sobota, 27 września 2008

taa...

Nastały trudne czasy a właściwie z dniem dzisiejszym ulegają przedawnieniu. Moja mama lubi wraz z koleżankami wybrać się na spacer, ewentualnie docelowo na jakąś kawę, piwo. Wtedy też miało tak być a skończyło się mniej wesoło. "Ciekawość ludzka nie zna granic" - tak oto można skwitować to, co miało miejsce tego feralnego wieczoru. W tym konkretnym przypadku granicą był słup dostarczający prąd do obiektów zainteresowania. Na czole pozostanie pamiątka do końca życia. A ponieważ ja, syn Łukasz, mam dobre serce to mamusie odciążyłem, łóżko pościeliłem. Wziąłem się za robienie kolacji. Naszła mnie ochota na jajko, lecz doświadczenia w tym temacie nie mam i musiałem lekko improwizować. Wsadziłem dwa jajuszka do garnuszka i na mały ogień. Woda zaczęła wrzeć, więc włączyłem minutnik, nie przestając ich obserwować. Mniej więcej w połowie zalecanego czasu zrobiło mi się ich żal, że muszą się tak męczyć i odciąłem dopływ gazu. Jedno nawet wypuściło swoje wnętrzności... Ostatecznie wyszły takie półmiękko-twarde, ale nie były nie do zjedzenia. Justyna z kolei musi ciężko pracować i spożywać kolacje u mnie. Jak wiadomo staż mamy jaki mamy i wobec siebie szczerzy jesteśmy. Pewnie pomyślicie, że to ja powinienem trzymać ten nóż.

Gdyby tak było, na pewno nie dostałaby tyle tego sera za którym przepada, bo ja preferuję... małe porcje na talerzu. Tym sposobem lodówka stoi otworem, czym chata bogata, a ja mogę sobie popstrykać. Wydaje się, że Justynka nie podziela mojego entuzjazmu, ale przyzwyczai się, przyzwyczai. W końcu kiedyś też będzie biegać po ciasto i chleb zanim dzieci urosną.

1 komentarz:

  1. też założe sobie coś na styl fotobloga.
    choćby po to by ukazać na nim me oblicze nowe.
    pozdrowienia dla mamy połączone z życzeniami powrotu do zdrowia.

    ps. justynko, smacznego :)

    OdpowiedzUsuń