piątek, 9 stycznia 2009

miodnie.

Co u mnie? Same katastrofy. W Wigilię 2008 po raz pierwszy, jak mi się na początku wydawało, zgubiłem Moją Kartę ING z samodzielnie przygotowanym wzorem. Naturalną koleją rzeczy było jej zablokowanie i jednocześnie pożegnanie się z jej unikalnym wizerunkiem. Spokojnie, jest Wigilia trzeba się radować. Wtem idąc po schodach na uroczystą kolację świąteczną w zakamarkach okładki na dokumenty znalazłem tę zasmarkaną kartę, kosztującą 15 złotych a wartą 1/5 tej ceny. Niestety już było po ptokach, bo zablokowanej karty nie da się ponownie uruchomić. Nie poddałem się jednak i dwa dni później zamówiłem kolejną, tym razem z jeszcze bardziej niecodziennym outlookiem. Wszystko fajnie, przyszła i po raz kolejny jest wykonana, za przeproszeniem, dupiato. Jednak radość mnie rozpierająca sprawiła, że czym prędzej zapragnąłem jej użyć w bankomacie. W pierwszym podałem niepoprawny pin (to on nie jest taki sam jak poprzedni?), ale idąc za ciosem wpisałem ten sam pin, lecz już w innym bankomacie. I na tym przygoda się skończyła, gdyż wredna maszyna sobie ją przywłaszczyła. Miła, młoda pani w okienku powiedziała, że za trzy dni znów ja zobaczę. Zobaczymy...
A z innych nieszczęśliwych przypadków to utraciłem chwilowo telefon. Oddałem do serwisu, gdyż wystąpiła mało uciążliwa usterka, ale jeśli gwarancja jeszcze w mocy to postanowiłem skorzystać. Wszystko fajnie, ale na pytanie kiedy odbiór pan odpowiedział: "Nie wiadomo". Jak nigdy zabrakło mi słów i odszedłem... Daję im dwa tygodnie - więcej i tak nie mają.
Pilnujcie telefonów, bo dzisiaj niewinnej dziewczynie w 820 ukradli jeden. Taka było rozdygotana, z ledwością łzy powstrzymywała. Dobrze, że miała wsparcie w koleżance, która załatwiła za nią formalności. Ręce miałem związane z powodu bycia nieszczęśliwym abonentem Oranż, jak to powiedziała jedna z pasażerek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz