wtorek, 23 września 2008

bond.

Nigdy szczególnie nie lubiłem filmowych adaptacji powieści Iana Fleminga. Te sprzed lat 90. nie są mi zbyt znane a te, w których rolę agenta MI6 grał Pierce Brosnan nie cieszą się moim zainteresowaniem właśnie ze względu na tego aktora. Sytuacja odmieniła się po ostatniej części przygód 007. Daniel Craig oraz jego kreacje były dla mnie tajemnicą i w zasadzie dalej tak jest z wyjątkiem tej jednej. Casino Royale spodobało mi się od samego początku a to coraz rzadziej się zdarza. Bardzo dynamiczne pościgi i strzelaniny, choć jest w nich trochę fantastyki. Za co lubimy Bonda? Za jego dziewczyny. Tym razem ten zaszczyt przypadł Evie Green z urodą nad którą toczone są debaty. Mnie się tam podobała z tym, że trochę za długo opierała się urokowi Bonda. Wiem, że to nie tak działa, ale Craig może się podobać - blondyn z niebieskimi oczami i ta widoczna dbałość o ciało. W ogóle taki agent to ma się fajnie. Rozboje w biały dzień z zerową odpowiedzialnością za swe czyny. Istotne są również samochody: można było ujrzeć nowego Forda Mondeo (zdaje się, że wtedy jeszcze przed oficjalną premierą) oraz tradycyjnie Astona Martina. Na siedzieniu miał napisane DBS. Był też klasyk, czyli DB5 z przyjemną dziewczyną na siedzeniu pasażera. Po tym filmie zapragnąłem być Bondem. Wcale nie ze względu na mężatki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz