piątek, 6 marca 2009

'patrz pan jaka perfidia'.

Od paru dni możemy radować się iście wiosenną pogodą, która rano nas pieści słońcem a popołudniami podkłuwa kroplami deszczu. Mimo to najwyższa nadeszła pora, aby do życia powstał mój "pogromca ticoszczaków". Po wnet trzytygodniowej przerwie procedura budzenia do życia zwyczajowo zaczyna się od wlania benzyny, która przez okres bezczynności zdematerializowała się tajemniczo. Nie dysponuję cysterną, więc wyjście jest tylko jedno - przynieść benzynę w kanistrze. Logistycznie nie jest to zbytnio skomplikowane zadanie, ze względu na bardzo ograniczoną pojemność kanistra oraz na fakt, że paliwa nigdy za wiele. Nalewam pod korek. Dla niepoznaki naczynie transportuję w torbie reserved, może ktoś się nabierze, że niosę tyle ciężkich szmat... Zaczynam odczuwać silny zapach benzyny i wtem rodzi się obawa o samozapłon spowodowany podwyższoną temperaturą powietrza. Jednak, jak widać, nic nie wybuchło. No cóż, nalałem, odpaliłem i zrobiłem rundkę honorową po osiedlu, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku - wydawało się, że w jak najlepszym. Chociaż powinno mi to dać do myślenia, że po tak długiej przerwie wszystko działa bez zastrzeżeń. Na wieczór miałem zaplanowaną instalację systemu u moich stałych ulubionych klientów. Uradowałem się, że znów będę mógł poprowadzić serwis komputerowy z dojazdem do jednostki roboczej. A właśnie, że psińco! Auto pieszczotliwie nazywane "Suzuczki" odmówiło posłuszeństwa już na drugim kilometrze. Pomoc "nadejszła" z lasu a złom powrócił tam gdzie jego miejsce - pod blok. Dnia następnego wziąłem się za przywracanie pełni sił elementowi, który został uznany za prawdopodobnie najsłabsze ogniwo. Przez 25 godzin ładowałem ten cholerny akumulator, by dziś około godziny 17:29 dowiedzieć się, że na psa urok. Haa, ciepły weekend bez samochodu. Żeby tylko dr Królik była dla mnie przychylna to jakoś zdzierżę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz