czwartek, 27 listopada 2008

jak to miło jest móc sobie pospać.

Najpierw jechałem na rolkach, na środku ulicy. Na rondzie odwróciłem się do tyłu i ujrzałem grupę osób na motorach. Ich szefem był Piotr Kraśko a pozostali to jego rodzina, czyli dzieci. Mieli małe motorki i wyglądali jak banda harleyowców. Pomyślałem nawet dlaczego ten prezenter radiowy (którym p. Piotr oczywiście nie jest) jedzie za mną. Pewnie po prostu sobie jechali a nie, że za mną. W każdym razie moim oczom ukazała się ogromna góra, pod która wjechać na rolkach byłby problem. Dlatego skręciłem w prawo na jakiś parking, gdzie nagle znalazła się kupa innych rolkarzy i jeden koleś na białym rowerze. Ktoś niechcący wjechał pod koła roweru i nawet przyjął cała winę na siebie - pamiętam, że mnie to zdziwiło. Potem parking (to był parking?) nagle się skończył i zaczęły się zabudowania domków jednorodzinnych. Skrót do pokonania góry, o której wcześniej była mowa przebiegał tuż obok jednego z takich domów. Niestety nie tylko ja go znałem i gro ludzi podążyło za mną. Do pokonania była drabina sięgająca pierwszego piętra. Taka przeszkoda z rolkami na nogach to i tak niezbyt wielkie wyzwanie. Nieszczęśliwie na jej szczycie zaklinowała się matka z dzieckiem. Dziecko było już w zasadzie bezpiecznie, ale matka zaczynała zmierzać ku dołowi. Zablokowałem jej ciało tworząc przegrodę z mojej ręki, wcale nie naruszając jej nietykalności cielesnej. Zaczęła się rozmowa i trochę nie pamiętam, co się wtedy działo wokół. Okazało się, że jakiś chłoptaś w piżamie podpadł policji. Ta chyba nie do końca umiała sobie z nim poradzić, bo zabarykadował się w domu. Wezwali AT (oddział antyterrorystyczny) i ci albo go zastrzelili, albo podpalili - a może obydwie opcje naraz. Zabawa im się spodobała i zaczęli gonić rolkarzy. Ja chyba zacząłem uciekać z tą nieszczęsna kobietą i jej dzieckiem po jednym z domków. W każdym razie w końcu dotarłem na szczyt tej góry...
[międzyczas: Marcelina Pe. narzeka za zbyt duża ilość wódki na imprezach]
Po raz kolejny uczestniczyłem w kursie na ratownika. Przedzieraliśmy się przez rzekę, taką jak te w Wietnamie. Ktoś przede mną próbował iść po zanurzonych w wodzie gałęziach, lecz niestety spadł. Nawet nie próbowałem powtarzać jego błędu i od razu rzuciłem się w toń, płynąłem stylem nieistniejącym. Woda sięgała mi jedynie do pasa a tułów był względnie wyprostowany. Wydawałoby się, że płynąć tak się nie da a mnie mimo to się udawało. Pozycja ta kojarzyć się może z kaczką... Ni z tego, ni z owego pojawił się przed nami (kursantami) ogromny budynek. Pierwsze dostępne piętro było bardzo wysoko a dostęp był jedynie po bardzo długiej (znowu?) drabinie. Wewnątrz pełno dziewcząt, gadka-szmatka. Przerwano nam zabawę, gdyż odbywała się odprawa i prowadziła ja jakaś nauczycielka z podstawówki. Ci z owsikami w tyłkach wzięli śrubokręty w dłonie i zaczęli rozmontowywać telewizory, na oczach pań przełożonych z domu poprawczego dla dziewcząt. A z okna widać było Miami nocą...

1 komentarz:

  1. a ja nucę 'Hell Is Around The Corner'...
    http://pl.youtube.com/watch?v=oCRIeBGXTTk

    OdpowiedzUsuń