czwartek, 23 kwietnia 2009

śniadania nie było.

Ciekawe jak wyglądałby obraz Maneta, gdyby namalował go w naszych czasach. Las na pewno nie byłby taki zielony a panie zmusiłyby panów do rozebrania się, tak dla równowagi. My niestety nie próbowaliśmy zainscenizować tego wyobrażenia, lecz wybraliśmy się na regularny piknik. Piknik według słownika języka polskiego to "wycieczka poza miasto połączona z zabawą i zjedzeniem zabranej ze sobą żywności". Okej, wyjechaliśmy poza swoje miasto, ale jak sądzę wciąż byliśmy na terytorium innego, które jednak miastem zwie się właściwie dopiero od jedenastu lat. À propos zabawy to jako takiej nie było, bo nie mieliśmy ze sobą ani piłki, ani paletek. Za to przeklinanie czyiś psów, które akurat przechodziły tam o tej godzinie o której my piknikowaliśmy można podciągnąc pod pewnego rodzaju rozrywkę. Żywności było pod dostatkiem i połowa wróciła do domu a największy rarytas to czipsy sygnowane znakiem "real quality". Myślę, że w każdych, czy to Lay's, czy Crunchips jest taka sama zawartość raka. Mała rada: nawet, gdy kosz łakoci masz już pełny a wiatr na dworze hula, odłóż swój wypoczynek na przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz