sobota, 13 czerwca 2009

powieś(ć).

Oni mówią: "Chodźże z nami, będziesz jechał na Scale'u". Poniedziałki nie należą do dni radosnych, wesołych. Tamtego dnia i ja nie byłem najszczęśliwszy. Nie chciało mi się z nimi gadać, choć pewnie i tak wcale ich nie obchodziło co się ze mną dzieje. Cały dzień mija na robocie - dobrze, że w ogóle jeszcze mamy jakieś zlecenia. Dobrze, dla kolegów, bo mnie to już praktycznie nie dotyczy. Fajrant. Jadę do domu. Żona wita mnie czule, nie wie, co czuję. Po obiedzie pragnę tego ostatniego spaceru, zaczerpnąć leśnego powietrza. Małżonka prosi, żebym dzieckiem się zajął choć chwilę, wnet nie pozna ojce. Racja, nie pozna. Zakładam waciak i biorę jabłko na drogę. Pierwsze drzewa zaczynają się kilkadziesiąt metrów za chałupą. Anka krzyczy jeszcze przez okno: "Nie idźże! Jeszcze i Tobie się coś stanie...". Macham reką i poprawiam kurtę. Czy ona się kiedykolwiek zapytała czego ja chcę? Może ja czekam na jakieś nieszczęście. Dzisiaj już nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Przecież wyszedłem napawać się przyrodą. Spróbuję się zgubić w tym cholernym lesie, choć pewnie i tak się nie uda. Nigdy się nie udaje. Ha, przynajmniej znalazłem miejsce, w którym nigdy wcześniej nie byłem. Trochę to niepokojącę - dziwny zapach i regularne trzeszczenie gałęzi. To jest moja szansa - pomyślałem. Wreszcie coś mi się stanie i ktoś naprawde zainteresuje się moim losem. Zaczerpnąłem podwójną dawkę powietrza i wszedłem między wysokie krzaki. Po paru krokach ujrzałem ogromną polanę a na środku trzy brzozy. Zaciekawiłem się, gdyż był to las iglasty z przewagą sosen. Podszedłem jeszcze bliżej i wtedy zobaczyłem... Ciało mężczyzny zwisające z gałężi na metalowej linie. Niby tyle się tego ogląda na filmach, ale jednak swoje zwymiotowałem. Robiło się coraz ciemniej, więc wyciągnąłem tylko telefon by zrobić zdjęcie jako dowód dla żony i udałem się w drogę powrotną upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje. Starałem się zapamiętać drogę, bo niewykluczone, że tam wrócę. Do domu wszedłem spocony, gdyż waciak jednak był nieodpowiedni na tę pogodę. Pierwsze co zrobiłem to pokazałem Ance zdjęcie. Z przerażenia aż usiadła. Kazała piorunem dzwonić na policję. Tymczasem stan konta wynosił zero a ona się nabrała, że zadzwonić nie można. Wtedy wpadł mi do głowy ten wspaniały pomysł... Poszedłem się szybko wykąpać, bo kolacja już na stole czeka. Trzeba czym prędzej zasnąć, żeby już było jutro. Jeszcze tylko małe przytulanie i całowanie w łózku. No, nareszcie zasnęła. Ja jeszcze dopracuję mój wspaniałomyślny plan. Nazajutrz wstałem godzinę wcześniej niż zwykle. Żona zaczęła coś podejrzewać, ale wykręciłem się tym, że chciałem jej zrobić śniadanie. Niech ma dziewczyna miłe wspomnienia. Wyjechałem do pracy, ale do niej nie trafiłem. Za ostatnim domem skręciłem do lasu i udałem się na miejsce, w którym znalazłem wsielca. W plecaku ze śniadaniem miałem sznur. Teraz już mnie nikt nie powstrzyma. Dotarłwszy na miejsce zobaczyłem coś bardziej przerażającego niż dnia poprzedniego. Truchło leżało na trawie, ale liny już nie było. Wiedziałem, że w takich sytuacjach trzeba mieć swój sprzęt, bo nigdy nie wiesz... Zawiesiłem linę na tej samej gałęzi co mój poprzednik, z tą różnicą, że jemu ktoś z pewnością pomagał. Wszedłem na drzewo, usiadłem na gałęzi, założyłem pętlę na szyję. Ostatnią moją myślą było: "Przynajmniej nie będę tu sam"... Annie zostawiłem zdjęcie na pamiątkę.

1 komentarz:

  1. miałam już wyjść na balkon i nie wrócić, ale w porę zorientowałam się, że to tylko 4. piętro, więc się nie opłaca


    Jestem po jednej fajnej książce ('Żarna Niebios' Kossakowskiej), teraz czytam 'Brudnopis' (jakiegoś Rosjanina, 'Dostojewski XXI wieku'). Pożyczyłabym, ale masz jakiś kłopot z oddawaniem cudzych własności, czy coś..;p póki co oferuję i polecam 'Żarna..'. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń