niedziela, 31 sierpnia 2008

do grupy.


Justyna ma bardzo zniesmaczoną minę. I to wcale nie ze względu na swój problem alkoholowy lub brak gałkownicy. Strasznie się marszczy, gdyż właśnie dostała kolejnego esemesa z zaproszeniem do grupy Skamander. Oczywiście nie tej prawdziwej, lecz jej nowej wersji - nie do końca ku pamięci Staffa. Zaproszenie dostała ze względu na swoją wrażliwą naturę oraz coraz częstsze stosowanie wulgaryzmów i kolokwializmów. Kolega, która ją nagabuje jest założycielem grupy i chyba potrzebują jej (Justyny) jako muzy. Nie chce zdradzić. Tylko strasznie się denerwuje kiedy dostaje kolejne zaproszenia i zmuszona jest odmówić. Bardzo skomplikowana sprawa. Może to wynikać z obawy przed występami w miejscach publicznych. Ja mówię, żeby spróbowała, ale ona się zapiera. Nie wiem... może ktoś... Może figura gryzie się z zewnętrznością reszty członków... Ostatnio chcieli dać pokaz w kinie (ciekawe czy w trakcie seansu, czy jak) oraz na basenie (to dopiero zuchwałość). Gdybym ja dostał takowe zaproszenie nie zastanawiałbym się ani chwili.
Dla tych, którzy nie mają co robić wieczorami:
Ronin - De Niro, Reno, Bean. Do tego dużo pościgów samochodowych (we francuskim stylu) i akcji. Obowiązkowa pozycja.
Wszystko będzie dobrze - dla fanów Więckiewicza. Tutaj jako wf-ista nadużywający alkoholu. Dwunastolatek biegnie do Częstochowy po zdrowie dla mamy, towarzyszy mu ten właśnie nauczyciel i razem rozwiązują swoje problemy. Bardzo dramatyczny dramat...
Chłopiec z latawcem - bez komentarza. Wręcz płakałem.
Donnie Brasco - klasyczne kino gangsterskie. Depp jako wtyka FBI, Pacino jako popychadło góry i Madsen jako późniejszy szef. Strzelaniny, narkotyki, imprezy. Wspaniała ścieżka dźwiękowa. No!

sobota, 30 sierpnia 2008

ile luudzi...

Droga do Dolomitów Sportowej Doliny jest bardzo wyboista i co rusz stawia przed nami jakieś pułapki. Justyna dala się złapać i przywaliła z całej sił w betonową płytę (taką, z której buduje się bloki) skacząc zarazem metr do przodu, porządkując w międzyczasie zawartość swojej torebki. Istniało podejrzenie złamania palca, potem paznokcia, ale w rezultacie jedyną wadą był wiek lakieru. Szliśmy tam na wielką fiestę. Bytomska scena hiphopowa i duużo rowerów.

Moim głównym celem było obejrzenie finałów zawodów slopestyle'owych, ale chyba odbyły się przed naszym przybyciem. Musieliśmy się zadowolić trialem za którym szczególnie nie przepadam, ale rywalizacja wśród zawodników budziła emocje u publiki.


Był również Chrystus (nie, to nie Kryszak), tym razem nosił bardzo dziwną fryzurę. Z kolei jego (prawdopodobnie) małżonka przyodziana była w bluzkę z najnowszej kolekcji Cavalli'ego - w cętki, czy coś... Niestety unikają rozgłosu i skutecznie ukrywają swoje twarze przed obiektywem.

Dla tych, którzy nigdy nie mieli okazji zobaczyć sarny w naturze również coś przygotowano. Za siatką, bo baranów było pełno na wolności...

A o raperach? Cóż, nie było jakiejś wielkiej tragedii, ale jak ktoś przed występem przez pięć minut woła do ludzi "Chodźcie, kurwa pod scenę! No chodźcie wszyscy tutaj! Zostawicie te rowerki, kurwa" to się odechciewa go słuchać, przynajmniej mi. Do tego korzystał z bitów (tak się to nazywa) Dr. Dre... Niekorzystnie dla nich korzystał. Nasuwa się refleksja, czy to wszystko z czystą krwią. Ech, piwo za 6 złotych (tyle, co w Jazzie), gałka loda za 1,50 zł a kibla brak - pewnie z powodu imprezy weselnej, która akurat miała miejsce. Ale skoro nie było nic ciekawszego do roboty... O 21 ma się pojawić Borixon i gdybym wiedział, że zaśpiewa Kręć mi dupą...

czwartek, 28 sierpnia 2008

nieprawda.

Cóż... zdziwiłem się mocno wyprzedzając kogoś w butach marki Wojas i z plecakiem - kompletnie niepozorny strój i rower zresztą też. W Segiecie, pomimo iż wybrałem zdrowe (dla innych byłoby to chore) tempo to cały czas słyszałem tego kolesia za sobą. Myślę: "Okej, niech sobie jedzie. Zobaczymy jak długo". Tym większe było moje zdziwienie, gdy spostrzegłem się, że cały czas siedzi mi na kole. Niestety forma ma już nie taka jak kiedyś i obiad przed chwilą zjedzony dawał o sobie znać. Musiałem odpuścić i standardowo skręciłem w prawo - wszyscy tak robią, gdy nie dają rady. Problem w tym, że za chwilę znów się spotkaliśmy a ja przecież wcale nie miałem na to ochoty. To miała być spokojna przejażdżka, bez szarpania. Adam (bo tak ma na imię mój nowy "kolega") powiedział, żebym jechał z nim do Rept skoro nie mam żadnego planu. Zgodziłem się, nic przecież nie stało na przeszkodzie. Poza tym to była kolejna okazja by pokazać mu kto jest górą (już zapomniałem, że przed chwilą niemal wyplułem płuca). Ale kuźwa, on coś ćpa albo w tych Wojasach tkwi siła! Dopiero na prostej, lekko z górki mu odszedłem, kiedy to biedakowi zabrakło przełożeń. Jak mi przykro było. Gdy w końcu dojechaliśmy do tego parku kupił sobie piwo bezalkoholowe (sic!) a mi colę pomimo protestów... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że koleś jest ode mnie spokojnie z 10 lat starszy a ciśnie tak, że gardło boli. Na jakiejś starej Univedze! Siedzimy w tym reptowskim parku a Adam wyskakuje z hasłem "Jedziemy na Chechło". Z początku przytaknąłem, lecz później na dnie znalazłem kroplę asertywności i odmówiłem, bo przecież w ogóle nie chciało mi się tam jechać, jeszcze w takim stylu. Wspólnie zdecydowaliśmy się jechać już do domu, bo "na pierwszy raz wystarczy". Dobrze, bo prawdopodobnie drugiego już nie będzie. Niby dał mi swój numer telefonu, ale teraz wszystko ode mnie zależy. A po cóż się będę pchał z taką znajomość... Jeszcze kontuzji się nabawię. Dziwny koleś...

Marzenie na dziś: Scott Spark 10.

środa, 27 sierpnia 2008

nieletnich.

Jest piękny i cichy środowy ranek. To nie jest moja wina, że akurat w dniu dzisiejszym jest taka rocznica i muszę poruszyć ten temat. Seksualne wykorzystanie nieletnich. Na początek zajmę się wytłumaczeniem z osobna każdego ze słów tego jakże strasznego czynu. A więc osoba dokonująca seksualnego, na samym początku musi podjąć decyzję, którą płeć wybiera. Niestety wybór ogranicza się do dwóch, gdyż geje i lesbijki mają zbyt silne charaktery. Przed wyborem należy się zastanowić, do czego dana osoba będzie nam potrzebna. Wykorzystanie z kolei jest to użycie czyiś dobrych cech charakteru, takich jak: pomocny, uczynny, grzeczny, przyjazny środowisku, pilny. Oczywiście wszystkie przymiotniki występują również w odniesieniu do dziewcząt. I na koniec najtrudniejsze słowo, czyli nieletni. Według prawa karnego jest to osoba, która nie ukończyła 17 roku życia. W sumie to wcale nie takie trudne pojęcie... A cóż się będę zagłębiał w tłumaczenia - podam po prostu przykład wykorzystania nieletniego i tyle. Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się w przeciętnym (może nie do końca) gospodarstwie domowym. Syn siedzi w pokoju i bawi się swoim nowiutkim iPhone'm 3G 16GB prosto z salonu Orange, zakupionym za 649 złotych. Ponieważ jest to telefon jedynie do szpanowania i nie posiada podstawowych funkcji dzisiejszych komórek to syn szuka, tego co w nim najbardziej efektowne. Dostał go w prezencie za dobre wyniki w nauce. Wtem do pokoju wchodzi matka i tonem więziennego naczelnika oznajmia: "Wyniesiesz śmieci". Syn oczywiście odmawia, ale matka ma silniejsze argumenty, których pewnie się domyślacie. Dlatego syn daje się wykorzystać i łapie za obślizgły worek. Tak może wyglądać seksualne wykorzystanie nieletniego. Dziewczęta częściej zmuszane są do dbania o dom, ale również muszą się na to godzić. I to wcale nie z powodu iPhone'a. Z tego miejsca chcę prosić tą durną maszynę, która wysyła mi informacje na temat super produktu powstałego w zakładach Steve'a Jobsa, żeby zaprzestała tych działań. Raz na zawsze!

niedziela, 24 sierpnia 2008

zobacz Koniu - tak też można.

Znalazłem wspaniałą alternatywę dla asfaltowej "czterdziestki", która jest nudna, nic się nie dzieje - przynajmniej wtedy, gdy jedzie się samemu. Jest jedno "ale" - trzeba mieć uniwersalny rower, "Merdium"(?) nie da rady. Na przykład taki:

Sam byłem w szoku, że to tyle kilometrów. Do mojego ulubionego torowiska w Miasteczku Sląskim jest jakieś 10, potem jeszcze trochę i wjeżdża się do lasu. Miałem zamiar dojechać do Kalet, ale coś mi się pokręciło i lekko się zagubiłem. Wszystkie alejki są prostopadłe i równoległe, więc po pewnym czasie już nie bardzo wiedziałem gdzie jestem. Wisiała nade mną perspektywa zagubienia się w nieznanym lesie, ale zasadniczo rozkoszowałem się jazdą po tych jakże cudownych drogach. Praktycznie przez cały czas podążałem szutrem i zacząłem się zastanawiać kto tam tyle tego nawiózł i po co. Zresztą to przecież nie powinno mieć dla mnie znaczenia skoro miło się jedzie. Na początku spotkałem jakichś ludzi, grzybiarzy czy kogoś. Później, w środku (por. obrazek) natknąłem się na drwali. którzy porządkowali ścięte drzewa. Widziałem też kilka ambon, ale udało mi się wspiąć tylko na jedną (była przy drodze), lecz widok niestety nie był zachwycający. O dziwo nie uświadczyłem sarny, ni dzika. Dziwne. Tylko jakieś świergoczące ptaki, których i tak nie widać. Po dość długiej jeździe zacząłem się martwić, gdzie ja w ogóle jestem. Zmysł orientacji kazał mi skręcić w lewo i po kilku kilometrach wyjechałem w końcu na jakąś drogę asfaltową. I domy w środku lasu. Podejrzewam, że to ta Mikołeska, bo nic innego w tej okolicy nie ma. Gdybym miał mapę z pewnością wiedziałbym gdzie dalej jechać a tak znów musiałem na ślepo, czyli prosto. Pojawił się szuter o identycznym kolorze jak w Dolomitach, ale to przecież tylko iluzja i odrzuciłem ją. I znów jakieś zabudowania w głuszy. Skojarzyły mi się z miejscówką dla świadków koronnych, którzy są ukrywani i mają nowe życie. Raczej tego nie sprawdzę, bo dotarcie ponownie w tamto miejsce graniczy z cudem. W końcu jakoś dotarłem do ulicy Leśnej. Stamtąd jeszcze ze 12 kilometrów do domu. Wychodzi na to, że w samym lesie przejechałem ponad 20 kilometrów, bo licznik w sumie po przyjechaniu do domu wskazywał 45.
Wycinek mapy, przedstawiającej obszar 16 kilometrów kwadratowych. Zielona kropka to miejsce, w którym jechałem do lasu.

Gdyby nie to, że zbliżał się ciemny wieczór jeździłbym jeszcze dłużej. Z pewnością tam wrócę. Pojeździłbyś ze mną Koniu, nie? Ale Ty wolisz być przegranym pingpongdziadem.

sobota, 23 sierpnia 2008

oglądajcie.

Zacznę od Przebudzenia. W roli głównej Jessica Alba, która moim zdaniem już nie jest... taka fajna jak kiedyś, kiedy nie znałem jej jako aktorki. Ostatni film, z którego ją pamiętam to Oko i ze szczerym żalem muszę stwierdzić, że nie nadaje się do tego typu filmów. Jej uroda jest zbyt dziewczęca i w chwilach grozy stwarza wrażenie, że sytuacja w której się znajduje nie jest dla niej taka straszna - to jest moja subiektywna opinia. Podobnie, rzecz ma się w Przebudzeniu. Niby thriller, ale strachu nie zaznałem. Z kolei interesujące zjawisko poznałem - świadoma narkoza. Polecam poczytać na ten temat. Poza tym film trochę zagmatwany, w pewnym momencie nie wiedziałem, co jest prawdą a co nie. Z braku laku można obejrzeć, ale w sumie to nie widzę sensu...
Dobranoc, kochanie. Znacie Gwyneth Paltrow? Ktoś na pewno. Więc jest to dzieło jej brata. Nie... Dzieło to za duże słowo. Od pierwszych minut wiedziałem, że ten film to porażka, ale było coś, co sprawiało, że wytrzymałem do końca. A raczej ktoś - Penélope Cruz. Z pewnością nie jest to jej najlepsza rola, ale zawsze miło jest na nią popatrzeć. Nawet gdy ma związane włosy i "naciągnięte czoło". Główny bohater pisze muzykę do reklam i śni o pewnej kobiecie (właśnie Penny). Sny dnia poprzedniego kontynuowane są następnej nocy i zaczynają przybierać formę erotyczną. Później spotyka ją w prawdziwym życiu i coś z nią kręci, ale z kobietam obchodzić to on się nie umie o czym świadczy związek z obecną dziewczyną. Może to i jest fajna produkcja, lecz ja za takim kinem nie przepadam. Sorry Jake.
I wreszcie Kierowca dla Wiery. Dotarł do nas wnet cztery lata po premierze światowej, ale warto było czekać. Jak wynika z tytułu głównym bohaterem jest kierowca jakiegoś starego ruskiego wozidła, nie wiem cóż to za model. Służy generałowi wożąc go gdzie ten zechce. Wozi również jego kaleką córkę, w której oczywiście się zakochuje. W międzyczasie kocha się (ten kierowca) zwierzęco ze służącą, zrywając jej majtki z tyłka - to dopiero scena. Gdy córka generała rodzi dziecko, wszyscy pięknie się nim opiekują. Mniej więcej od połowy można się spodziewać dramatycznego finału, ale nie jest aż tak źle. Wszystko w klimacie muzyki lat 60. czyli, Roy Orbison i inni. Akcja trzyma w napięciu, więc 100 minut mija jak z bicza strzelił.
I wróciłem do Gotowych na wszystko, ale to przecież babski serial i nie będę komentował...

piątek, 22 sierpnia 2008

woda bez promili.

Jeśli piłeś/piłaś nawet niewielką ilość alkoholu, szczególnie podczas upały, w wodzie grozi Ci:

Skurcz mięśni, który ogranicza możliwość poruszania się i jest bardzo bolesny. Trudno go opanować o jest bardzo groźny. Dla osób nietrzeźwych, zwłaszcza na głębokiej wodzie, stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Wstrząs termiczny - następuje przy nagłej zmianie temperatury. Gdy jest ciepło, naczynie krwionośne rozszerzają się, alkohol wzmacnia ten proces, jeśli nagle znajdziesz się w chłodnej wodzie, organizm oddaje ciepło, naczynie gwałtownie się kurczą tłocząc krew do serca, które nie może podołać jej napływowi i zatrzymuje się, tracisz przytomność i umierasz.

czwartek, 21 sierpnia 2008

tak wymyślać.

Był kiedyś (albo ciągle jest) taki serial, w którym głównym bohater miał wciąż nowe pomysły na biznes, lecz niestety wszystkie z nich były niewypałami. No cóż, zawsze to jakieś zajęcie. A! Znam ja sposób na zarobienie sobie na paliwo do samochodu. Trzeba mieć jedynie mocną wątrobę. Mam dziś dzień uprzejmości, więc łaskawie go przedstawię. Należy kupować codziennie puszkę (bądź jeśli ktoś woli kilka puszek) piwa i wypijać je (bądź wylewać jeśli ktoś jest... dziwny?). Puszki składować w miejscu zaciemnionym i odwilgoconym. Po ich obfitym nagromadzeniu sprzedać w skupie zarabiając pieniądze na powrót do domu, by kontynuować spożycie. Prawie jak perpetum mobile. Gdyby tylko dało się tak uzbierać na D80...

Wyróżnia się nową metodę okazywania zainteresowania płcią przeciwną. Najlepiej robić to na łóżku bądź jakimś innym poziomym podłożu, ponieważ trzeba to robić na leżąco. Zatem do dzieła! Kładziemy się na łożu na wznak (to tak, że ręce wzdłuż tułowia, nie?), nogi złączone. Wypowiadamy na głos imię wybranka/wybranki, np. Hayden Christensen. W tym samym momencie rozkładamy szeroko nogi w kolanach. Do końca nie wiadomo, co ten gest oznacza, ale zapewne otwartość i chęć zaangażowania. Myślę, że w razie czego jest kompletnie zrozumiały dla odbiorcy, potencjalnej ofiary.

Teraz z trzeciej beczki. Wiem już skąd biorą się hemoroidy. Chociaż nie - źle się wyraziłem. Skąd się biorą to wszyscy przecież wiedzą. Ja wiem ponadto jaka jest ich patogeneza! Pełna dupa. Moja babcia tak mawiała. Oczywiście ma to znaczenie przenośne. Chodzi o to, że ktoś prowadzi konsumpcyjny tryb życia, wydaje pieniądze bez głębszego zastanowienia i na byle co. Po prostu ma już tyle przedmiotów, że przesypują się one w tej jakże newralgicznej części ciała wywołując krwawienie. Operacje chirurgiczne nie pomogą - trzeba ograniczyć ilość i częstość zakupów.

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

traktory.

Tak sobie myślę, czy ja miałem zniszczone dzieciństwo... Jeździłem z dziadkami na wieś, na której nie było traktora. To znaczy w domu rodzinnymi babci nie było, bo tak w ogóle to owszem. Chwila... Jak miałem dwa lata to przecież robiłem pod siebie i z domu się nie ruszałem, więc miłość do tego pojazdu nie miała prawa się narodzić. Teraz jestem już dorosły (przynajmniej według dowodu tożsamości) a dalej na widok traktora się ożywiam. Nerwowo tupię nogą i przygrywam dolną wargę by tylko zasiąść w jego wymęczonym wnętrzu. Wydawać by się mogło na cóż komu taki pojazd. Cztery koła, jak większość, silnik i za nim kabina. Kabina... No właśnie niekoniecznie. Traktory iście letnie nie posiadają tegoż udogodnienia i cały brud, kurz leci na twarz kierowcy. A przecież jechać trzeba. Na szczęście istnieją wersje z całkiem komfortowym "przykryciem". Welurowa podsufitka, skórzana kierownica, elektrycznie regulowany fotel. W ogóle to można doń (traktora) przypiąć multum akcesoriów, takich jak: brony talerzowe, przyczepę z dwoma kołami, przyczepę z czterema kołami, przyczepę bez kół, dwie przyczepy, agregaty uprawowe, pługi pięcio-skibowe, kultywatory, siewniki, rozrzutniki obornika, prasy rolujące. Tylko gdzie to wszystko pomieścić. I w ogóle jak przeżyć bez traktora... Aha! Ten chłopczyk ma dwa lata i zakochany jest w traktorach. Ciągle tylko "dawaj klucze" i trąbić. Potrafić zapalić silnik i bronować. Na razie jednak musi zadowolić się traktorem zabawkowym z "beką".
[nie mam weny.]

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

jedziemy busikiem.

Jedziemy busikiem. Strasznie podskakuje się, bo taka cena. Justa rzuciła focha, odwróciła się do mnie plecami i patrzy przez okno. Ale dywan już na nią czeka...

niedziela, 10 sierpnia 2008

to już jest jakieś...

Ho ho, ależ okrutna przerwa. Wydawałoby się, że w końcu mam jakąś koncepcję. Ależ oczywiście nie. Mój ośrodek twórczy zawodzi na wszystkich frontach. Muszę się dowiedzieć dlaczego jestem taki a nie inny. Teraz to już się tak robi, że w lipcu jest gorzej niż w lutym. Ja to myślałem, że od zawsze tak było. Ja jestem zdolny do wszystkiego. Chyba otworzę kiosk. W dogodnym miejscu. Będzie to kiosk prywatny, z szyldem Ruch. Takie rzeczy są możliwe. Będę sobie oglądał Gejzery i inne sztuki za darmo. A jak mi się znudzi to sobie zamknę i pójdę do domu. Teczek nie będę prowadził, bo z tym to tylko zamieszanie jest a zysku brak. Poza tym kto by za nie płacił? Państwo? Bo ja nie... Bym se taki kiosk otworzył i buły tam mucił. Takie, żeby pruszyły. Między gazetami byłoby pełno marasu i egzemplarze uświnione. Bym się tym nie przejmował, gdyż to kiosk prywatny. Jakiś nieżyczliwy sąsiad by to zgłosił na kontrole. Znani są tacy, co dla dobra ogółu. Komisja kontrolna by mi kiosk zamknęła i Gejzer byłby nieaktywny. To wszystko jeszcze przed zimną bym mógł w spokoju śnieg uwolnić. Wtedy się myśleć trudno, ale nowy biznes byłby potrzebny. Mam talent, więc wymyśliłem, że otworzę kiosk z prasą. Codzienną, tygodnikami, dwutygodnikami (specjalnie dla fanów Party), miesięcznikami, kwartalnikami, rocznikami. I papier toaletowy też by tam był. Papier toaletowy to musi być wszędzie. Wewnątrz mógłbym robić wszystko tylko nie jeść buły. Buła pruszy a kontroli się to nie podoba. Wiem, bo się bym w urzędzie dowiedział. Ten kiosk to byłby blisko ulicy, żeby podróżni mieli blisko. W podróży to się czyta i robi kupę. Dlatego właśnie mój kiosk byłby skazany za sukces. W zimie to rury niska temperatura wysadza. Muszą robotników wzywać i to reperować. Ale nie rękami, mają do tego sprzęt cięzki, taki jak koparka. Koparka ma dół i kopie. Jak skończy pracę to musi jechać do bazy. Często jeździłyby koło mojego kisku, bo jest przy jezdni. No i mogłaby taka koparka zachaczyć łyżką (bo widelec ma nisko) o mój kiosk i go zniszczyć. Wten talent już niepotrzebny. Może gdybym znalazł kochanke to zwaliłbym wszystko na nią... A tak...

środa, 6 sierpnia 2008

wysysacz kóz.

Ja z Cz. (głupi zwyczaj nie pisania całego imienia, ale może sobie nie życzy, choć z drugiej strony i tak wiadomo o kogo chodzi a może sobie nie życzy) pijemy zawsze w tym samym miejscu. Pijemy źle brzmi, tak menelsko, ale przecież to tylko dodatek do jakże górnolotnych dyskusji. Miejsce regularnie uczęszczane od kliku miesięcy bez żadnych przykrych incydentów. Nie niszczymy przyrody (jamniczka też nie), raz tylko weszliśmy na teren prywatny, ale bez złych zamiarów. Wczoraj również byliśmy grzeczni. Mieliśmy chipsy z Biedronki, na których było napisane tortilla i były bardzo ostre, choć stopy nie parzyły. Mi trochę leciały z buzi, bo było bardzo wietrznie, ale kolega w akcie pokutnym zjadł jednego z ziemi. No nic, "posprzątalismy" i ruszyliśmy w stronę domu, gdyż w laciach zimno. Najspokojniej w świecie weszliśmy do mrocznego lasu, który nigdy wcześniej nie robił problemów. Musiał się zmówić z tym stworzeniem. Wyskoczyło znikąd, zawyło tak głośno, że aż ciarki po plecach mi przeszły wszerz. Widać jego ostre pazury, których na szczęście przeciwko nam nie użył. Uratowali nas jacyś ludzie, spowodowali, że chupacabra się przestraszała. Bo to najpewniej była chupacabra. Przyszła po nas aż z Ameryki Południowej. Pewnie żądała naszych kóz, ale ja chwile wcześniej smarkałem i te w chusteczce już zaschły. Może ich nie wyczuwa, a może lubi tylko organiczne chusteczki do nosa. Wiem tylko, że mieliśmy szczęście. Obawiam się jednak, iż skoro przybył aż zza Oceanu to tak łatwo nie odpuści.

wtorek, 5 sierpnia 2008

wesoły weekend. choć z drugiej strony smutny...

Na moim telefonie jest obecnie godzina 02:03. Siedzę i czekam na godzinę, o której rozpocznie się misja specjalna, czyli podróż dwudziestopięcioletnim Mercedesem na dworzec do Katowic. Niby nic takiego, ale jest to auto zabytkowe (choć nieoficjalnie) i ma progi pomalowane "wałkiem", więc można spodziewać się wszystkiego. Ja jednak jestem dobrej myśli, gdyż nie uśmiecha mi się targać o 4 w nocy na piechotę do domu. Chodzi o to, że kuzynka z narzeczonym jadą nad morze (kurde, czy wszyscy tam teraz jeżdżą?) a ja mam służyć jako dobry duszek. Z chęcią pociągnę także walizę, jeśli pozwolą...
To się nazywa sportowa niedziela. Super ekstra mecz piłki siatkowej. Takie poświęcenie, że Koniowi aż kolana sczerwieniały - tak było parno. I słońce świeciło prosto w twarz. Potem ping-pong. Przegrałem półtora raza i musiałem stawiać. Z kart historii:
- Domator w ABC kosztuje 3 złote. tak, zżuliłem się.
- co jest w stanie wykonać dla Ciebie prostytutka za 20 złotych? pociągnąć Cię za sutek może...
- 200 złotych - tyle można otrzymać za wykrzywiony dach we Fiacie 126p.
- Jak drzwi są lekko uchylone to można wracać z łazienki na golasa.
- Ludzie, którzy odpowiadający esemesem o treści nie dłuższej niż trzy znaki są gorsi od tych, którzy wykorzystują maksimum.
- Ludzie, którzy nie są dość opaleni, są gorsi od tych brązowych.

piątek, 1 sierpnia 2008

chcesz loda. masz loda.


Tak, tak, to te słynne lody w cenie 1,99 zł za (jak ja to mówię) kilo. De facto jest to 1000 ml, ale jeśli wsadzi się je do zrywki razem z cypsami i innymi słodkościami to będzie ten kilogram. Z resztą liczy się smak. Na pudle (,bo to w końcu kilo) napisano, że są o smaku… a nie – na pudle napisano tylko, że obrazek przedstawia propozycję podania. Cokolwiek to znaczy. W każdym razie gdzieś wspomniano o czekodalodowo-waniliowości tegoż deseru. Smakuje co najmniej jak orzechowy. Gdy budowali Lidla, bądź tuż po jego otwarciu, zarzekałem się, iż nie będę odwiedzał tego miejsca w celu zakupu dóbr konsumpcyjnych ani żadnych innych celach. Wychodzi teraz, że jestem niekonsekwentny. Trudno… Te dwa złote (niecałe i to za kilo) warto wydać. I lokalizacja sprzyjająca. Tylko zmuszają do oddzielania zakupów jakimiś durnymi deseczkami. Sama niech se kładzie to świństwo. Mi raz skasowała z jakąś dziołchą…

Ja tam się do sprzątania nie garnę, ale z powodu nadmiaru (niestety) czasu wolnego wziąłem się za czyszczenie roweru, na którym przyklejone błoto ważyło już circa kilo. Stałem się zbyt gorliwym wyznawcą zasady, że póki da się jechać to czyścić nie trzeba. Podczas podróżowania po deszczu i jakiejś błotnej glinie poprzyklejało się pełno dziadostwa, tu i ówdzie. Opony nabrały dwukolorowego oblicza a błoto wespół z trawami zadomowiło się na dobre w kasecie, nawet śrubokręt rady wykurzyć ich nie dał. Na początek poszła w ruch benzyna (z lepszych tańszych czasów) i rękaw ze starej piżamy, który zastosowanie ma wielofunkcyjne. Później wróciłem na to czwarte piętro po wiadro, żeby je ubrudzić. To znaczy ubrudzić jak się okazało miałem później. Najpierw nalałem wody z mydłem i zniosłem z powrotem, żeby brudasa nią potraktować. Cały ranek myślałem, jak miło i dokładnie będę sobie rowerek czyścił a rzeczywistość znów okazała się inna. Z jednej strony zostały mazy, resztki brudu, dolomitowe błoto na szprychach – tragedia. Tak wyglądają moje przygody z wodą i szmatą. Nie nadaje się na męża-sprzątacza. Rower umyty nie może długo stać, więc wziąłem go na przejażdżkę. Myślałem, że dam radę na czterdziestkę, ale w Stolarzowicach się rozmyśliłem i pojechałem do centrum przez Miechowice. Naprawdę najkrótsza droga. Co z tego, że jadąc ulicą Moniuszki byłem 57 metrów od Justyny skoro i tak Jej nie odwiedziłem. To się dopiero nazywa spocone czoło. Dziś przynajmniej nikomu faka nie musiałem pokazywać...