niedziela, 8 marca 2009

przykryj się, złotko.

Przeglądając Motocykl natknąłem się na ciekawą inaczej ofertę sprzedaży moto-koca. Ja się na tym nie znam, ale ten przedmiot wydaje mi się komiczny. Jeśli robi się zimno i pogoda nie nadaje się do jazdy, należy przesiąść się do środka lokomocji, który daje jakąkolwiek osłonę przed chłodem. Poza tym trochę sobie nie umiem tego wyobrazić, jazdy z takim moto-kocem. Albo nie - umiem zobrazować wewnętrznie sytuację, lecz jest ono (zobrazowanie) chore. Na przykład: wsiadamy na motor, zarzucamy na nogi koc i powoli ruszamy z miejsca. Pospiesznie zapinamy wszystkie zamki błyskawiczne, których jak sądzę są ze dwie sztuki. I już możemy się cieszyć ciepłotą utrzymywaną na jednakowym poziomie podczas całej podróży. Tutaj pojawia się problem natury technicznej: co, jeśli złapie nas czerwone światło sygnalizatora? Zakładam, że moto-koc jest tak zbudowany, że nogi są dokładnie opatulone. Zatem, czy powinniśmy pośpiesznie zacząć odsuwanie suwaków z nadzieją, że zdążymy to zrobić nim motor przewróci się na bok, czy może przejechać na czerwony świetle unikając upadku, ale jednocześnie narażając się na coś o wiele bardziej niebezpiecznego dla naszego układu ruchowego. Myślę tak pewnie dlatego, iż nie posiadam pełnej informacji o budowie tegoż wynalazku, ale nie mam zamiaru się w nią zagłębiać, pewnie i tak nie zmieni mojego punktu widzenia. Moto koc na hasiok. W zamian lepiej kupić dwa ciepłe polarowe koce z Tesco, owinąć nimi kończyny dolne i opasać jakimiś gumkami bądź zipami dla pewności (nie pękną przez kilka dni). Tym sposobem nasze nogi będą w pełni sprawne (nie tylko na jednośladzie) i na skrzyżowaniu nie będzie tylu rozterek egzystencjalnych. A gdy ptak osra nie będzie żal...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz