środa, 14 stycznia 2009

środek.

Czyżby już nastąpił mój mentalny upadek? Środek tygodnia a moim dylematem było: wziąć piwo, czy może wino. Piątkowe aktywności z pewnością spędziłyby mi sen z powiek a tak byłem znieczulony i nawet nie było mi dane wysłuchać do końca ulubionej audycji "Kochaj się długo i zdrowo". Skupiam się teraz mocno i nie jestem w stanie przytoczyć żadnego z problemów merytorycznych. Pamiętam tylko panią, która zadzwoniła z wyrzutami, że poprzednia rozmówczyni nie umie się wysławiać, porównała jej mowę do jęku zwierząt i... została rozłączona przez prowadzących. Czyżby panował tam tak niski poziom słownictwa? Z mojego kilkumiesięcznego doświadczenia słuchowego wynika, że niekoniecznie. A może chodzi tylko o to by ktoś dzwonił a w jaki sposób się wysławia to już jego problem? W radiu tak jak w życiu - jedni mówią lepiej, inni gorzej. W ostatecznym rachunku największe znaczenie ma to, żebyśmy się dogadali. Bez pretensji i wyrzutów.
Dzisiejszy przykład po raz n-ty pochodzi z autobusu, ale w odmiennym charakterze. Był wnet kwadrans po dwudziestej drugiej. Autobus stał na przystanku z wyłączonym silnikiem. Wewnątrz, oprócz nas, było dwóch innych pasażerów. Czas odjazdu wyznaczony przez rozkład jazdy mijał. Jeden z pasażerów zbulwersowany opóźnieniem podniósł lament. Najpierw swoje słowa skierował do współpasażera, który skonstatował fakt przedłużonego postoju. Wtem pierwszy z nich zdobył się na odwagę i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę kierowcy. Głośne napomnienia powtarzane dwukrotne nie dały rezultatu. Dopiero dotyk bezpośredni ramienia osoby uprawnionej do kierowania pojazdem silnikowym, jakim jest autobus poskutkował. Okazało się, że cep zasnął. Po zbudzeniu poczuł się w obowiązku i czym prędzej zapuścił silnik i ruszył. Współczuję tym, którzy jechali do ostatniego przystanka, bo całkiem prawdopodobne, że kierowca mógłby ponownie przysnąć... Takie ważne w naszym życiu jest słowo.

Piersi - Bolszewicy na mszy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz