wtorek, 11 listopada 2008

dwa.

Z okazji naszej wielkiej uroczystości wybraliśmy się na jesienny spacer, na poszukiwanie dzika. Najwidoczniej nie tylko my mieliśmy taki pomysł, bo przy wjeździe do mojego ulubionego rezerwatu buków stało ze trzydzieści samochodów. Musieliśmy się udać do innej części lasu. Były flary i ostre słońce.

Choć tak naprawdę chodzi tylko o to, żeby jak się odejdzie od auta to je zastać po powrocie. Do tej pory nam się udaje.
Jak są jakieś okazje to trzeba kupić prezent. Nie ważne, że dwa tygodnie wcześniej ustaliło się inaczej. Ja na ten przykład uważam, że jeśli chce się komuś coś dać to można to zrobić kiedykolwiek, nie czekać na okazję. Dlatego tymże tropem podążam. I tak: długo, długo nic a potem lawina. Może trochę hiperbolizuję, ale twierdzenie to nie leży po drugiej stronie prawdy. Po minie Justynki można wywnioskować, że tak czy owak jest zadowolona. Przynajmniej ja chcę tak tą facjatę interpretować.

Ku czci byliśmy też U Michała, gdzie średnia wieku klientów zdecydowanie nie była nam bliska i długo tam nie zabawiliśmy. Udaliśmy się czym prędzej do kuzynostwa, bez konkretnego celu a już na pewno nie po żadne dobra materialne. Wtem naszym oczom objawiła się pełna butelka wina domowej produkcji, zmierzająca w moje ręce. Niestety wziąłem tabletkę przeciwbólową, po której kategorycznie nie wolno spożywać alkoholu. Może i dobrze, bo nie wiadomo jakie bzdury mógłbym teraz wypisywać. Za to po raz kolejny ujawnił się mój skrywany talent komputerowy i mogłem pomóc bliźniemu w potrzebie. Szkoda tylko, że znów temu z rodzaju życiowa niesprawiedliwość.
A w ogóle to otrzymałem ten sam prezent, co w zeszłym roku. Mam nadzieje, że już zawsze będę go miał, bo jest... wstrząsający. I na pożegnanie, by utrzymać niedawno powstałą tradycję: 2 + dyptyk.

1 komentarz:

  1. gromkie: sto lat, sto lat..
    niech im gwiazdka pomyslnosci;p

    wszystkiego najlepszego:)

    OdpowiedzUsuń