nadają. Bywało tak, że słuchałem go aż do zaśnięcia włącznie. W ten czas spadały one samowolnie na podłogę a radio grało całą noc, czasami również cały następny dzień, gdyż nie słyszałem, że coś nadaje... Ale wracając do stacji - około dwóch lat słuchałem niezmiennie Złotych Przebojów. Nic a nic nie przeszkadzało mi, że piosenki powtarzały się codziennie. Miłość do muzyki z tamtych lat przezwyciężyć to umiała. Potem ktoś mi pokręcił częstotliwości i pojawił się nowy faworyt. Program 1 Polskiego Radia.. Chodzi o to, że 18 lipca tematem Nocnych Rozmów były "Nasze lęki, fobie i...". Ja chciałem się przy okazji podzielić swoją fobią - przed pasikonikami. Nie wiem jak to możliwe, ale wczoraj wleciał do mnie (a mieszkam na czwartym piętrze) taki jeden. Ubzdurał sobie, że kaloryfer to zielona trawa i spokojnie spacerował. Strach mój wzmógł się, gdy mama stwierdziła, że "one gryzą". Są drapieżnikami, ale chyba ludzi nie atakują, co? Postanowiłem tego nie sprawdzać i czym prędzej zawinąłem go w ręcznik i sru na balkon. Położyłem ręcznik na kafelkach i zostawiłem na noc. A rano mój kolega już siedział sobie na ramie okna. To zdjęcie kosztowało mnie wiele nerwów...

poniedziałek, 28 lipca 2008

brąz.


Ależ ja jestem niedobry. Prawie utopiłem swoją dziewczynę w zalewie. Jak to było: leżymy sobie na fajnym niebiesko-białym kocu, słońce wali jak oszalałe, idziemy do wody, pływamy trochę też, potem ja ją za głowę i ciach pod wodę. Nie dała się i tyle - dalej leżeliśmy na kocu, ale tylko jedno z nas winne. Dla niego szczota...
I nowa zabawa widziałem Twojego tatę. Mówisz, że kąpał się obok nas, miał rower i schudł. Wtedy syn bądź córka odpowiada, że też go widziała nad morzem, że on tak podróżuje po Polsce. Rodzinie powiedział, że jedzie za granicę, że cztery miesiące już tam jest a on nie... Taka zabawa bez sensu. Ale jeśli on ma taki sam rower i zachowuje się tak samo to warto się interesować.

niedziela, 27 lipca 2008

durna historyjka.

Wstałem rano, bo tak wypada by mieć dłuższy dzień. Ponieważ śniadanie to podstawa dziennego żywienia zrobiłem sobie bułkę z ketchupem. Ale nie taką zwykłą, bo przecież nie było jej w chlebaku. Co zrobiłem, żeby zdobyć bułkę na śniadanie? Wstałem o 7:17, ubrałem się i umyłem zęby w taki sposób, że resztki pasty zostały mi na wardze, specjalnie jej nie spłukałem, żeby spotęgować wrażenie bycia zaspanym. Wtargnąłem do sklepu i biegiem w regały z pieczywem. Złapałem za bułę i do kasy. Ha, przecież zapomniałem się ubrać i stałem teraz przed kasjerką w slipkach. Wyjaśniłem jej, że pieniędzy oczywiście nie mam, ale przecież zna mnie, bo tu kupuję i płacę. Zapytałem, czy pozwoli zabrać mi ze sobą bułę a jak się ubiorę to wrócę z pieniędzmi i za nią zapłacę te marne 27 groszy. Zgodziła się, bo to dobra kobieta była. Naiwna dobra kobieta. Trzasnąłem drzwiami i czym prędzej do kuchni wbiegłem, by ukradzioną bułeczkę słodko przyprawić ketchupem, wzorem w kształcie serca zalanym morzem krwi. Oczywiście krwi w przenośni, bo to cały czas był ketchup. Zjadłem wypiek ze smakiem i przyprawą ubrudziłem sobie brodę. Przecież nie szkodzi, nie trzeba bez przerwy przeglądać się w lustrze. Noo, o uzębienie już nie zadbałem, bo przecież zrobiłem to przed śniadaniem i robienie tego w tak krótkim odstępie czasu mija się z celem. Następnie ubrałem obcisłe krótkie spodnie, wsadziłem za pas trójwarstwową chusteczkę higieniczną w cenie 57 groszy za paczkę. Koszuli nie odziałem, gdyż wszyscy mamy taki sam tors, poza tym na plaży też można sobie pooglądać, zatem nie ma się czego wstydzić. Zszedłem do piwnicy, wyciągnąłem rower i udałem się w kierunku gminy samodzielnej. Ludzie, którzy tam mieszkają są nieświadomi i śmiali się ze mnie, palcami wytykali. Albo nie widzieli gołej klaty, albo nie wiedzą, że jak z nosa leci to można sobie podetrzeć a nie wozić w tę i z powrotem. Na szczęście to nie był cel mojej podróży, więc czym prędzej opuściłem granicę tegoż miasta. A gdzie podążałem? Do zakładu pakowania jaj. Po drodze ktoś cieszył się hucznie ze swojej nowej żony. A co mnie to obchodzi? Niech radują się w sercach, ja nie mam ochoty tego słuchać. I nastąpi rozerwanie – ci, co się tak cieszą mają z tym problem. Nieważne. Jestem przed zakładem i myślę jak dostać się do środka. Wykluczając zatrudnienie pracownic miałem ze sobą 37 złotych, by przekupić stróża. Wziął bez pardonu i pozwolił mi się rozejrzeć po hali. Znalazłem składzik. Potrzebowałem dwie wytłaczanki, więc dla bezpieczeństwa wziąłem 7. Pan z budki tylko uśmiechnął się głupkowato i pomachał ręką na pożegnanie. Wokół nogi miałem oplątany sznur, którym teraz związałem to, do czego wkłada się jajka. Przywiązałem do sztycy i ciągnąc za sobą skierowałem się do sadu. Znów miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi, ale niestety była to nieprawda. Dotarłem do jabłonki i zerwałem 15 jabłek, które następnie umieściłem w wytłoczce. Związałem i zacząłem szukać gruszy, wiedziałem, że gdzieś kryje się pośród krzaków. Znalazłem taką trochę wysuszoną, ale 12 owoców wydała. Dołożyłem je do jabłek siedzących już w pojemniku. Wiem, że zostały jeszcze trzy miejsca bezpieczeństwa, w które mogę wsadzić kamienie, by dociążyć ładunek. Wtedy stało się coś dziwnego. Poczułem uderzenie w tył głowy i chyba straciłem przytomność, bo nie pamiętam co było dalej. Obudziłem się w swoim własnym łóżku. Zerwałem się na równe nogi, rozejrzałem po pokoju i na biurku zauważyłem wytłoczkę, którą wcześniej zapakowałem. Pospiesznie odpakowałem ją i zauważyłem, że jest tam 27 moich owoców. Uradowany wziąłem je na ręce i zacząłem podskakiwać. Mój wzrok zatrzymał się na zegarze, który wskazywał 5:47. To bardzo zły znak. Dał mi wiele do myślenia…

sobota, 26 lipca 2008

ostatnia sobota?

No i złożyłem te papiery, co sobie będę żałował 85 złotych - nie zbiednieję od tego. A istnieje prawdopodobieństwo, że w przyszłości oszczędzę tym sposobem całkiem sporą sumę, którą najpewniej będę mógł wydać na co mi się będzie żywnie podobać. Zabiorę dziewczynę na watę cukrową i będziemy ją sobie we włosy wplatać. Na Akademii Ekonomicznej trwają prace remontowe. Będąc tam w zeszłym roku, co prawda w D, miałem wrażenie, że czas zatrzymał się jakieś 30 lat temu, kiedy studiował tam jakiś Gruzin i rozmawiał z docentem. Teraz jest tam wystrój niemal jak na uczelniach prywatnych. Ba! Nawet lepiej. Ale nie zapeszam...

W Tarnowskich Górach lubię tylko sklep rowerowy Adventure (nie zapłacili mi za reklamę) oraz Park Wodny. I to jedynie przed zmierzchem. Inni w mojej rodzinie (i poza nią) mają odmienny punkt widzenia na to miasto. W sumie już dawno mieliśmy to sprawdzić jako fani bytomskiego Jazz Clubu. Jednak dopiero w tym tygodniu było nam dane poznać uroki tarnogórskiego Yazz Clubu. Dotarcie doń okazało się dziecinnie łatwe, nawet specjalnie nie szukaliśmy. Można by się zastanawiać czy ma jakiś związek z klubem z Bytomia (bo Adventure również ma swój oddział w moim mieście, więc myśląc analogicznie...), ale jedyną wspólną, która do tej pory udało mi się znaleźć jest didżej Kicó. W Yazzie jest jedna niesamowita rzecz. Internet za darmo! Dla klientów oczywiście. Można zatem w każdej chwili sprawdzić autobus powrotny czy cokolwiek innego. Ludzie nie przesiadują tam bez przerwy. Mając w zasięgu wzroku monitor zauważyłem, że najczęściej odwiedzaną stroną jest przez wszystkich kochana nasza-klasa. Bardzo fajne miejsce.

Lubię Cut Copy i wcale nie dlatego mam od piątku podobny nastrój...

piątek, 25 lipca 2008

zartowniś.


Taki list dostałem ze spółdzielni. Bardzo interesujące. W te pędy się ubrałem i poszedłem do autora tego listu sprawę wyjaśnić, bo jak ktoś siedzący za biurkiem może mieć pojęcie, co dzieje się u mnie w domu. Jeśli wydaje sądy na podstawie zeznań podpitych roboli (o których mowa w poprzednim poście) to członkowie naszej spółdzielni muszą mieć się na baczności. Owszem, usunęli bez pytania sitka z baterii, co niekoniecznie było przyczyna "awarii". Nie raczyli nawet wsadzić ich z powrotem a woda pryska po całej łazience. I teraz szanowny pan Andrzej chce, żebym ja zapłacił za tą śmieszną usługę? No też tak myślę, że nie... Zapytałem go, więc o co mu chodzi a on na to, że "chciał mnie postraszyć". Kuźwa, straszyć w ten sposób to może sobie swoje wnuki, bo mnie to średnio bawi. Założę się, że połowa pieniędzy pobierany za usługi tych miłych panów w podobny straszny sposób, ale widocznie lokatorom to pasuje. Ja w każdym razie na takie swawole nie pozwalam. Wkrótce zaproszę panów ponownie i zobaczę co uradzą.

Napój z Lidla. Butelka już opróżniona, lecz nie do końca bezproblemowo. Kiedyś podobny napój sprzedawany był pod inną nazwą i zakładam, że również kto inny go produkował. Wtedy był słodki i dało się go z przyjemnością spożywać. Tymczasem Siti jest gorzki od samego początku, nie tyle co na dnie... Hmm, jednak i tak lepszy od wody mineralnej,

I muszę jeździć na biletach komunikacji miejskiej bez zniżki. Super impreza - dojazd i powrót z Tarnowskich Gór kosztuje mnie 6 złotych. A to już jedno piwo mnie. Zatrważające...

środa, 23 lipca 2008

dialog.

Rozmowa Chigurha z właścicielem stacji benzynowej to mój ever green wśród tego typu scen filmowych. Oglądałem ją dwa razy w ciągu ostatnich pięciu miesięcy i za każdym razem dałem się wciągnąć bez reszty. Niby zwykła gadka o porze zasypiania, miejscu zamieszkania a buduje straszne napięcie, przynajmniej u mnie. Jestem wręcz przekonany o dalszym losie pracownika stacji, lecz jest to myślenie jest błędne.
W tej chwili ktoś odłączył mi kabel sieciowy, więc prawdopodobnie nie uda mi się dodać tej notki o czasie. Hmm, można by sądzić, że obsługa dostawcy internetu robi, co w jej mocy by zapewnić jeszcze lepszą jakość usług. Wnioskuję po odgłosach aluminiowej drabiny dochodzących zza drzwi wejściowych. Z drugiej strony nie wierzę, że coś się poprawi. Nie mogę narzekać, bo jedynie przez około 4% czasu spędzonego przy komputerze w ciągu roku jestem offline z nieswojej winy.
Z kolei jeśli chodzi o dialog to warto do niego dążyć i podtrzymywać. Ostatnio na przykład przyszli podpici panowie (po mojej interwencji), żeby sprawdzić dlaczego woda w kranie leci z siłą równą oddawaniu moczu przez osiemdziesięcioletniego kombatanta. Papier toaletowy można zmoczyć - nic więcej... Wielki pech, że akurat nie było mnie w domu, gdyż byłem... na spotkaniu biznesowym. Wymyślili taką głupotę, że nawet jak maksymalnie się skupię to nie jestem w stanie uwierzyć w ich bajkę.

niedziela, 20 lipca 2008

różnie.

W życiu układa się różnie - raz lepiej, raz gorzej. Nie dość, że nic nie robie to muszę to robić sam. Prawdopodobnie to nasz przedostatni weekend razem i w głównej mierze spędzamy go osobno. Taką cenę należy płacić w dzisiejszych czasach za zaniedbania w ciągu roku. Bo wakacje do roku oczywiście się nie zaliczają, są jakby wyrwane w kalendarza. Teoretycznie jest to czas na leżenie i opalanie brzucha (jeśli ktoś tak umie) lub spalanie sobie pleców (mój ulubiony sposób wylegiwania się na słońcu). Tymczasem my musimy harować i jak na złość osobno. Hurra, jutro już mamy poniedziałek i smut odejdzie.
Na szczęście pozostaje mi w tych trudnych chwilach Internet (też mi pocieszenie...) i możliwość obserwowania poczynań innych, tych którzy też lubią fotografować. Oni może nawet więcej niż lubią, ale ja w każdym razie tylko lubię. Niby to oglądanie ma charakter edukacyjny, lecz nie zawsze przejawia się to w moich... dziełach. Miewam takie chwile, że najchętniej zrzuciłbym aparat z wysokości, żeby roztrzaskał się na kawałki. Leży bezczynnie i nawet pomysły na nowe zdjęcia mi odpływają. Innym razem mam taką ochotę wyjść porobić jakieś foty, takie o, bez przykładania się. Obgryzając kciuka skórę nerwowo przeglądam Allegro w poszukiwaniu nowego obiektywu (koniecznie z wbudowanym silnikiem). Potem nadarza się okazja wyjścia i popstrykania trochę to rzucam focha jak baba i odmawiam włączenia aparatu. Niestety sztuka ta się nie udaje, bo Ona ma ochotę i każe. Wtedy też tak było, ale powstała (moim zdaniem) najlepsza fotografia ever zrobiona przeze mnie. I tak jest ze wszystkim - trzeba walczyć. Nie kryjcie się dziewczyny! Dlaczego tak? Jestem bardzo z Niej zadowolony, ale wiadomo - kto nie idzie do przodu ten się cofa. Chciałbym, żeby ktoś jednak zdecydował się i dał zrobić sobie parę zdjęć. Wiem, że zawsze wtedy się stresuję, mówię sam do siebie i potrzebuję trochę czasu, żeby się wkręcić. Warto spróbować choćby dla tego jednego udanego zdjęcia, prawda? Piszę to, ponieważ gdy tak siądę i myślę to nie wiem do kogo mógłbym się bezpośrednio skierować. Pomóżcie, choć tak naprawdę wcale tego nie chcę...
A wczoraj bawiłem się w ojca. Odebrałem mojego kuzyna z wesela, na którym był jedynym dzieckiem i przeszkadzał swoim rodzicom w swobodnej zabawie. Najpierw wziąłem go do domu pokazać mu, jakby nie było pokaźną kolekcję resoraków. Jak wiadomo każde dziecko to uwielbia. Dawid jest wielkim fanem motoryzacji, rozpoznaje każdą markę już podczas pierwszego spojrzenia. Chcą go jeszcze bardziej uradować włączyłem grę, która zainteresowała go najbardziej za wszystkiego. Ledwo co udało mi się do przekonać do wyjścia z domu. Lody wykazały swoją skuteczność, ale na miejscu okazało się, ze truskawkowych ("różowych") nie ma, więc Pani (chyba gdzieś ją wcześniej widzieliśmy) polała waniliowe truskawkowym sosem. Małemu ten pomysł bardzo się nie spodobał i musiałem sam dokończyć tego średnio dobrego loda. Miła Pani za to podała mu drugiego, który był pyszny i został po nim tylko waflowy kubeczek. Byliśmy razem może ze dwie godziny i nawet się nie zdenerwowałem, ale może to właśnie z powodu tak krótkiego czasu. I wcale się nie przygotowuje do ojcostwa, co to to nie!

sobota, 19 lipca 2008

coś takiego...

W zeszłym miesiącu był Bullitt a dzisiaj przyszła pora na kolejnego klasyka, czyli Vanishing Point. W rolę byłego kierowcy rajdowego wciela się Barry Newman. Kowalski otrzymuje zadanie dostarczenia pięknego białego Challengera (to dopiero muscle car, to V8) z Denver do San Francisco. Na moje oko to jakieś 1800 kilometrów. Niby nic, ale ma na to jedyne piętnaście godzin... Ucieka zatem nie tylko przed policją, ale również przed czasem. I na tym głównie opiera się fabułą tego dzieła. Przez niespełna półtorej godziny filmu ucieka przed glinami, w międzyczasie zabiera na pokład dwóch gejów, którzy rzekomo chcą go napaść i straszą pistoletem. Jako, że Kowalski to były policjant jedną ręką prowadzi a drugą pierze homo na kwaśne jabłko i wyrzuca za drzwi. Innym razem goła dziewczyna jeździ mu na motorze przed nosem, oferuje zabawę, jednak on jest nieugięty.
W pierwszej połowie filmu zacząłem się zastanawiać, który jest lepszy - Bullitt czy Vanishing Point. Na szczęście nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Oba są bardzo dobre, jeśli ktoś lubuje się w samochodach. Natomiast ten drugi ma dosyć zaskakujące zakończenie. Nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie sądziłem, że ta historia tak się zakończy. Godne kino...

piątek, 18 lipca 2008

vendetta.


Magda się zarzekła, że pokaże nam swoje buciska. Ma duży dom a mimo to umieściła je na jakimś drzewku, bestialsko krzywdząc jego gałązki. Nie pochwalamy takiego zachowania. A propos butów - co z tego, że ma ich tyle skoro wszystkie są bez pary.

po co?


Tak sobie siedzę, patrzę na tą ubrudzoną lodami za dwa złote miseczkę, słucham Killing Moon i zastanawiam się dlaczego niektórzy rodzice zostali... rodzicami. Moim zdaniem ich głównym zadaniem jest utrzymywanie ogniska domowego w stanie przynajmniej zadowalającym. Pani domu, czyli zazwyczaj kobieta powinna dbać o syte posiłki, porządek w domostwie oraz czystość odzień członków rodziny. Niestety w obecnych czasach kobiety okrutnie zapominają, co do nich należy. Opiekę nad dziećmi powierzają komuś innemu, na szczęście nie do końca obcemu, jednak może to w przyszłości przynieść niepożądane przez rodzicielkę skutki - matka sama powinna wychowywać swoje dziecko! W innym przypadku dziecko nie jest stworzone do pilnowania domu i wykonywania czynności związanych z jego utrzymaniem. Tutaj nie ma miejsca na płacz - to nie gra, nie można iść swoją drogą i mieć resztę gdzieś. Jeśli ten mądrzejszy, zwany ojcem, ma łeb na karku to w razie jakichkolwiek odchyleń stara się przywrócić ład i właściwy bieg. Nieszczęśliwie jeśli jeden rodzic jest dziwnie uparty to drugi stara się być jeszcze gorszy. Dużo spraw można załatwić rozmową, taką zupełnie naturalną. Powiedzieć, co leży na wątrobie, łagodnie wypomnieć niedociągnięcia. Taka rozmowa mimo trudności z komunikacją musi zaistnieć, bo jeśli nie to brnie się w gówno głębiej i głębiej a wtedy coraz trudniej jest się z niego wydostać. Trzeba walczyć z przeciwnościami losu. I jeszcze to pierdolenie, że dziecko ma się tylko uczyć. A jak są wakacje to ma zapierdalać w domu i pracy? Coś tu jest nie tak... Cholernie mi smutno, że takie chore sytuacje mają miejsce... Mówi się po co walić głową w mur skoro są drzwi. Dla niektórych te drzwi wydają się być zamknięte. I dobrze, niech sobie stukają tymi pustymi łbami w otynkowane ściany, może w końcu ich małe móżdżki zaskoczą i wytoczą prawidłowe rozwiązanie. To już wymaga leczenia zamkniętego - Lubliniec i Morawica czekają!

czwartek, 17 lipca 2008

jedna para.

Dziś się zorientowałem, że coraz więcej moich zachowań przypomina babskie. Przecież facetowi wystarczy jedna para butów - oto moja jedna para:





Tak to jest jak się ktoś niepotrzebnie po sklepach szwendał... Już trudno. Idę na Beverly Hills 90210.

środa, 16 lipca 2008

a już?

Bo blog to taki rodzaj pamiętnika. A pamiętnik "piszą tylko dziewczyny". I obdziera z prywatności. Mój jest raczej trochę inny od takiego statystycznego pamiętnika, które piszą dziewczęta, chowają w niezwykłe miejsce, tylko po to by ich matki i tak znalazły go, gdy córka zaśnie. Czytają z przerażeniem. Mój się różni i wcale nie dlatego, że chowam go przed mamą. Nie zawsze jest opowieścią życia codziennego, nie zawsze opisuje rzeczywistość. Przecież codzienność jest nudna, nieciekawa a jeśli można ją ubarwić to należy to robić. Sądzę, że pomimo głosu za usunięciem będę go (tego bloga) dalej prowadził, ku uciesze osób czytających, bo jak już kiedyś pisałem nieważne czy się komentuje, czy nie - ważne, że czytają go więcej niż trzy osoby, które jawnie się do tego przyznają. Osobiście śledzę internetowe pamiętniki kilku osób i tam zazwyczaj pod każdym postem pojawia się co najmniej pięć komentarzy. Być może wynika to z tego, że (w tym przypadku właścicielka) urządza tam swojego rodzaju czat z komentującymi. Myślę, że jestem skory do takiego posunięcia, lecz nie na tyle stuknięty by robić to sam ze sobą. Jest to forma apelu, jednak sądzę, iż pozostanie on bez odzewu. Trudno... Lubię to robić i będę. Czasami miewam wrażenie, że obcy ludzie na ulicy coś o mnie wiedzą, wtedy myślę o kule trzyma i to jest... motywujące? Pozdrawiam zatem każdego, kto dotarł do tego momentu i życzę wesołego wieczoru w miłym towarzystwie. Dziś, jako temat do rozważań proponuję obściskującą się parę na niebiesko-białym kocyku nad brzegiem Chechła - wypada czy nie? Pamiętajcie o alternatywie!

wtorek, 15 lipca 2008

gry.


Dziewczęta raczej nie przepadają za grami. Za grami komputerowymi oczywiście. Na ten przykład ja rozpocząłem próbę przejścia Grand Theft Auto: San Adreas po raz kolejny (bodajże drugi). Jest to możliwe dzięki Justynie, która to pożyczyła mi napęd dewude, abym mógł grę zainstalować. Z tą częścią związane mam miłe wspomnienia. Między innymi omam o mężczyznach z furgonetki, którzy obserwują mnie przez lornetki i czekają na mój ruch. Pamiętam, grałem w nią przed imprezą sylwestrową w roku 2005 - aż trudno było się oderwać, lecz nazajutrz, w nowym roku, chyba coś mi ją przyćmiło. Nieważne. Jest taka reguła, że panowie lubią gry. Czesław opowiadał dzisiaj przez przynajmniej pół godziny o Anno 1602. Prawie się skusiłem jednak po obejrzeniu screenów odrzuciło mnie pod szafę. Data wydania: rok 2000. Skutecznie zniechęca. Chociaż... Diablo II również powstało w tym sądnym roku i pomimo średniej grafiki zadowala dużą grywalnością. Do tego Wiedźmin i wciągająca fabuła. Ja za to uwielbiam gry komórkowe. Justyna też, po prostu przepada. Najszczęśliwsza jest kiedy ja gram w QuadraPop. Taak, jest w ten czas w siódmym niebie...

poniedziałek, 14 lipca 2008

prawie jak lebowski.

Niespodzianki są fajne. Czekamy na czarne auto - niepotrzebnie. Przyjechało po nas Tico w najpopularniejszym wiśniowym kolorze, z pełną elektryką i tylko felg aluminiowych mu brakowało. Faktycznie, legenda o tym, że całkiem dobrze jedzie w przód zawiera ziarnko prawdy. Trochę dziwnie zachowują się pasy na tylnej kanapie - mój był ustawiony na jakiegoś stu kilowego grubasa, za to Justynę chciał udusić. Próba ich regulacji niczym nie skutkowała, więc musiałem zaryzykować to życie dla szczytnego celu. Mianowicie pokonanie sióstr S. (to nazwisko przecież i tak nie ma znaczenia) oraz ich mężów w kręgle. Po części się to udało, lecz mogło być zdecydowanie lepiej. Przez kilka pierwszych kolejek opanowywałem technikę i szukałem odpowiedniej kuli. Z perspektywy mogę powiedzieć, że nie ma takiej. Moje ogromne paluchy blokują się nawet w największych dziurach, co po kilku pchnięciach powoduje ból utrudniający poprawne rozbicie. Muszę wymyślić jakiś sposób na zabezpieczenie się przed tego typu... kontuzjami.
Jednym z nieodłącznych atrybutów kręglarza są specjalne buty. Ja oczywiście tępo przez kilka lat kupowałem rozmiar 44, dochodzący nawet do 44 i pół. O taką wielkość zatem poprosiłem pana z obsługi. Jeszcze nie zawiązałem do porządku i już czułem ich przerost. W ten sposób dowiedziałem się, że przez pół liceum i całe studia nosiłem za duże buty... No żal... Mama mnie uczyła, żeby kupować większy rozmiar, bo noga rośnie. ale mi już wtedy nie rosła! Tego samego dnie później poszedłem kupić sobie buty na co dzień, by sprawdzić słuszność nowej teorii. I co?


43 jak w pysk strzelił. Zawsze to o jedną wekę mniej...

sobota, 12 lipca 2008

deszcz i słońce.


Ponoć broda nie powinna być obcięta i w założeniach miała nie być obcięta, ale czasem zdarza się myśleć nie o tym co trzeba. Poza tym zdjęcie pochodzi z udanej sesji, która niestety odbywała się głównie w deszczu. Dodatkowo w miejscu okraszonym złą sławą. Stary kierowca ciężarówki rzekł, że ostatnio miała miejsce tam "śmierć na miejscu". Niezbyt to wiarygodne, ale niech mu będzie...
Hallam Foe. Nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego po tej pozycji. Najważniejsze jest to, że nie nudzi. Nawet zaciekawia. Tytułowy bohater próbuje wyjaśnić prawdziwą przyczynę śmierci swojej matki. Obwinia macochę (wizualnie przyjemna Clair Forlani - grała w mojej ulubionej części Akademii Policyjnej a także Joe Black), starając się udowodnić jej winę. Dochodzi między nimi do kontaktu fizycznego, który zmusza chłopca do opuszczenia domu rodzinnego. W mieście spotyka kobietę, która łudząco przypomina jego zmarła matkę. I jak można się spodziewać zaspokaja również jej potrzeby seksualne. Czegoś takiego w filmie jeszcze nie widziałem, żeby syn kochał się z matką. W roli głównej Jamie Bell, czyli słynny Billy Elliot. Obraz można potraktować jako prezentacje przygód chłopaka, jednak głównie chodzi o pokazanie jego wewnętrznego żalu i prawdziwej miłości syna do rodzicielki. Mam nadzieje, że nie żadnej homo, gdyż bohater nieraz przebiera się w matczyne ubrania. Godny polecenia na sobotni wieczór. A Kung Fu Panda musi jeszcze poczakać...

piątek, 11 lipca 2008

skończyło się.

Ha! Już jesteśmy wyżsi. Teraz chodzimy do biblioteki zamiast do pubu. Choć wczoraj był ten ostatni raz - ulubiony Jazz Club pełen obcokrajowców. Murzynów, Azjatów i innych tancerzy. Czegoś takiego jeszcze tam nie widziałem. Każdy każdego znał i wszyscy tańczyli a to przecież nie miejsce do tego przeznaczone. Bardzo miłe doświadczenie.
A wcześniej? Miało być pięknie a wyszło jak zawsze. Wszystkim poprzednim grupom się udało tylko u nas nastąpiła jakaś pomyłka i pan promotor zwiększył pulę pytań o te leżące na krześle obok. Wśród dziewcząt oczywiście zapanował panika, gdyż uczyły się jedynie pierwszych 20 pytań a to w tamtym momencie nie wróżyło zbyt dobrze. Szczęśliwie wszyscy wyszli obronną ręką, choć jak stwierdziła pani recenzentka ze zróżnicowanym skutkiem. Hmm, oceny końcowe od 3 do 5 nie są zbyt zróżnicowane, ale i tak jest to poczciwa kobiecina. Już wspominam wczorajszy dzień jako wesoły, choć w czasie tu i teraz nie było tak wesoło. Na pożegnanie mam zdjęcie dowodzące walki, lecz niestety już przegranej:

wtorek, 8 lipca 2008

SIMteligent...


Moje zażenowanie związane z jakością (tudzież jej brakiem) połączeń głosowych wykonywanych za pośrednictwem mojego ukochanego operatora telefonii komórkowej. Przed udaniem się do w pełni kompetentnego salonu sprzedaży i obsługi tego operatora udałem się do salonu partnerskiego, gdzie uzyskałem numery HLR przyporządkowane do mojego numeru, czyli 509. Miła pani poinformowała mnie, że duplikat karty sim można otrzymać jedynie w salonie kompetentym. Oświadczyłem, że nie omieszkam i pożegnałem się. Kilka dni później spotkałem w salonie kompetentnym panią Karolinę - stażystkę. Niestety pomocy nie chciała mi udzielić, gdyż do wymiany karty sim potrzebna jest osoba, która podpisała z operatorem umowę o świadczenie jakże niskiej jakości usług. Nawet moje dywagacje na temat śmierci lub zagranicznego wyjazdu tejże osoby nie przyniosły rezultatu... Odprawiła mnie z kwitkiem a ja w zamian zagroziłem nieprzedłużeniem umowy. Byłem tak zdeterminowany, że nie zostawiłem tak sprawy. Jeszcze tego samego dnia wyciągnąłem zza światów osobę, która nieszczęsną umowę zawarła. Wróciłem z nią do kompetentnego biura obsługi, gdzie tłumy już zaległy ze swoimi problemami. Wepchawszy się do kolejki załatwiliśmy sprawę niemal natychmiastowo. Dziwne, że żaden z petentów jakoś się nie awanturował. Chyba powróciło społeczeństwo kolejkowe... No nic, wręcz wszechwiedzący pan z wystającymi zębami, bezsprzecznie przypominający pewnego kolegę ze studiów, pomimo przeszkód związanych ze złośliwością serwerów, czy czegoś, co odpowiedzialne jest za obsługę abonentów, zrobił czym prędzej to, o co go poproszono. Ze względu na podobieństwo do kolegi miałem wątpliwości czy cała operacja zakończy się sukcesem, lecz zaraz po włożeniu nowej karty sim do aparatu odebrałem sygnał z najbliższego BTS-a. Ciekawe, jak dalej potoczy się ta przygoda. Szczerze, nie sądzę, żeby owa wymiana jakoś wpłynęła na nieprzerywanie połączeń i niesłyszenie przeze mnie rozmówcy po drugiej stronie "kabla"... Chyba już taki urok ma ta sieć...

poniedziałek, 7 lipca 2008

śmierć.

Śmierć ma różne oblicza. Z jednej strony Esmin Green, która zmarła z powodu nieudzielenia jej pomocy przez lekarzy. I to prawie przez dwadzieścia cztery godziny... Ponoć ktoś z obsługi w celu sprawdzenia jej samopoczucia kopnął ją. Powinniśmy się radować z całego serca, że nasi ratownicy medyczni jednak najpierw schylają się do poszkodowanego. Z drugiej strony niesamowity Hugh Hefner, który na szczęście jedynie otarł się o śmierć. Co mogło ją spowodować? Gumowa nakładka na palec służąca do... niecnych celów. Kochanka zaaferowana sobą nie zauważyła, jak playboy dusi się. W porę jednak oprzytomniała i możemy oglądać jego wyczyny na jednym z kanałów muzycznych. Ja osobiście chyba nie znalazłem się w sytuacji zagrożenia życia. Może i dobrze... Natomiast w którejś z klas liceum ogólnokształcącego napisałem ma tablicy drukowanymi (dla niepoznaki) literami "Nie bój się śmierdzi". Pani profesor przyszła i kazał sprawcy to zmazać. Zatrwożony nie ruszyłem się z miejsca, dyżurny sprawę rozwiązał. Nie pamiętam, co dokładnie miałem na myśli, ale uważam to za miły akcent. Jeśli już jestem w tym temacie to "zdanie dnia" należy do mojej babci. "Jedz, bo umrzesz". Wypowiedziane do czteroletniego dziecka. Proszę zatem się nie dziwić, że ja nie jestem normalny. Pozdrawiam moich przodków.

niedziela, 6 lipca 2008

penn.


To Justyna. Od wczoraj pragnie być nazywana Penn. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale bardzo się jej to nazwisko podoba. Moje już nie - teraz chce być Penn. Może to ze względu na tego amerykańskiego aktora. Oglądaliśmy Dead Man Walking, w którym tenże grał główną rolę. Dzieło z gatunku "niby jest akcja, lecz nic się nie dzieje". Sean grał więźnia skazanego naśmierć za gwałt i morderstwo. Z pomocą pewnej siostry miłosierdzia (w tej roli Susan Sarandon) stara się o ułaskawienie - niestety bezskutecznie. Początkowo nie przyznaje się do winy (jak większość ludzi przesiadujących w więzieniach), ale kilka dni przed egzekucją wyznaje Helen jak było naprawdę. Nawet test na wariografie nie pozwala oszczędzić mu życia. Bardzo smutny film, z dużą ilością biblijnych cytatów a także szczyptą rasizmu. Można sprawdzić swój pogląd na temat kary śmierci...
Wracając do Justyny Penn - nawet marny Into The Wild jej nie zniechęci. To musi mieć jakiś głębszy podtekst... Cóż, ja już nie zamierzam dochodzić prawdy.

sobota, 5 lipca 2008

zapytanie.

Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Oto odpowiedź na mojego pierwszego maila:

Szanowny Panie!
W odpowiedzi na Pana wiadomość uprzejmie informujemy, że nowy układ linii tramwajowych na obszarze miasta Bytomia został wypracowany przy udziale przedstawicieli Urzędu Miasta m.in. w związku z przebudową Placu Sikorskiego oraz wnioskami pasażerów dotyczącymi lepszego skomunikowania północnej i południowej części miasta.

Sprawa utrzymania kursowania linii tramwajowej nr 31, funkcjonującej podczas remontu Placu Sikorskiego w relacji: Stroszek Zajezdnia - Bytom Politechnika, była analizowana. Jednakże, z uwagi na niemożliwość pozostawienia na stałe tymczasowego przystanku Bytom Tarnogórska (z przyczyn związanych z bezpieczeństwem ruchu drogowego), Urząd Miasta Bytomia zawnioskował o zawieszenie tej linii. W związku z tym, linia nr 31 obsługiwana jest na zmienionej trasie tylko w dni wolne od pracy, jako uzupełnienie linii nr 19, która w tych dniach kursuje z mniejszą częstotliwością.

Oferta przewozowa na linii nr 19 układana była z uwzględnieniem wielkości potoków pasażerskich oraz koordynacji odjazdów m.in. z linią nr 6. Zmniejszenie pojemności taboru obsługującego "dziewiętnastkę" nastąpiło z dniem 21 czerwca (początek wakacji letnich). Niemniej jednak, po ponownej analizie zagadnienia dokonano modyfikacji obsady taborowej tej linii i z dniem 1 lipca br. do obsługi linii nr 19 wprowadzone zostaną dodatkowe podwójne składy tramwajowe o łącznej pojemności 250 osób.

Przepraszamy za wszelkie niedogodności w korzystaniu z usług organizowanych przez KZK GOP.

Z poważaniem,
Krzysztof Sobański
Z-ca Dyrektora ds. Przewozów
KZK GOP Katowice


Wygląda jakby pisał to ktoś kompetentny.

piątek, 4 lipca 2008

taki.

Picie piwa w tak zwanym plenerze jest o wiele przyjemniejsze niż w zapoconym pubie. Podczas podróży można przygotować się do spożycia. My na przykład użyliśmy do tego celu przestępstw. Chodzi oczywiście o wtargnięcie na teren prywatny. Chociaż... wtargnięciem nie można tego nazwać, bo dziura w płocie była ogromna, że chyba traktor tamtędy wjeżdżał. Nogi nam pokaleczył jakiś oset, wyjścia z drugiej strony nie było, kabel do prądu czy coś podłączony na środku drogi leżał. Próbowałem prowizoryczne umocowanie płotu zniszczyć, ale to wcale nie ułatwiłoby nam przedostania się na drugą stronę. Zdecydowaliśmy się wznowić poszukiwania wyjścia za wzniesieniem. Było tylko, że należało położyć się na trawie, twarzą zwróconą na wprost pokrzyw i przeczołgać się pod drutem kolczastym. Wbrew pozorom nie takie trudne zadanie, tylko raz zahaczyłem delikatnie o spodnie. Opłacało się. Bunkier jeszcze nagrzany podczas upalnego dnia powoli oddawał ciepło. Rozmowy o planie dwuletnim, czyli robienie z izby trzech pokoi. Temat na, który nie było wcześniej odwagi i alkohol ponoć rozwiązuje języki i pozwala pytać. Później okazało się, że jesteśmy w doskonałym punkcie obserwacyjnym - ze wszystkich stron można było obserwować błyskające w oddali pioruny. Niestety piwo się skończyło i wartkim krokiem udaliśmy się do domów. Na szczęście, gdyż za 10 minut zaczęła się ulewa - to sie nazywa timing. A to na pamiątkę czasów, które już raczej nie wrócą:


W ogóle tego dnia dowiedziałem się, że będę miał swój pierwszy. Babcia mówi, że kiedyś trzeba zacząć. Pomoże, więc może. Zobaczymy, bo ponoć mam o niego dbać.

środa, 2 lipca 2008

szef.

Oto szef szefów:

A to, co szef szefów może: straszyć dzieci świniami, zjeść ponadprzeciętną liczbę szaszłyków, pić brandy kiedy dziadek patrzy, pić żołądkową kiedy dziadek patrzy, siedzieć na honorowym miejscu w traktorze, prowadzić samochód w sposób przyprawiający o zawał przyszłą teściową, skandować imię Grzegorz, brudzić pościel na wehikule, podjadać gumę Mamba, włazić w brudnych butach, oglądać cudze koperty po zdjęciach, śmiać się z biegunki Kropki. Poza tym szef szefów może wszystko. Bądźcie szefami szefów!

wtorek, 1 lipca 2008

pnie, konary, gałęzie.

Łóżko starsze i duże a pomimo to miejsca bardzo mało. Wydzieliłem sobie swoją równą część, która po czasie i tak zmniejszyła się jeszcze o połowę. Ale było miło. I rotawirusa nie złapałem...