wtorek, 5 stycznia 2010

Ta pani na dole odśnieża dojście do biblioteki. Pewnie robi to już od kilku lat i opracowała technikę robienia tego przy, jak najmniejszym wysiłku.
Wczoraj byłem w Urzędzie Stanu Cywilnego. Był to czwarty stycznia, czyli pierwszy roboczy dzień po Nowym Roku, kiedy można załatwić sprawy związane ze zgonem, zmianą nazwiska, bądź rejestracji pierwszego syna. Co się z tym wszystkim wiąże? Oczywiście kolejki. Mniej więcej w tym samym czasie Justyna przebywała u swojego ulubionego lekarza. Jego cechą charakterystyczną jest zawsze przeciwne zdanie. Przeciwne do tego, które ma inny doktór w tej samej sprawie. Na przykład:
- Panie doktorze, doktor X powiedziała, że to na pewno jest zapalenie gardła.
- Wykluczone. Ona się nie zna. To na 100% nie jest to. Zatoki i owszem, ale nie gardło.
Dlatego trzeba mieć na niego sposób, ale o tym może kiedy indziej. Podobnie jak w USC, w przychodni również jest kolejka i nie wiadomo, w której jest weselej.Coś łączy te trzy sytuacje, choć może to tylko moje zdanie. W kolejce (czy to do pokoju, czy gabinetu) zawsze stoi lub siedzi dużo osób o zróżnicowanych charakterach. Nie będę się zastanawiał nad dobrymi stronami, gdyż może się okazać, iż nie jest ich za wiele. Jedno jest pewne - wśród licznej gromadki zawsze znajdzie się ktoś (nie wiedzieć czemu zazwyczaj jest to kobieta...), kto nieproszony jadaczkę musi otworzyć. Czasem jest to nędzne pytanie "po co?, dlaczego?, jak długo?" a innym razem zwykła prośba o pomoc jak wypełnić to, czy tamto. Ja na przykład najbardziej w takich momentach pragnę by nikt się do mnie nie odzywał. Odczekam swoje i czym prędzej się wynoszę, z kolei ludzie ze starszych roczników traktują pobyt w takich miejscach jak wyjście rozrywkowe. No przecież nie wypada się na kogoś wydrzeć i wtedy mój wizerunek gbura zostaje nadszarpnięty. Po cichu siedzę z miną co najmniej nie zachęcającą do dyskusji, lecz niestety zaskoczony pytaniem o opłatę staram się w miarę grzecznie odpowiedzieć, choć trzeba byłoby zapytać osoby, która prosi o poradę jak to wygląda, bo ja nie jestem obiektywny. W każdym razie w kolejce zawsze spotkamy kogoś, kto może zagaić lub po prostu zadać jedno proste pytanie. Młodzież (a właściwie jej zapewne nieliczni przedstawiciele) nie ma specjalnie ochoty rozmawiać, czyli potem się mówi "ach, ci studenci...". Natomiast wracając do pani odśnieżającej chodnik przed Miejską Biblioteką Publiczną. Od lat, mniej więcej połowy czasu spędzonego w tym blokowisku, mam ochotę zejść i pomóc osobie, która musi się męczyć z usunięciem śniegu. Tak dobrowolnie i bezinteresownie. To wina śniegu, bo już grabić liści i piachu bym nie pomógł. Sam nie wiem co o tym myśleć. Przypominają mi się słowa panny Winehouse: I can't help you, if you can't help yourself. Mniej więcej pasuje, co?

1 komentarz: