niedziela, 21 września 2008

ciemność.

Krata się zamyka i nie ma już odwrotu. Jestem zdany sam na siebie. Wkraczam w mrok klatki schodowej. Podążam w dól, po tych niepozornych dwudziestu stopniach. Po lewej stronie wątpliwa atrakcja w postaci schodów prowadzących do piwnicy. Nigdy nie wiem, czy właśnie tam się nie czają. Od ostatniego schodka do drzwi są jakieś 4 metry. Przez ten odcinek narasta strach związany z otwarciem ich. Przecież oni właśnie tam mogą się chować, skoro jeszcze nie wyskoczyli. Otwieram i natychmiast rozglądam się wokół. Nikogo nie ma. Widzę za to swoje odbicie w brudnych szybach okien, kontrolując zarazem przestrzeń za moimi plecami. Windy - one budzą prawdziwy lęk. Te wyobrażenia o łotrach wciągających mnie do wewnątrz i wywożących w nieznane. Szczególnie pobudzają mnie wtedy, gdy widzę palące się w środku światło. Później następuje taki moment, kiedy nie widzę, co jest na zewnątrz budynku, przez ten ułamek sekundy. Czym prędzej otwieram ciężkie drzwi, by upewnić się, że ich tam nie ma. Kolejne rozczarowanie, a może ulga. Gdy tak podążam w napięciu, pokonujące kolejne poziomy strachu, mam nawet ochotę, żeby mnie złapali, żeby ten koszmar w końcu dobiegł końca. Niestety, tylko wydostaję się na otwartą przestrzeń. Czuję się jakby bezpieczniej, ale wiem, że jest wiele miejsc w których mogli się ukryć. Przyspieszam kroku i co chwila oglądam się za siebie, sprawdzając, czy aby na pewno nikt za mną nie idzie. Parasol, który chroni mnie przed deszczem jest również powodem mojej trwogi. Dyndający skrawek materiału w niektórych momentach jest imitacją oprawcy - szeleści, pojawia się i znika. Muszę mieć oczy dookoła głowy i być wciąż skoncentrowanym. Przede mną kolejna przeszkoda: schody. Mogą one ułatwić przewrócenie mnie i porwanie. Tak, porwanie. Krąży mi w głowie dziwne przeczucie, że jeśli coś się stanie to nie tutaj. Zakneblują mnie i wywiozą, by później móc się nade mną pastwić. Docieram w końcu do drzwi wejściowych. Klucz mam już przygotowany od początku podróży i zręcznie wkładam go do dziurki. Robię to niezwykle szybko, aby jak najprędzej być w środku. Obserwuję zamykające się drzwi, upewniając się, że na pewno nikt za mną nie wszedł. Tym razem po prawej mijam piwnice - widzę jej ciemność i tak naprawdę nie wiem, czy kogoś tam nie ma, bo przecież cień potrafi wspaniale maskować. Wbiegam do góry skacząc na co trzeci stopień. Jestem pod drzwiami, przekręcam klamkę i jestem już w mieszkaniu. Rygluję drzwi i wreszcie czuję się bezpieczny. Ściągam kurtkę, wchodzę do łazienki. Odkręcam ciepłą wodę, wydmuchuję w nią nos pełen gęstej wydzieliny. Chwytam za mydło i dokładnie myję twarz. Spoglądam w lustro mówiąc: "Cholera, znów ci się udało"...

3 komentarze:

  1. Polecam przerzucić się na kino familijne. Pobudza mniej wyobraźnie:D

    OdpowiedzUsuń
  2. aaaaaaaaaaaaaaaaaa - ziew.

    ;ppppp

    super.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się spodobało. Tym bardziej, że doskonale wiem o co chodzi. Niby błahostka a jednak... :)

    OdpowiedzUsuń