piątek, 4 grudnia 2009

taka grypa.

Tyle się teraz mówi o epidemii świńskiej grypy a ja jeszcze ani razu nie widziałem, żeby ktoś na ulicy konał z tego powodu. Wszyscy chodzą jak trzeba. Raz tylko przechodzący Pan Policjant zapytał "czy leżał, tam na dole, jakiś mężczyzna?". Jednak nie łudziłbym się, pewnie i tak chodziło o jakiegoś alkoholika, który pomylił obsrany trawnik z miękką pościelą w domowym zaciszu. Zatem jak mówią polscy Niemcy: keine Panik. Z kolei ja jestem ciężkim świadkiem innej odmiany grypy a mianowicie niedźwiedziej (robocza nazwa bear flu, a czasem nawet beer flu). Objawy nie są zbyt skomplikowane i by stwierdzić obecność bakterii u przybranej osoby nie trzeba posiadać habilitacji a można ją stwierdzić nawet jednym okiem. Otóż osoba taka śpi. Permanentnie. Nie tak, że idzie i zasypia, bo dopóki jej miednica jest w płaszczyźnie prostopadłej do podłoża dopóty osoba taka nie reprezentuje sobą osobniczego przypadku niedźwiedziej grypy. Sytuacja diametralnie się zmienia kiedy delikwent położy się na podłożu płaskim (na innym zresztą trudno by było). Wręcz błyskawicznie jego źrenice zwężają się a powieki zamykają w tempie gilotyny i nawet huczna aktywność środowiska zewnętrznego nie jest w stanie powstrzymać tychże objawów. Grypa ta nazywana jest także beer flu ponieważ osoby będące nosicielami wirusa tych dwóch odmian przejawiają podobne zachowania a nazwana została ona niedźwiedzią, gdyż jest ściśle związana z porą roku jaką jest zima i rytuałem niedźwiedzi brunatnych czyli zapadaniem w sen zimowy. Mamy tutaj także potwierdzenie, że człowiek od zwierzęcia jednak się różni, ponieważ niedźwiedź na zimę legowisko sobie przygotowuje a człowiek z niedźwiedzią grypą byle gdzie się walnie i śpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz