piątek, 29 maja 2009

k.

Tomasz Ka. na świat przyszedł dwa tygodnie przed wybuchem elektrowni jądrowej. Gdy chmura odwiedziła nasz kraj on cieszył się pierwszymi promieniami kwietniowego słońca. Swoje piąte urodziny świętował razem z nowym albumem Michaela Jacksona. Jednak w związku z ciągotami króla do publicznego dotykania swoich genitaliów Tomasz zmienił swoją orientację na niemniej kontrowersyjnego George’a Michaela. Następnie jak każdy młodociany swoje uszy skierował w kierunku hip-hopu. A jak rap to murzyni, czyli oldschoolowy, funkowy James Brown. Ostatecznie wyrwał się ze szponów muzyki „śpiewanej” by skupić się na soczystym housie. Jakkolwiek, obecnie wyraża się setami breakowymi i drumowymi. Dotychczas nikt sławny z nim nie grał…
Jak sądzę jest już wnet rezydentem w Hipnozie, bo ma piwo za darmo. Wkrótce zobaczymy (a raczej posłuchamy) jak gra...

niedziela, 24 maja 2009

ram.

Pamiętacie Dziewięć i pół tygodnia? Kim Basinger i Mickey Rourke w rolach namiętnych kochanków. Założę się, że po premierze filmu, 23 lata temu, połowa widzów chciała przeżyć podobne doznania. Był to w zasadzie pierwszy film, w którym poznałem talent aktorski Mickey'a, choć mimo wszystko nieszczególnie mnie przekonał. Tym razem oświecony sięgnąłem po Zapaśnika. Właściwie już po pierwszych piętnastu minutach byłem tym dziełem (nie mylić z pomalowanym paznokciami) zauroczony. Aktor właściwie nie do poznania po licznych operacjach plastycznych. Jego ciało faktycznie można przyrównać do ciała zawodowego wrestlera, skądinąd miał podobny epizod w swoim życiu. Rourke w Zapaśniku, gra... zapaśnika, który jest legendą, lecz z powodów zdrowotnych zmuszony jest zakończyć karierę. Rozpaczliwie poszukuje w swoim samotnym życiu miłości i jest tak "zdesperowany", że swoje uczucia próbuje ulokować w striptizerce. Niestety nic dobrego z tego nie wychodzi. Próbuje również nawiązać kontakt z porzuconą przed laty córką, lecz także na tym polu los mu nie sprzyja. Moment, w którym facet takiej postury jak Randy zaczyna płakać rzewnymi łzami nawet mnie rozczula. Bardzo dobry dramat, coraz rzadziej się takie zdarzają. Do tego zaskakujące zaskoczenie, które zmusza do refleksji. Ostatnio takim zakończeniem zostałem dotknięty w Tataraku. Początkowo byłem do niego negatywnie nastawiony za sprawą p. Jandy, ale jako całokształt wypada dosyć pozytywnie. I ta cisza na sali po zakończeniu projekcji. Pierwszy raz miałem z czymś takim do czynienia. Niesamowite.
Teraz już mogę zdradzić, jak było naprawdę. Na którymś tam semestrze studiów licencjackich mieliśmy przedmiot, który hucznie zwał się psychologią ekonomiczną. Z ekonomią miał związku tyle, co telefon z hulajnogą, ale widocznie prowadząca uznała, że gdy będzie co pięć zdań używać słowa "konsument" to jakoś obleci. Poza tym wymagała od nas czytania w jej myślach, próbując otrzymać definicję wypowiedzianą dokładnie takimi słowami, jakie sobie pomyślała. Słynne "kompetencje to..." i pogrążający się Krystian alias 'Ja już idę, bo mam pociąg' Maz.....k, który pomimo wielu prób nie wstrzelił się w tok myślenia pani magister. Podstawą zaliczenia tego przedmiotu była prezentacja na jakiś temat, który Pani sobie zmyśliła na początku semestru. Były z tym niemiłosne perypetie, bo nie pojawiłem się na uczelni w terminie, na który wyznaczona była moja prezentacja, ale później ubłagałem o stworzeniem grupy dwuosobowej z Marcinem Mag...ą i opracowanie nowego tematu. Pamiętam, że obmyśliliśmy sobie jakieś ankiety, ale oczywiście nie chciało nam się ich rozdawać ludziom, więc spotkaliśmy się kiedyś w siedzibie samorządu studenckiego i sami je wypełniliśmy. Nadszedł sądny dzień. Marcin rozgadany, wesoło opowiadał o wynikach ankiety a zachwycona Pani magister posądziła mnie o nic nie robienie i wyręczanie się kolegą - tak jakbym w ogóle się nie udzielał a przecież połowa ankiety wypełniona była moimi długopisami. Już miałem wstać i powiedzieć, że wszystko zostało spreparowane tylko po to, żeby połechtać jej głupie ego, lecz nie mogłem wrobić kolegi. Tym oto sposobem musiałem poprawiać przedmiot i przebywać na uczelni do późnych godzin popołudniowych. Jak się można domyślić, zaliczenie miało podobną formułę: "zgadnij o czym myślę". Niestety nie pamiętam, czy udało mi się za pierwszym razem czy dopiero drugim, ale za to zapamiętałem coś śmiesznego. Pewna dziewczyna cierpiała katusze przede mną i nagle pada tzw. pytanie pomocnicze - "Jaki jest pani ulubiony filozof"? Nie wiem jak do tego doszło, ale padła odpowiedź ksiądz Józef Tischner. Jaki był poziom wiedzy tej dziewczyny na jego temat nie dowiemy się nigdy. Zawsze miej jakiegoś ulubionego filozofa, bo nie wiesz kiedy zostaniesz o niego zapytany - rada na przyszłość.

piątek, 22 maja 2009

ups & downs.

Sześć razy w górę, siedemnaście razy w dół. Tobołki od najcięższych do najlżejszych. Półtonowe wyro rozbierane na półpiętrze, gdyż przerosło nasze siły. Dwudrzwiowa szafa pozbawiona drzwi przez okno wyleciała by o wiele efektowniej. Biurko będące tzw. secret stash zostało zastąpione tym z szufladą w wersji mini. Nie życzę nikomu by musiał wnosić tyle ciężkich rzeczy na czwarte piętro. I tak w jednej rundzie wyręczyłem się panami ze sklepu, którzy byli wybitnie przygotowani do swojej pracy. Jeden z nich przywdział buty z garnituru oraz biała koszulę. Chyba, że w jego agancji pracy tymczasowej obowiązuje taki dress code. Piszę APT, bo na pewno nie było zatrudniony na stałe - wyczuć to można było po jego oddechu. Nic nie zbili, więc w sumie nie ma się o co wadzić. Największy ubaw był przy wyborze łoża. Musiałem zdecydować się na inny model sofy, gdyż ta, którą miałem upatrzoną wciąż była za duża gabarytowo, nawet na specjalnie sprowadzone do tej misji auto a poza tym miała "obskurne" obszycie. Szczęśliwie jesteśmy już na finiszu a Justyna zasnęła na siedząco, zmęczona samym patrzeniem.
Ha! I nastąpiła progresja w q3.
Dzisiaj zakończyłem oglądanie piątego sezonu Gotowych na wszystko. Może faktycznie jest to serial dla kobiet, bo ja jako mężczyzna, gdy widzę na ekranie pistolet wręcz wołam o jego użycie. Tymczasem Dave co chwila z nim się pokazuje, lecz ani razu nie używa jego niszczycielskiej mocy. No cóż, kobiety mogłyby tego nie wytrzymać. Trochę dziwne, że w ostatnim epizodzie wprowadzają nową bohaterkę. Teraz pozostaje już tylko czekać na kolejny sezon, pewnie do jesieni...

sobota, 16 maja 2009

skaranie.

O matko, jak mnie pokarało. Wołam o pomstę do nieba. Nie wiem co się nagle stało, że byłem ostatni. Za cholerę nie mogłem dogonić z fragami. I największa porażka to to, iż Koń był trzeci, dwa miejsca przede mną. Nie potrafię tego znieść. Skończę ze sobą. W ogóle grałem jak lama. Sadzę, że rekord w zabijaniu samego siebie niewątpliwie należał do mnie. Jeśli się nie wezmę w garść będę piętnowany na podwórzu. Co dzień powstanę z popiołu jak Feniks i pokonam wszystkich.

środa, 13 maja 2009

95+6%.

Jak ja się tego bałem. To chyba jest jakaś choroba - zabronić swojej dziewczynie robienia czegokolwiek z włosami. Nawet Gaby, która była modelką tłumaczyła swojej córce, że ważne jest wnętrze a nie to, jak się wygląda. Jej manifest w tej sprawie był raczej zbyt radykalny, ale w naszym przypadku chyba nie chodziło o udowodnienie czegoś. Po prostu Justynka chciała pokazać, że po zafarbowaniu włosów wciąż można ładnie wyglądać. Udało się. Teraz mi wstyd, że tak się uniosłem w samochodzie a przecież wtedy jeszcze nie wiedziałem jak efekt końcowy mnie miło zaskoczy. Nie chcę się domagać, ale kiedyś miałem obiecane, że obetnie się "na Penny". Powiedzmy, że na razie odraczam wykonalność. Ja to w ogóle nie przepadam za chodzeniem do fryzjera. Nie lubię, gdy ktoś mi we włosach grzebie i zawsze mam obawę, że będę wyglądał jeszcze gorzej niż przed wizytą i odwlekam ją w nieskończoność. Czasami ciągnie się to tak długo, że zarastam jak małpa i nawet najgorsza fryzjerka sprawiła by, że sytuacja nie miała by aż tak negatywnej postaci. Ktoś lubi fryzjerki? Nikt? Wiedziałem. Z fryzjerami może być trochę inaczej. Dziewczyna na fotelu pomyśli sobie: "Hmm, jakie zręczne paluszki, tak szybko przebierają. Można by to jakoś wykorzystać...". Natomiast facet nie jest w stanie sprawdzić tych umiejętności fryzjerki, które mogłyby mu przysporzyć trochę przyjemności. Wiadomo tylko, że mogłaby zmywać gary, nosić siaty i prać. No, ale to już chyba każda potrafi. Tak więc nie szukaj fryzjerki w salonie.

sobota, 9 maja 2009

spiącym.

Ouch, Jesus Christ, Virgin Mary! Co za szarpidruty. Moja znajomość repertuaru kapeli Coma ograniczała się do dwóch kawałków - Leszek Żukowski i Sto tysięcy jednakowych miast. Można by rzec, że nawet je lubiłem. Po dzisiejszym ich występie moje zdanie uległo lekkiej zmianie i to wcale nie na lepsze. Wokalista darł gębę niemiłosiernie, na tych gitarach targali jak świry. Aż mi się niedobrze zrobiło. To nie jest muzyka dla mnie, zdecydowanie nie. I pomyśleć, że kiedyś byłem w "posiadaniu" dyskografii Iron Maiden i słuchałem jej z wielkim entuzjazmem. Do tego wszystkiego jestem taki wrażliwy, że już najbardziej irytowali mnie ci wszyscy podpici ludzie, skaczący bez opamiętania, ocierający się o mnie bez pardonu. Niektórzy, z którymi chodziłem na rozszerzony polski w liceum (tak, tak), potem już tylko leżeli na wznak i palcem nie drgali. Przynajmniej Justynka mogła się ponapalać na frontmana. Chyba nie przepadam za koncertami a może dlatego, że jeszcze nie grał nikt, kogo naprawdę bym chciał posłuchać.
Na szczęście ta sobota wiąże się również z mini-inauguracją sezonu kąpielowego na Chechle. Pomimo, iż wiało a słońce skryło się za chmurami postanowiłem niezdecydowanym krokiem udać się do wody. Zrobiłem to ponieważ w oddali zobaczyłem kursantów szkolących się na przyszłych ratowników WOPR. Przypomniały mi się dawne czasy i zapragnąłem również się zanurzyć, na potwierdzenie, że jeszcze nie jestem takim dziadem. I na pewno nie byłem, bo nikt innym w toni nie nikł. Krótko, ale miło.

poniedziałek, 4 maja 2009

badajmy się nawzajem.

Za dawnych czasów badano dzieci drewnianymi szpatułkami. Pamiętam to odrzucające uczucie, kiedy to pseudomiła pani doktór wsadzała chropowaty drewniany kijek do gardła. Od samego dotyku można było dostać anginy a już na pewno powodował odruch wymiotny. Targany tymi wspomnieniami nie potrafiłem sobie odmówić wzięcia tego patyczka ze sobą na zajęcia. Jednak zanim się one zaczęły siedzieliśmy przed uczelnią korzystając ze słońca i chłodu, delektując się lodami. Chciałem nawet zainteresować tym patyczkiem pewnego trzylatka, lecz patrzał się tylko na mnie dziwną miną. Wrócił do ręki mamy. No nic, szpatułka powędrowała ze mną na ćwiczenia by przynieść szczęście na kartkówce. Taki był formalny powód. Oczywiście tak naprawdę wziąłem ten kijek tylko po to, by pobrać niezliczoną liczbę wymazów. Nie szkodzi, że kij ma tylko dwa końce. Wydzieliny z różnego rodzaju narządów nie zleją się w jedno, więc nie wadziły. Gadają mi tu i nie wiem co napisałem. Myślę, że przyszłość należy do Banku Krwi Pępowinowej.