niedziela, 24 maja 2009

ram.

Pamiętacie Dziewięć i pół tygodnia? Kim Basinger i Mickey Rourke w rolach namiętnych kochanków. Założę się, że po premierze filmu, 23 lata temu, połowa widzów chciała przeżyć podobne doznania. Był to w zasadzie pierwszy film, w którym poznałem talent aktorski Mickey'a, choć mimo wszystko nieszczególnie mnie przekonał. Tym razem oświecony sięgnąłem po Zapaśnika. Właściwie już po pierwszych piętnastu minutach byłem tym dziełem (nie mylić z pomalowanym paznokciami) zauroczony. Aktor właściwie nie do poznania po licznych operacjach plastycznych. Jego ciało faktycznie można przyrównać do ciała zawodowego wrestlera, skądinąd miał podobny epizod w swoim życiu. Rourke w Zapaśniku, gra... zapaśnika, który jest legendą, lecz z powodów zdrowotnych zmuszony jest zakończyć karierę. Rozpaczliwie poszukuje w swoim samotnym życiu miłości i jest tak "zdesperowany", że swoje uczucia próbuje ulokować w striptizerce. Niestety nic dobrego z tego nie wychodzi. Próbuje również nawiązać kontakt z porzuconą przed laty córką, lecz także na tym polu los mu nie sprzyja. Moment, w którym facet takiej postury jak Randy zaczyna płakać rzewnymi łzami nawet mnie rozczula. Bardzo dobry dramat, coraz rzadziej się takie zdarzają. Do tego zaskakujące zaskoczenie, które zmusza do refleksji. Ostatnio takim zakończeniem zostałem dotknięty w Tataraku. Początkowo byłem do niego negatywnie nastawiony za sprawą p. Jandy, ale jako całokształt wypada dosyć pozytywnie. I ta cisza na sali po zakończeniu projekcji. Pierwszy raz miałem z czymś takim do czynienia. Niesamowite.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz