niedziela, 18 października 2009

copa osiem.

This car is 100% death proof. Only to get the benefit of it, honey, you really need to be sitting in my seat.

Miały być kręgle, ale jak to zwykle w weekend bywa wszystkie kręgielnie mają rezerwacje. Mądry Polak po szkodzie. Cóż innego z tanich rozrywek można wybrać o godzinie dwudziestej. Tytuł bloga już od miesięcy sugeruje, ale nigdy nie w kwartecie. Zatem trzeba było wpaść na jakieś inne rozwiązanie. Niedaleko pada kręgiel od kina i tam właśnie się udaliśmy. Męska część świty spuściła nosy na kwintę i jedyne co mogło nas uratować od komedii romantycznej to... Tarantino! O, dzięki ci. Taa, Bękarty Wojny. Na pewno nie jest to ani Pulp Fiction, ani Wściekłe Psy, ale ubaw był po pachy. Piszę całkiem poważnie: emocje wzbudzały pot pod pachami. Pitt udający włoski akcent i mlaskający Waltz poprzedzali salwy śmiechu na sali. I nawet nie słyszałem, żeby ktoś ciamkał wokół mnie. To jednak nie znaczy, że zacznę częściej chodzić do kina. Nie będę recenzował filmu, bo jest wart obejrzenia, polecam serdecznie. Był jeden mankament - nasze dziewczyny nie miały się gdzie wysikać po seansie. Zaproponowałem, żeby to zrobiły w samochodzie. Wtedy jeszcze nic nie zwiastowało tego, co miało się wydarzyć trzydzieści minut później... Jedziemy sobie tak spokojnie jak to tylko możliwe o godzinie 00:30 w ciepłą deszczową noc. Spokojnie a więc w moim ulubionym stylu nazywanym imieniem ś.p. Colina (McRae): zmieniając pas ruchu bez sygnalizowania, ścinając zakręty przez dwa pasy, nie zwalniając pomimo pieszych na pasach. Nagle, po mojej lewej, na wysokości przedniej osi pojawia się samochód. Błyszczący, czarny, majestatycznie sunie obok nas, nie przyspieszając nawet o 1km/h. Pozwala nam napawać się jego widokiem. I nie tylko jego. Także tych, którzy doszczętnie w nim siedzą. Ich poważne twarze nie spowodowałyby, że Twój wnuk się uśmiechnie. Wręcz przeciwnie - mina by mu zrzedła. Nawet my, którzy pieluchy mamy dawno za sobą w chwili, gdy ta piękna limuzyna wraz ze swoimi pasażerami po raz wtóry pojawiła się po naszej od serca stronie, zatęskniliśmy za czasami kiedy to bez pardonu mogliśmy robić w gacie... W mojej opinii, w pełni sprawny umysłowo człowiek dopiero za drugim razem pomyślałby, że ci oprawcy, którzy spowodowali dwukrotny wzrost naszego tętna są... No właśnie - kim? Co z tego, że łamali prawo jadać pod prąd i po części wyłączonej z ruchu skoro gdybym chciał mógłbym zmieść ich tani niemiecki dyliżans na proch. Wystarczyłby jeden ruch kierownicą. Ale ja taki nie jestem. Mając na względzie rodziny moich pasażerów postanowiłem zachować zimną krew i próbowałem się dowiedzieć dokąd zmierzamy, jak długo będzie trwał ten wyścig śmierci. Gdy znaleźliśmy się na długiej prostej wznoszącej się ku krzakom ich wycieńczone autko dało znak niebieskim lampami, że zarówno ono jak i załoga mają już dosyć tej nierównej gry. Kimże okazali się ci wytrwali zawodnicy? Stróżami prawa w ubraniach galowych, czyli prywatnych. Zapamiętałem tylko tyle: pani miała loki a pan jasnobrązową kurtę skórzaną, spod której wystawała kabura i niestety nie spoczywała w niej komórka... Ponoć dygotałem cały, ale to z zimna (bo to jednak chłodna noc była). Noo, może jeszcze z obawy, przed czymś tam... W każdym razie nie wręczyli mi żadnego karnetu z siedmiodniowym terminem ważności a jedynie pożegnali oziębłym "dobranoc". Ładna mi dobra noc.

1 komentarz: